Gmina Kęty
Rada Miejska w Kętach
Burmistrz Gminy Kęty
Urząd Gminy Kęty
32-650 Kęty, Rynek 7
powiat: oświęcimski                                   województwo: małopolskie

 Telefony:
centrala:    (033) 844 76 00
Burmistrz:  (033) 844 76 70
Przewodniczący Rady Miejskiej: (033) 844 76 71

 Fax:
fax: (033) 844 76 60

 E-mail:
e-mail: gmina@kety.pl

 Numer rachunku bankowego:
Bank PEKAO SA o/Kęty
93 1240 4748 1111 0000 4880 1166

Numer rachunku bankowego dla wpłat za udostępnienie danych z ewidencji ludności,
zbioru PESEL oraz ewidencji wydanych i unieważnionych dowodów osobistych
Bank PEKAO SA o/Kęty
67 1240 4748 1111 0000 4867 9026


 NIP:
Gmina:  549-22-02-969
Urząd:   549-00-21-784

 
Regon:
Gmina: 072181824
Urząd:  000525524

 Godziny otwarcia Urzędu:
od poniedziałku do piątku: 7.00 - 15.00
we wtorek: 8.00 - 16.00

 Kasa Urzędu czynna:
od poniedziałku do piątku: 7.10 - 14.00 (przerwa: od 11.30 do 12.30)

Oswiecim Google Satellite Map

Book your hotel in Poland »

Best Price Guaranteed!

No booking fees.

This page is related to Oswiecim (administrative region). However, there are populated places with the same or similar name within this region: Oswiecim.

detailed map of Oswiecim and neighboring regions

Google Local — Oswiecim mapWelcome to google maps Oswiecim locations list, welcome to the place where google maps sightseeing make sense! With comprehensive destination gazetteer, maplandia.com enables to explore Oswiecim through detailed satellite imagery — fast and easy as never before. Browse the list of administrative regions below and follow the navigation to find populated place you are interested in. You can also take advantage of our two following search bars. Your Oswiecim, Poland google satellite map sightseeing starts now!

class=gmnoprint v:shapes="_x0000_i1082">

Imagerie ©2011 TerraMetrics, Données cartographiques ©2011 PPWK, Tele Atlas - Conditions d'utilisation

 

 

 

 

Plan

Satellite

Afficher les noms

Relief

 

 

 

 

 

10 mi

20 km

class=gels-logo v:shapes="_x003a_0_x003a_logoId">

small map | medium sized map | large map

This map is informational only. No representation is made or warranty given as to its content. User assumes all risk of

Historia parafii

Już w początkach XIV wieku Malec jest notowany jako własność szlachecka. W XV wieku stanowi istotny punkt strategiczny w walkach między księstwem oświęcimsko-zatorskim a krakowskimi rycerzami. Pod koniec tego wieku Kazimierz Jagiellończyk ofiaruje „dobra maleckie” Piotrowi Komorowskiemu, przez którego aż do przełomu XVI i XVII wieku należą do rodu Jordanów. W roku 1630 nowy właściciel – Mikołaj Wolski z Podhajec zapisuje Malec ufundowanemu przez siebie klasztorowi Kamedułów w podkrakowskich Bielanach. 154 lata później austriacki cesarz Józef II odbiera wieś zakonnikom i przeznacza ją na „fundusz religijny”. Następnie Malec przechodzi w prywatne ręce Larischów, dalej hrabiów Borkowskich, a w okresie międzywojennym na ziemiach maleckich gospodarzy Karol Hampel. Po reformie rolnej część majątku przejmuje Rolnicza Spółdzielnia Produkcyjna „Zgoda”.

Życie religijne związane było z parafią w Osieku. Tam też mieszkańcy Malca chodzili do kościoła. Początkiem uniezależniania się od ośrodka osieckiego było wybudowanie w latach 1848-49 kapliczki – wotum po panującej dwa lata wcześniej zarazie. Stała się ona miejscem postoju pątników z okolic Rzyk, Andrychowa, Roczyn i Bulowic zmierzających na odpusty do Bielan i z powrotem. Pielgrzymki te obchodziły kaplicę w koło modląc się i śpiewając. W maju mieszkańcy gromadzili się tutaj, aby odmawiać litanię i śpiewać pieśni Maryjne. W roku 1892 staraniem osieckiego księdza proboszcza Franciszka Zadęckiego odprawiona w niej została pierwsza msza św. Była to ogromna uroczystość z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, procesją i… wystrzałami z moździerz, które specjalnie na tę okoliczność sprowadzono z Osieka.

W czasie okupacji mszy świętych już tu nie było, tylko nabożeństwa majowe. W innych miesiącach w każdą niedzielę po południu śpiewano Litanię Loretańską i pieśni Maryjne. W październiku gromadzono się licznie na wspólnym różańcu. Od 1941 roku kaplica służyła jako punkt spotkań konspiracyjnych, których punktem konspiracyjnym było słuchanie ukrytego w ołtarzu radia. Gdy w latach 1942-43 niemieccy osadnicy zaczęli niszczyć krzyże i kapliczki, na polecenie ks. Proboszcza Wojciecha Pitali zostają przeniesione do Osieka ołtarzowe relikwie, natomiast za wstawiennictwem opiekującego się kaplicą pana Ludwika Palmy, pozostawiono w ołtarzu obraz Matki Bożej Gromnicznej. Jej to obecności niektórzy przypisują dosyć szczęśliwe przeżycie przez Malec okupacji, mimo aktywnego udziału jego mieszkańców w ruchu oporu.

 

Zaraz po wojnie umieszczono w ołtarzu nowe relikwie: błogosławionego Jozafata Kuncewicza i św. Tomasza Becketa. Nowy proboszcz osieckiej parafii Władysław Groks wprowadza częstsze odprawianie mszy św., a nie tylko dwa razy w roku jak to było przed wojną. Zaprowadza również nabożeństwo do św. Jana Kantego oraz zaczyna szerzyć w Malcu Jego kult, myśląc o wzniesieniu świątyni ku czci Świętego.

 

v:shapes="_x0000_i1173">

św. Jan Kanty

W roku 1956 pierwszy raz w historii Malec przeżywa wizytację biskupią. Przybycie krakowskiego biskupa Franciszka Jopa mobilizuje mieszkańców do budowy wieżyczki umożliwiającej zawieszenie dzwony. W tym samym czasie realizując zamysł ks. Władysława Groksa rozpoczęto starania o budowę kościoła, gromadząc w tym celu pierwsze materiały. Niestety z powodu niesprzyjającego klimatu politycznego nie dało się tego zamiaru w tym czasie zrealizować. Dlatego do istniejącej już kapliczki dobudowano tylko nowe pomieszczenie, aby większa ilość uczestników nabożeństw mogła pomieścić się pod dachem.

Teraz też regularnie, w każdą niedzielę przyjeżdżał ksiądz z Osieka aby odprawić Mszę św., a z czasem zaczęto tu również udzielać sakramentów św.

Katechizacja dzieci i młodzież miała miejsce w życzliwie udostępnianych prywatnych domach parafian. W 1981 roku staraniem księdza katechety z Osieka Krzysztofa Strauba wybudowano, pełniący później funkcję plebani, dom katechetyczny.

W sprzyjającym okresie parafianie pod przewodnictwem proboszcza osieckiego ks. Kanonika Franciszka Nogi rozpoczęli starania o pozwolenie na budowę swojej świątyni w Malcu.

 

v:shapes="_x0000_i1174">

Papież Jan Paweł II święci kamień węgielny, z lewej ks. Rajda z Osieka

Przed drugą przerwą zimową, gdy mury osiągnęły 8 metrów, w czwartek 22 listopada 1984 roku Jego Ekscelencja Ks. Franciszek Kardynał Macharskidokonał uroczystego wmurowania Kamienia Węgielnego poświęconego przez Ojca Świętego Jana Pawła II podczas II pielgrzymki do Polski. Parafialna uroczystość poprzedzona dniem spowiedzi św. Zgromadziła prawie wszystkich mieszkańców Malca oraz licznych gości.

 

kard. Macharski wmurowuje kamień węgielny

Następne lata to żmudne zmaganie się z oporną materią budowlaną i kłopotami finansowymi. Ofiarność Malca musi być wspomagana zaangażowaniem parafii macierzystej w Osieku, ofiarami licznych parafii diecezji krakowskiej oraz pomocą finansową Wydziału Budownictwa Sakralnego Kurii Metropolitalnej w Krakowie.

Od początku do budowy świątyni zostaje delegowany osiecki wikariusz ks. Zdzisław Budek. Jest sercem i motorem budowlanego duszpasterstwa, które funkcjonuje wokół kapłańskiego powołania. Rok 1987 kończy się zamknięciem bryły kościoła dachem i pokrycie go miedzianą blachą. 1 lipca 1988 roku ks. Z. Budek zamieszkuje w Malcu otrzymując polecenie organizacji samodzielnego Ośrodek Duszpasterski.

 

Kościół podczas budowy

W roku 1989 ma miejsce I suma odpustowa ku czci św. Jana Kantego w murach nowej świątyni. Dzięki łasce bożej, pracy i ofiarności wiernych Malec ma swój funkcjonujący kościół. 1 września 1990 roku J.E. ks. Bp Kazimierz Górny udziela pierwszego Sakramentu Bierzmowania. Na stałe w życie malczan wpisały się: różaniec, roraty, droga krzyżowa, gorzkie żale, majówki.

W styczniu 1991 roku dekretem Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego Franciszka kard. Macharskiego zostaje erygowana w Malcu parafia pw. Św. Jana Kantego. Jej proboszczem – po 16 latach posługi kapłańskiej – został ks. Zdzisław Budek.

25 czerwca 1991 roku dekretem biskupim w miejsce ks. Budka proboszczem maleckiej parafii zostaje ks. Jacek Jaskiernia. Jest to jego pierwsze proboszczowanie.

 

Kościół po zakończeniu budowy

Odpust ku czci św. Jana Kantego w 1991 roku staje się okazją do zredagowania pierwszego numeru parafialnego czasopisma, które przyjmuje tytuł wskazujący na jego bezpośredni i niezobowiązujący czasowo charakter – List do Parafian.

Cały czas trwa upiększanie kościoła. Wykańczane są kolejne elementy świątyni. 1 roku 1993 gruntownie odrestaurowano kapliczkę koło kościoła oraz zakupiono działkę z myślą o budowie plebanii.

W roku 1995 ma miejsce pierwsza wizytacja kanoniczna parafii w Malcu. Dokonuje jej Ordynariusz Diecezji Bielsko-Żywieckiej J. E. ks. Biskup Tadeusz Rakoczy. Parafię odwiedza niespodziewanie także Nuncjusz Apostolski Rwandy J. E. ks. Bp Juliusz Janusz.

 

Kościół w Malcu

Kolejne lata w życiu parafii to żmudna, codzienna praca duszpasterska. Ukończona zostaje budowa plebanii. W wakacje roku 2006 parafię opuszcza ks. proboszcz Jacek Jaskiernia przeniesiony dekretem biskupim do parafii w Żabnicy. Jego miejsce zajmuje ks. Jan Gawlas.

v:shapes="_x0000_i1179">

ks. Jan Gawlas

1

KĘTY ZML

2

KĘTY ZAM

3

KĘTY OSIEDLE

4

KĘTY PKP

5

KĘTY KAWIARNIA

6

KĘTY MOSTKI

7

KĘTY POMOCE NAUKOWE

8

NOWA WIEŚ PKS

9

MALEC MALECKA

10

Malec Łęg I

11

MALEC ŁĘG

12

MALEC KOŚCIÓŁ

13

MALEC SZKOŁA

14

MALEC DĄB

15

Włosień Bar

16

WŁOSIEŃ

17

MALEC GRANICA

18

OSIEK RZEPOWSKIE

19

OSIEK KAROLINA

Historia

HISTORIA

 

     Współczesny Osiek to duża wieś zajmująca terytorium 29 km2, które zamieszkuje 6,6 tys. mieszkańców. Miejscowość posiada średniowieczną metrykę historyczną, sięgającą XIII w. Nazwę swą wywodzi od budowanych na leśnych terenach przygranicznych, we wczesnych wiekach, obronnych warowni z pni drzewnych, zwanych „osiekami”. Zadaniem załogi tych warowni, a także okolicznej ludności było strzeżenie powierzonego odcinka granicy lub szlaku. Tezę tę zdają się potwierdzać dzieje większości wsi o tej samej nazwie, a również zachowany herb Osieka, który przedstawia walkę na białą broń.

     Wieś leży na południowo wschodnim obrzeżu Kotliny Oświęcimskiej. Położona jest wśród malowniczych morenowych wzgórz, jej środkiem płynie potok – Osieczanka. Atrakcją krajobrazową Osieka są rozległe stawy rybne, a także urokliwe leśne krajobrazy, odbijające się w toni stawów. Walory miejscowego pejzażu doceniali przebywający tu znakomici polscy malarze – Artur Grottger i Julian Fałat. Ten ostatni w swoim dorobku artystycznym utrwalił wiele elementów krajobrazu Osieka, np. „Zachód słońca nad Bonarem Wielkim” czy też „Brzoza nad kanałem”. Do Osieka można dojechać od strony zachodniej drogą wojewódzką Oświęcim-Kęty a od strony wschodniej drogą powiatową Wadowice – Wieprz – Osiek.

     Wieś od początku swego istnienia wchodziła w skład księstwa oświęcimskiego. W 1278 r. wymieniona jest jako „Ossech”. W 1317 r. książę oświęcimski Władysław nadał przywilej na sołectwo w Osieku swojemu „słudze”. Około połowy XV w. wieś wchodziła w skład królewszczyzny po sprzedaży przez księcia Jana Scholastyka księstwa oświęcimskiego królowi Polski Kazimierzowi Jagiellończykowi. Z końcem XV w. oddana pod zastaw bogatemu mieszczaninowi krakowskiemu Jerzemu Orienthowi za pożyczone przez króla sumy. Ten następnie odstąpił ją podskarbiemu koronnemu Jakubowi Dębińskiemu. W 1468 r. Dębiński sprzedał Osiek Janowi Szaszowskiemu. W 1504 r. przechodzi w ręce króla Aleksandra Jagiellończyka, który zamienia go z Balcerem z Dębowca herbu Kornicz na jego dziedziczne wsie: Bujaków, Kobiernice i Porąbkę. Odtąd Osiek stracił prawa królewszczyzny i stał się własnością prywatną. W 1515 r. Balcer sprzedaje wieś kupcowi i rajcy krakowskiemu Jerzemu Zebartowi, a ten po upływie 18 lat Bethmanom Zajfredom. To m. in. od nazwiska Bethmanów zwanych Zajfredami, Osiek przez pewien czas również zwano Zajfredami. Poprzez koligacje rodzinnedo roku 1558 pozostaje w rękach kilku rodów mieszczańskich. W roku 1558 Osiek przeszedł w ręce Balcera Porębskiego, a następnie jego syna Mikołaja Porębskiego. W 1653 r. Zygmunt i Jędrzej Porębscy dzielą się dobrami, przy czym Zygmuntowi przypadł Dolny Osiek z zamkiem. Była to wówczas budowla obronna, gdyż w dokumencie działowym zaznaczono, iż „wał pod zamkiem pusto ma być trzymany, ażeby woda z Osieczki bezpiecznie iść mogła”.

     W rękach Porębskich herbu Kornicz Osiek Dolny i Górny utrzymał się aż do 1682 r., kiedy to w drodze spadku przeszedł na ich powinowatych Nielepów herbu Prus, a następnie Branickich i Szembeków. Osiek stanowił jedną z najbogatszych posiadłości w okolicy Oświęcimia. Według inwentarza z 1776 r. sporządzonego za kasztelanowej Walerii z Szembeków Branickiej, żony kasztelana Racławskiego, nazywany był „państwem osieckim”. Około 1799 r. od Walerii Branickiej dobra kupił baron Karol Wacław Larisch, a potem odziedziczył je jego syn, również Karol, doprowadzając majątek do znacznego powiększenia (ok.
950 ha) i nabycia kilku sąsiednich wsi. Po jego śmierci w 1869 r. dobra osieckie przeszły przez młodszą córkę Adelę w ręce Narcyza Dunin – Borkowskiego. Po jego śmierci w 1884 r. osieckie dobra nabył baron Oskar z Rudna Rudziński herbu Prus III. Wykształcony na akademiach rolniczych, wkrótce postawił gospodarkę rolną w Osieku na wysokim poziomie. Rozwinął również gospodarkę rybną, wysokiej klasy hodowlę bydła zarodowego oraz hodowlę drobiu. Założył od nowa browar, gorzelnię, fabrykę drenów, dachówek i cegielnię.

     Stary kościół p. w. św. Andrzeja Apostoła w Osieku jest wzmiankowany w dokumencie księcia Bolesława Wstydliwego z 1278 r. jako – „ecclesia de Ossech”. Natomiast w 1326 r. w wykazie parafii płacących tzw. Świętopietrze wymieniona jest osiecka parafia. Obecny zabytkowy kościół drewniany został zbudowany w 1558 r. na miejscu poprzedniego, zachowując swoje położenie na cmentarnym wzgórzu wśród starodrzewia. Wybudowany w stylu późnogotyckim stanowi jeden z najcenniejszych drewnianych zabytków sakralnych na pograniczu śląsko – małopolskim, a również w skali ogólnokrajowej. Jego konstrukcja zrębowa jest jednak nieco odmienna od „więźbowo – zaskrzynionej”, charakterystycznej dla niewielu już zachowanych kościółków tego typu na obszarze historycznej Małopolski. Całość kryta gontem. Kwadratowa wieża świątyni, od zachodu, ma ściany pochyłe, od dołu oszalowane deskami, opasane w połowie wysokości siodłowym daszkiem, a w górnej partii nadwieszoną izbicę, zakończoną ostrosłupowym hełmem gontowym. Ponad wschodnim szczytem nawy znajduje się wieżyczka na sygnaturkę o kształcie cebulastym, z latarnią. Kościół jest otoczony, z wyjątkiem wieży, otwartymi sobotami, czyli podcieniami, wzdłuż których kiedyś zawieszonych było 14 obrazów stacji Drogi Krzyżowej dla zbiorowego i indywidualnego odprawiania tego nabożeństwa.

     Prezbiterium stanowi wspaniałe centrum architektoniczne i artystyczno kultowe. Złocistymi barwami bogatych elementów snycerskich przyciąga wzrok piękny rokokowy ołtarz z drugiej połowy XVIII w. Główny obraz przedstawia Zwiastowanie Najświętszej Maryi Panny, służący dawniej do zasuwania wewnętrznego obrazu Złożenie do grobu Pana Jezusa. W górnej części ołtarza znajduje się obraz Patrona parafii św. Andrzeja Apostoła.

     Niekwestionowaną perłą prezbiterium jest rokokowa ambona w kształcie łodzi Piotrowej, pochodząca z tego okresu co głównyołtarz. Na ścianach po lewej i prawej stronie znajdują się tablice pochowanych w kościele miejscowych kolatorów i członków ich rodzin – Larischów oraz Rudzińskich.

     Wnętrze orientowanej świątyni jest jednonawowe, w 1851 r. obite heblowanymi deskami, na których w różnych okresach kładziono polichromię. Szczególnie cennym zabytkiem jest zawieszone na lewej ścianie bocznej prezbiterium wczesnobarokowe (1611 r.) epitafium Mikołaja i Beaty z Mirowa Porębskich. Prezbiterium oddzielone jest od nawy ostrym łukiem tęczy, spływającym na profilowaną belkę, wspartą na kroksztynach. W tęczy widoczny rzeźbionej konstrukcji barokowy komplet pasyjny zwany Grupą Ukrzyżowania.

     W nawie pod tęczą stoją ołtarze boczne o wysokich walorach artystycznych. Po lewej stronie nawy widzimy późnobarokowy ołtarz (ok. 1700 r.), z obrazem Matki Bożej Piekarskiej. Na mensie ołtarzowej znajdują się rzeźby św. Andrzeja Apostoła i św. Stanisława Biskupa i Męczennika. Po stronie przeciwnej ustawiony jest manierystyczny ołtarz św. Karola Boromeuszka z XVIII w. Został on przeniesiony z kaplicy zamkowej. W 1881 r. ks. proboszcz Jan Wirmański z uzyskanych składek od wiernych zlecił renowację polichromii wnętrza malarzowi Śmiłowskiemu z Oświęcimia.

     Z tego okresu pochodzą polichromowane malowidła: na suficie w przedsionku św. Michała Archanioła pokonującego Lucyfera, w nawie 15 tajemnic różańcowych wykonanych na blasze, zaś w prezbiterium — Świętej Trójcy. Szczególnie cennym zabytkiem jest kamienna chrzcielnica z początku XVI w. z herbem Fogelweder z drewnianą nakrywą późnobarokową, pochodzącą jeszcze z poprzedniego kościoła. Cenną pamiątką jest również wmontowana w posadzkę odnaleziona na otaczającym kościół starym cmentarzu płyta nagrobkowa ówczesnego właściciela wsi Samuela Bethmana z 1576 roku.

     Najstarsze dzwony, które znajdowały się w wieży głównej zostały po przeniesieniu do nowego kościoła zarekwirowane przez austriackie władze wojskowe w 1916 r. w czasie I wojny światowej, niemniej jednak należy tutaj krótko o nich wspomnieć, jak również o samej wieży. Według J.N. Gątkowskiego („Rys Dziejów Księstw Oświęcimskiego i Zatorskiego” – Lwów 1867 r.) pierwotna wieża była sześciogranna i ozdobiona sobotami. Uległa jednak ok. 1802 r. spaleniu od uderzenia pioruna. Kościół wówczas uratował się niemal w sposób cudowny dzięki ulewnemu deszczowi, który nastąpił po wyładowaniach atmosferycznych. Odbudowana wieża była jednak znacznie niższa od spalonej. Podwyższono ją dopiero później. W tej wieży były z dawna trzy dzwony. Najstarszy prawdopodobnie jeszcze z pierwszego kościoła, duży o wadze
308 kg. Średni dzwon o wadze 260 kg ufundowany został przez Walerię z Szembeków Branicką z napisem łacińskim: Jan Ewangelista oraz z cytatem: „Jeżeli głos jego usłyszycie nie chciejcie zatwardzać serc waszych”. Z roku 1767 pochodził trzeci dzwon, tzw. mały, którego wagi źródła nie podają. Bogaty on był jednak w napisy, symbole i wizerunki. Napis łaciński z Psalmu 3-go „Nie nam Panie, nie nam, lecz Imieniu Twemu oddaję chwałę”. Trzy wizerunki przedstawiały św. Piotra, św. Magdalenę i św. Benedykta. Następnie herb Branickich z literami Z-S, W-B i K-B, które wskazywały fundatorów. W małej wieży wisiały dwie sygnaturki, jedna oznajmiała rozpoczęcie Mszy świętej, a drugą mniejszą dzwoniono, gdy ksiądz jechał z wiatykiem do chorego. Na większej sygnaturce pochodzącej z 1702 r. był napis: „Jezus, Maria i Józef”, na mniejszej z 1767 r. łacińska inskrypcja: „A słowo stało się Ciałem i zamieszkało między nami”.

     W dziejach starej świątyni w Osieku zdarzały się bardzo trudne okresy. Na szczęście z tych prób czasu kościół wyszedł zwycięsko. W 1908 r. po opuszczeniu go przez wiernych, zamierzano go rozebrać, wtedy to kościół uratowała interwencja konserwatora zabytków, który przydzielił na jego konserwację1000 koron, zaś resztę kosztów jego zabezpieczenia (szczególnie dachu) wziął na siebie kolator Oskar Rudziński. Podobne kłopoty zaistniały w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy to zabrakło kolatorów, a na niszczejący obiekt sakralny trudno było zdobyć jakiekolwiek środki. Jednak dzięki determinacji ówczesnego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków dr Hanny Pieńkowskiej i członków Stowarzyszenia Historyków Sztuki w Krakowie na czele z prof. Marianem Korneckim udało się przeprowadzić remont świątyni.
Przeprowadzone w latach 1970 – 74 prace budowlane objęły remont podwalin, ścian, stropów i więźby dachowej. Wyprostowano odchylenie ścian, zdemontowano i odtworzono na nowo soboty, dokonano całkowitej wymiany pokrycia gontowego oraz gruntownie naprawiono ogrodzenie. W latach 1972 – 75 przeprowadzono badania i konserwację malowideł ściennych.

     Prace malarskie do 1975 r. doprowadziły do odsłonięcia części takich malowideł, jak renesansowe kasetony na stropach, fryzu podstropowego w nawie, elementów XVII wiecznych pseudoboniowań, a także malowideł figuralnych z XVIII wieku. W prezbiterium zachowano podziały architektoniczne z XIX wieku.
Po koniec lat 90 tych dzięki wojewódzkiemu konserwatorowi p. mgr Karolowi Gruszczykowi i członkom Stowarzyszenia Miłośników Osieka udało się w ostatniej chwili uratować część zabytkowego wyposażenia kościoła, które 25 lat leżało w baraku obok świątyni. Niemniej jednak dzieło wymaga dalszej kontynuacji tak w zakresie dokończenia fachowej konserwacji wyposażenia, jak i bieżącego utrzymania obiektu dla przyszłych pokoleń. Tej kontynuacji w 2007 r. podjął się nowy proboszcz ks. Bogusław Wądrzyk, który z pozyskanych środków doprowadził do wymiany gontów na całym kościele i na sobotach oraz wymiany odeskowania kościoła wraz z dolną częścią wieży. Bóg Ojciec – malowidło odkryte w czasie remontu.

     W 1881 r. przybył do Osieka kolejny proboszcz, ks. Jan Wirmański, który z wielką energią zabrał się za remont starej świątyni i budynków plebańskich, poczynając od renowacji wnętrza kościoła, a skończywszy na poprawie stanu plebanii. Zewnętrzny remont kościoła wymagał jednak krótszego cyklu prac i ogromnych nakładów, na które parafię nie było stać. Zresztą i tak nie rozwiązywało to problemu istniejącej już ciasnoty. Doszedł więc do przekonania, iż trzeba zbudować nowy kościół. Z tym śmiałym jak na ówczesne „ciężkie czasy” pomysłem, podzielił się najpierw z Komitetem Parafialnym, a następnie zaczął systematycznie przekonywać parafian z ambony. Jego następcy – ks. prob. Franciszek Zadęcki (1889 – 98) oraz ks. prob. Jan Hajost (1898-26), kontynuowali ambitne zamierzenia. Ten ostatni – po uzgodnieniu z władzami gmin Osieka i Malca oraz obszarem dworskim, który stanowił oddzielną jednostkę administracyjną – zdecydował, że oprócz kościoła budowana będzie nowa plebania i organistówka z materiału pochodzącego z rozbiórki starej plebanii. Wykonany w 1902 r. przez architekta Millera z Krakowa kosztorys tych prac wyniósł 126 tys. koron.

     Rozpoczęcie budowy wymagało zdobycia przez parafię ponad 100 tys. koron w gotówce, co na ówczesne czasy było fortuną.Aby tą kwotą opodatkować parafian, należało najpierw ustalić, ile złoży obszar dworski, a następnie podjąwszy uchwały przez obie rady gminne i komitet parafialny, złożyć umotywowany wniosek o zgodę na opodatkowanie do Starostwa w Białej. Ostatecznie kosztorysową kwotę zabezpieczono z darowizny obszaru dworskiego w osobie Oskara Rudzińskiego, podatku konkurencyjnego gmin Osiek i Malec oraz z legat i ofiar kościelnych. Roboty ruszyły w szybkim tempie 21 VII 1904 r. Dzień wcześniej odbyła się uroczystość poświęcenia placu budowy, do którego wcześniej wykonano drogę dojazdową.
Po wzniosłym przemówieniu ks. prob. Hajosta pierwszy trzykrotnie zarył łopatę pod wykop fundamentów kolator Oskar Rudziński, a po nim pozostali gospodarze, poczynając od najstarszego wiekiem. Pracami betoniarskimi i murarskimi kierował podmajstrzy Piotr Bandoła z Choczni, a ciesielskimi Wojciech Smaza z Targanic. Uroczystość poświęcenia wmurowanego kamienia węgielnego odbyła się już 23 VIII po wykonaniu fundamentów. Kamień węgielny z dokumentem erekcyjnym spisanym na pergaminie wmurowano tuż pod ścianą za obecnym ołtarzem M. B. Różańcowej. Z końcem roku zakończono budowę fundamentów szczególnie mocne i szerokie pod wieżę. Następnie zabezpieczono budowę przed skutkami zimy.

     W 1905 r. wymurowano ściany i wieżę równo z dachem oraz położono więźbę i pokryto dach dachówką z miejscowej cegielni, a w 1906 r. dokończono resztę murów, sklepienie i wieżę. W dzień św. Franciszka odbyło się poświęcenie i wyciągnięcie metalowego krzyża na wieżę. W kopułce pod nim umieszczono również akt erekcyjny kościoła. Wcześniej po uzgodnieniu z komitetem budowy ks. Hajost zamówił w austriackiej firmie Hibner w Winner Neustadt nowy dzwon o wadze
700 kg oraz sygnaturkę. W dzień święta Niepokalanego Poczęcia N.M.P. po sumie ze starego kościoła ruszyła uroczysta procesja pod nowy kościół, gdzie przygotowany do poświęcenia i wyciągnięcia na tzw. „flaszyncugu” wisiał wspaniały dzwon p. w. św. Andrzeja. Zebrano wówczas 900 koron ofiar, co stanowiło 1/3 wynagrodzenia dla ludwisarzy. Dwa frachtowane dzwony i sygnaturkę zawieszono dzień wcześniej. Duży dzwon, zwany przez parafian „Jędrzejem” „był chlubą i ozdobą całej parafii z powodu donośnego i melodyjnego głosu.” Udało się go uratować od zabrania przez wojsko austriackie na cele wojenne, ale niestety zarekwirowano go w czasie II wojny światowej.

     W 1907 r. wykonano resztę robót wewnątrz kościoła, w tym tynkowanie, posadzkę oraz okna i drzwi. Wystawiono wielki ołtarz św. Andrzeja, dzieło malarza i rzeźbiarza z Kęt Stanisława Jarząbka. W jego centralnej części umieszczone obrazy: Patrona parafii św. Andrzeja oraz Najświętszej Maryi Panny Niepokalanego Poczęcia, a także figura Pana Jezusa Cierpiącego. W niszach bocznych ołtarzowego retabulum stoją polichromowane figury św. Piotra i św. Pawła. Zostały one sprowadzone z Tyrolu. Poniżej, także w centrum nastawy widnieją figury czterech Ewangelistów: świętych Mateusza, Marka, Łukasza oraz Jana. Część figuralną tego ołtarza wykonał rzeźbiarz Śleziak z beskidzkiej Milówki. W antepedium widzimy trzy płaskorzeźby ukazujące biblijny motyw ofiary: (od lewej) ofiarę Izaaka, fragment Ostatniej Wieczerzy oraz ofiarę Melchizedeka.

     W tym samym roku powstał boczny ołtarz dedykowany M.B. Różańcowej wykonany przez rzeźbiarza z Kęt Stanisława Jarząbka. Rzeźbę Patronki tego ołtarza wykonał rzeźbiarz ludowy Śleziak z Milówki, zaś pozostałe figury zostały sprowadzone z Tyrolu. W centrum ołtarzowej nastawy znajdują się zmienne obrazy Matki Bożej Różańcowej, św. Anny i św.
Barbary. W bocznych niszach stoją figury patronów Polski – św. Wojciecha i św. Stanisława ze Szczepanowa. Retabulum ołtarza wieńczy figura św. Józefa.

     Boczny ołtarz po prawej stronie nawy jest poświęcony Świętej Rodzinie. Został ufundowany w 1908 r. ze składek (w tym 4000 koron dała córka Hampela z Malca, pani Franck) już po uroczystości poświęcenia kościoła, które odbyło się 6 X 1907 r. Aktu tego dokonał w odpust M. B. Różańcowej delegat Kurii Krakowskiej ks.
kan. Krupiński, a pierwszą uroczystą Mszę św. odprawił rodak osiecki ks. Józef Gros (ur. 1875). Na uroczystość został na wieży zainstalowany zegar przez firmę Mięsowicz z Krosna, a do nawy nowe ławki wykonał Stanisław Jarząbek. Konsekracji opróżnionego ze sprzętu kościoła dokonał przybyły na tę uroczystość 31 VIII 1908 r. ks. bp Anatol Nowak sufragan Diecezji Krakowskiej, który przywiózł ze sobą św. relikwie do nowych ołtarzy. W drugim dniu odbyło się bierzmowanie młodzieży. królewicz. Ołtarz Świętej Rodziny.

     Pan Józef Sala z Głębowic tak wspomina wizytę biskupa w swojej parafii oraz przejazd biskupa z Głębowic do Osieka. Rankiem 31 VIII 1908 r. po Mszy św. w głębowickim kościele biskup wsiadł do powozu z dworu Państwa Duninów (za powozem jechał wóz plebański z kuframi) i przez potok udał się do Osieka.
Na granicy wsi czekała banderia konna, a gospodarze z Górnego Osieka witali biskupa chlebem i solą. Następnie przejechano starą drogą do kościoła. Cała stara droga była umajona, a ludzie na trasie przejazdu wynosili św. obrazy i klękali, biskup zaś ich błogosławił. Po wizycie w Osieku z nie mniejszymi honorami żegnano biskupa odjeżdżającego do Bielan.

     W 1908 r. Stanisław Jarząbek na zamówienie proboszcza wyrzeźbił nową chrzcielnicę, a miejscowy stolarz Jan Rozner wykonał ławki na chór)i do kaplicy (co trzecią fundował Malec). W latach 1908-9 wykonano także ogrodzenie kościoła z żelaznymi bramami wejściowymi. Dopiero w 1911 r. zakupiono nową fisharmonię firmy organmistrza Żebrowskiego w Krakowie. Nadal używano ambony prowizorycznej, zastąpiono ją nową, wykonaną przez rzeźbiarza ludowego z pobliskich Łazów Stanisława Durańczyka. Ambona nawiązuje stylem architektonicznym do ołtarzy. Bogato zdobiona i polichromowana. Jej baldachim jest misternie rzeźbiony, a ściany boczne kosza ozdabiają rzeźbione figury Ewangelistów. Zamontowano ją w czasie pierwszego kompleksowego malowania kościoła w 1923 r. W dwa i pół roku po wielkiej uroczystości 30-lecia kapłaństwa i 25-lecia proboszczowania niespodziewanie umiera (5 II 1926 r.) ks. Hajost budowniczy kościoła. Zostaje pochowany na nowym cmentarzu.

     Następny proboszcz, ks. Wojciech Pitala (1926 – 49) musiałprzystąpić do wymiany pokrycia dachowego nowego kościoła. Okazało się bowiem, że silne wiatry zrywają dachówkę, a zimą w czasie zawiei śnieg dostaje się na strych, powodując zamakanie sklepienia kościelnego. Po dobrowolnym tym razem opodatkowaniu się po 4 zł od morga na 2 lata w 1930 r. zebrano 12 tys. zł, z czego sami bracia Rudzińscy wpłacili jednorazowo 5000 zł. Roboty blacharskie wykonał znany mistrz Władysław Karolus z Oświęcimia.

     W tym czasie wnętrze kościoła wzbogaciło się o ołtarzyk św. Teresy od Dzieciątka Jezus, wykonany przez Stanisława Jarząbka, a ufundowany przez Stowarzyszenie tego imienia. Oprócz kosztownych prac blacharskich i sprawienia rynien nowy proboszcz przyjął sobie za cel urządzenie kaplicy Najświętszego Serca Pana Jezusa. Dębowy ołtarz do tej kaplicy wykonał rzeźbiarz Stanisław Jarząbek. Ołtarz ten został poświęcony 7 VII 1935 r. Dokończenia rzeźby i ustawienia ołtarza dokonał przy pomocy miejscowych stolarzy syn Jarząbka, również Stanisław.

     W planach ks. prob. Pitali i parafian było zamówienie nowych stacji Drogi Krzyżowej. Na ten cel były już wcześniej gromadzone składki i lokowane w miejscowej Kasie Stefczyka, lecz zostały one przez Niemców skonfiskowane, a Kasa zlikwidowana. Głównie za deficytowe w tym czasie produkty żywnościowe zawarto wówczas umowę z wykonawcami nowych 14. obrazów: malarzem Ludwikiem Jachą i rzeźbiarzem Romanem Brańką z Wadowic, którzy te artystyczne prace wykonali do końca 1944 roku. Następnie roboty stolarskie wykonał ks. Dionizy Gąsiorek z Nidku, a już po wyzwoleniu złotnictwo położył Julian Zończyk z Wadowic. Zawieszenie i poświęcenie ich w kościele odbyło się 19 VIII 1945 r. Dwa lata wcześniej artyści Jacha i Brańka wykonali figury M. B. Loretańskiej i świętego Antoniego. Kościół był wtedy oświetlany dość słabym prądem wytwarzanym przez turbinę dworską. Dopiero w 1946 r. wykonano całkowitą instalację elektryczną kościoła i podłączono do sieci lokalnej uroczyście 13 X w odpust M. B. Różańcowej. Wcześniej jednak, w związku z koniecznymi przekuciami ścian, trzeba było wykonać ponowne malowanie kościoła. Dokonał tego znany w tym czasie artysta – malarz wnętrz kościelnych z Oświęcimia Franciszek Krzyż.

     Kolejny proboszcz ks. mgr Władysław Grohs de Rosenberg (1949-64) na przełomie roku 1950/51 poświęcił obraz św. Barbary, który na zamówienie górników wykonała Monika Piwowarska z Bielska i obraz „Jezu ufam Tobie” namalowany i ofiarowany przez Stanisława Jarząbka. W 1952 r. na wniosek proboszcza, kuria diecezjalna przyznała parafii trzeci odpust w czerwcu na uroczystość M.B. Nieustającej Pomocy. Obraz Patronki tego odpustu wykonała siostra Marcelina – karmelitanka z Polanki Wielkiej. Wcześniej z pielgrzymki do grobu św. Jana Kantego w Krakowie przywieziono zakupiony srebrny relikwiarz z jego relikwiami. W 1957 r. w związku z tym, że prócz sygnaturek kościół posiadał tylko 2 małe dzwony, z wcześniej zbieranych składek firma Kubicy z Dąbrowy Górniczej odlała 3 nowe dzwony pod wezwaniem: św. Andrzeja Apostoła –
700 kg, św. Barbary – 310 kg i M. B. Niepokalanego Poczęcia – 220 kg. Poświęcono je i wyciągnięto na wieżę 13 X w odpust M.B. Różańcowej w obecności ks. abp Eugeniusza Baziaka. Po przejściu ks. mgr Grohsa na parafię do Wieliczki w 1964 r. na krótko administratorem był ks. Jakub Stożek, po czym od 1968 do 2005 r. probostwo sprawował wicedziekan ks. Franciszek Noga. Za jego długoletniej służby Bogu i parafii wykonano wiele istotnych prac renowacyjnych na zewnątrz i wewnątrz kościoła. Nowy proboszcz ks. Bogusław Wądrzyk kontynuuje dzieło swych poprzedników, nie zapomina również o zabytkowej XVI-wiecznej starej świątyni, którą systematycznie z roku na rok odnawia. W 2008 roku podjął działania mające na celu uświetnienie jubileuszu 100-lecia konsekracji nowego kościoła.

Droga z Osieka do Malca

Zdjęcie dodane przez Kajman, 14 sierpnia 2009, 20:31 i wyświetlone 416 razy.

 

Droga z Osieka do Malca

Zdjęcie opisane tagami: malec osiek podbeskidzie

Kajman tak opisuje to zdjęcie: wycieczka

Komentarze zdjęcia (0)

Jeszcze nie ma komentarzy do zdjęcia. Możesz być pierwszy!

1.                 nk.pl - Szkoła Podstawowa Nr 1 im. Władysława Jagiełły

 - [ Traduire cette page ]

Kod, miejscowość, 32-608 Osiek. Telefon, 0338458112. Strona www ..... KrZyŚ ChWiErUt (TSW) OsIeK/MaLeCKrZyŚ ChWiErUt (TSW) OsIeK/MaLeC ...
nk.pl/school/33367 - En cache

2.                 SERWISO, Naprawa Laptopów Serwis Komputerów Andrychów 

Osiek /Osek,Oszeg,Oszek/

 

 

„Pierwszy raz o wsi wspomniano w dokumentach pisanych między 1348 a 1352 rokiem, kiedy to  pisał się z Osieka Cessanta.  Księgi ziemskie kaliskie podają w latach 1400-1409 dziedziców, którzy mają tam jakieś sprawy: Jakusz Śliwka, Mikołaj, Piotr, Ubysław.

Osieccy herbu Abdank piszą się z Osieka w powiecie wieluńskim. Prawdopodobnie któryś potomek wywodzący się z tego gniazda osiadł na Osieku w kaliskim.

W latach 1580 - 1620 /jak podaje Parczewski/, Osiek był własnością Stanisława Łopateckiego.

Łopateccy herbu Korab z Łopatek pochodzili i stanowili jedną rodzinę z Krowieckimi i Łaskimi. Marcin, kanonik gnieznieński w 1518 roku, Marcin burgrabia uniejowski, wolny w 1519 roku od wyprawy wojennej, Jan, dziedzic wsi Łopatki w 1556 roku, miał syna Stanisława, po którym z Elżbiety Osieckiej- córka Zofia, żona Mikołaja Andraszowicza i synowie: Samuel i Stanisław. Stanisław z Łasku, dziedzic na Osieku żonaty w 1639 roku z Katarzyną Mikołajewską miał syna Stefana.

Przed 1793 rokiem Osiek wchodził w skład pow.i woj.kaliskiego. Po II rozbiorze znalazł się w pow. odalanowskim. Usytuowany jest na lewym brzegu Prosny i wchodzi w skład parafii Gostyczyna. W wyniku ustalenia granic po Kongresie Wiedeńskim w 1815 r., leżał na samej granicy z Królestwem Polskim i wchodził w skład Wielkiego Księstwa Poznańskiego do czasu wyzwolenia przez Powstańców Wielkopolskich w 1919 roku.

Na przełomie XVII i XVIII wieku Osiek należał do Żurowskich herbu Leliwa, starożytniej rodziny ruskiej, pochodzącej z Żurowa,wsi położonej w okolicy Żydaczowa. Żurowscy byli spokrewnieni z Zamojskimi, Rzewuskimi, Stadnickimi, Morskimi i innymi możnymi rodami ówczesnej Polski.

Do hr. Łubieńskich, Osiek, obok innych wsi należał do schyłku XVIII wieku, kiedy to Franciszka Pruska nabyła go z Józefowem, Stobnem i Borkiem. Łubieńscy herbu Pomian należą do rodzin wysoko zasłużonych dla kraju i kościoła, którym to wydali: 2 prymasów, 5 biskupów, 1 wojewodę,2 ministrów, 4 kasztelanów i spory poczet dygnitarzy, tak kościelnych jak i świeckich.

Ignacy Parczewski, syn Fabiana z Kurowa i Krystyny z Łagówca Osorya Sczanieckiej /patrz Kurów/,został dzedzicem Osieka na początku XIX wieku, po ślubie z Ludwiką Pruską.  Ignacy, oficer Wojska Polskiego w Księstwie Warszawskim, brał udział w bitwie pod Almancil w Hiszpani, gdzie został ranny.

Z Ludwiki Pruskiej herbu Leliwa /zmarła w 1864 r/, miał 8 dzieci:

Franciszka, Dezyderę, Józefa-dziedzica Grabianowa pod Czempiniem, dyrektor Towarzystwa Rolniczego na powiat śremski, który z Antoniny Pomorskiej herbu Trzy Gwiazdy miał trzy córki: Zofię, Kazimierę i Ewę.

Stefanię, żonę Czerwińskiego, Teklę, która wyszła za Romana Zmorskiego, Walentego, Jana-dziedzica Nowca pod Dolskiem i Maryjannę.  Parczewski Walenty, syn Ignacego /zmarł w 1869 roku/,w młodości służył ˙w wojsku pruskim w 19 p. piechoty, a następnie w pułku huzarów.W 1848 roku znalazł się w walce z powstańcami wielkopolskimi, a pod Miłosławiem walczył przeciw swemu bratu Franciszkowi. W chwili wybuchu powstania styczniowego w 1863 roku znajdował się w Warszawie, zapewne wciągnięty do organizacji narodowej, otrzymał 13 lutego polecenie od władz udania się do partii siemiatycko-węgrowskiej dla przejęcia dowództwa jakiegoś oddziału litewskiego w województwie grodzieńskim. Ranny 1 marca pod Czarną Wsią, po krótkim pobycie w Wilnie znalazł się w domu swego krewnego Antoniego Parczewskiego w Czerwonym Dworze.  W kwietniu znalazł się w łęczyckim i rozpoczął tam organizować oddział konny. Sformowany oddział o liczebności 200 ludzi bił się 8 lipca pod Walewicami i 9 lipca pod Kterami.Po porażce pod Kołacinem,10 lipca,resztki oddziału doprowadził do partii Edmunda Calliera,pod którego rozkazami walczył, aż do chwili zarządzenia koncentracji wojsk powstańczych przez Edmunda Taczanowskiego w okolicy Sieradza. W marszu stoczył potyczki pod Czeparem i Pęcherzewskim 20 i 21 sierpnia, ponosząc pewne straty lecz z resztą oddziału zdążył na miejsce koncentracji,której przeszkodziła klęska E. Taczanowskiego pod Nieznanicami 29 sierpnia. Oddział Parczewskiego wszedł w skład partii R. Skowrońskiego i pozostał w niej aż do klęski,9 września pod Dalikowem.  Nowy ˙naczelnik województwa, Aleksander Littich zlikwidował konny oddział Parczewskiego w II połowie pażdziernika, a sam Parczewski w grudniu opuścił Królestwo Polskie i wrócił do Osieka.  Zagrożony jednak aresztowaniem przez Prusaków, wyjechał przez Drezno do Genewy. W 1866 roku popłynął do Genui, a potem udał się do Turynu, aby wstąpić do włoskiego legionu ochotniczego biorącego udział w wojnie z Austrią.

Do kraju wrócił w 1868 roku i zastał Osiek już w innych rękach.  Wyjechał więc do brata Józefa, osiadłego w Grabianowie w powiecie śremskim. Pozostawił po sobie zapiski i listy z okresu powstania, opublikowane przez rodzinę w „Sobótce”/1871 r.,nr.38.43.44.45/, pt.”Lużne kartki ze wspomnień powstańczych”. Zmarł w Grabianowie 16 kwietnia 1869 roku i został pochowany w Brodnicy.  Drugi z braci, Franciszek przed powstaniem wielkopolskim w 1848 r służył również w armii pruskiej w artylerii w randze oficera.  W czasie powstania w 1848 roku był dowódcą korpusu piechoty w obozie pleszewskim Franciszka Białoskórskiego i uczestniczył w bitwach: 22 kwietnia pod odalanowem,30 kwietnia pod Miłosławiem, gdzie został wyróżniony przez Ludwika Mierosławskiego za udział w szturmie pałacu i 2 maja pod Wrześnią.  W lutym 1863 roku został mianowany przez Bronisława Rudzkiego naczelnikiem okręgu warckiego a w kwietniu już jako naczelnik pow. kaliskiego organizował 700 osobowy oddział partyzancki.  Po krótkiej kampanii 22 kwietnia, poniósł w bitwie pod Rudnikami klęskę. Wrócił do Wielkopolski, lecz zagrożony również prześladowaniami jak jego brat Walenty, udał się na tułaczkę. Ostatecznie po latach osiadł w Gostyniu. Dał się poznać jako zbieracz pieśni ludowych, których tomik pozostawił po sobie. Zmarł 19 marca 1886 r w Gostyniu.

Jak podaje „Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego” wyd 1885 r Osiek zamieszkiwało w końcu XIX wieku w 7 dymach 38 mieszkańców w tym 32 katolików i 6 żydów. Dominium zamieszkiwało w 8 dymach 126 mieszkańców, w tym 105 katolików i 21 protestantów. Z gruntu 270,90 ha, w tym 241,75 ha roli,2,39 ha łąk,17,91 pastwisk, 0,53 ha lasu i 8,32 nieużytków czysty zysk wyniósł 2312 Marek.  Po śmierci Ignacego Parczewskiego, Osiek przeszedł w ręce Niemca od którego odkupił go Rafał Zabłocki. W połowie XIX w. przebywał tu poeta Zmorski, którego żona była wnuczką Pruskiej / por.”Kłosy” Nr 1057/.

 

                                                    

                                                     Ludwika Pruska

                                                     Ignacy Parczewski

    

                                   7 dzieci                                        Tekla

                                                                                  Roman Zmorski h.Topór

Zmorski - uciekinier polityczny z Warszawy ukrywał się pod nazwiskiem Zborowski, również na dworach w Śliwnikach i Lewkowie.  W roku 1850 spędził w Osieku z żoną Teklą Parczewską, córką gospodarzy oraz  rzeżbiarzem i poetą Teofilem Lenartowiczem gwiazdkę.

Jak wiadomo po upadku powstania listopadowego, Królestwo Polskie, pozbawione sejmu i wojska, wszechnicy i politechniki, zaległa cisza grobowa. Kraj zaledwie odradzający się po wojnach napoleońskich, znaszczyła znowu wojna, zalało żołdactwo rosyjskie, a do tego nawiedziła jeszcze holera. Lud wiejski, obarczony pańszczyzną i znękany poborami wojennymi, obojętnie znosił niedolę. Mieszczan i drobną szlachtę, rozczarowanych w wodzach i nadziejach na obcą pomoc, pochłaniała troska o kęs chleba. Urzędnicy, otoczeni sforą szpiegów, nie śmieli wybiegać myślą poza sprawy powszechne, w obawie o utracenie swych stanowisk. Ukradkiem tylko roniono łzy, po krewnych i współbraciach, poległych w bitwach, wywiezionych na Sibir lub tułających się na obczyznie. Piśmiennictwo warszawskie postradawszy najcelniejsze umysły, ledwo dyszało pod srogim uciskiem cenzury. Głos wieszczów nie dochodził do ogółu, nawet samo imię Mickiewicza i Lelewela było zakazane. Co najgorsze, za przykładem namiestnika carskiego ks. Paskiewicza, część arystokracji i ziemiaństwa balowała z Moskalami na zamku warszawskim i po swoich pałacach, przegrywała krocie w karty, oraz wyprawiała pijatyki na jarmarkach. Zabiegi, co znaczniejszych umysłów, z konieczności obracały się w szczupłym zakresie spraw zawodowych.  Z czasem sobkostwo i martwota opanowałyby kraj, gdyby nie, głuche wieści z Zachodu o świtającej „jutrzence ludów” i gdyby nie duch młodego pokolenia, które z bólów roku 1831 wyrosło i pojmowało, że ˙˙ojczyzna ˙˙nie ˙odzyska ˙wcześniej ˙niepodległości, dopóki lud wiejski nie stanie się wolną częścią narodu.  Przejęci zasadami demokratycznymi młodzi intelektualiści, wśród których swoje „miejsce w szeregu” zajął Roman Zmorski tchnęli nowe życie w piśmiennictwo i sztukę. Na czoło postępowej młodzieży wysunęli się, jak zwykle, najzapalńsi, różniący się od pozostałych nie tylko jaskrawością przekonań, ale również dziwacznym sposobem życia, różniącym ich od ogółu, dlatego zwanymi „cyganami”. Najwymowniejszym ich rzecznikiem w poezji stał się Roman Zmorski. Przyszedł on na świat w 1824 roku w Warszawie.  Szkoły kończył początkowo w Białej Podlaskiej, a następnie w Warszawie. Skromne wykształcenie uzupełniał i pogłębiał zawzięcie własną pracą, oraz doświadczeniami nabytymi z licznych podróży po kraju. Od ˙roku 1840,mając zaledwie 17 lat, zaczął drukować swoje utwory w „Przeglądzie warszawskim” i „Nadwiślaninie”, czasopismach założonych i prowadzonych przez młodzież postępową.  Pomimo krótkiego trwania, wydawnictwa rzeczowe wywarły dodatnie wpływy, przede wszystkim przerwały zabójczą śpiączkę.  Zmorskiemu, niebawem stało się w Królestwie Polskim za duszno i za ciasno, gdzie surowe mikołajowskie rządy mroziły wszelką śmielszą ˙myśl i za wypowiadanie jej groziły surowymi konsekwencjami. Podobnie więc jak Lenartowicz i Norwid, wymknął się za granicę w 1844 roku. Zwiedzał Europę Zachodnią, pracował po tamtejszych ˙książnicach i archiwach, najdłużej zaś przebywał na Śląsku i ˙Łużycach, gdzie ˙znalazł ˙pole do umiłowanych badań nad ludami słowiańskimi, ich wierzeniami i obrzędami. W przebiegach tych podróży znalazł się również na dworze Parczewskich w Osieku, gdzie poznał piękną Teklę i pojął za żonę.

Po zgonie Mikołaja I, dzięki amnestii dla wychodzców, powrócił wraz z żoną do Warszawy w 1859 roku. Nie długo w niej jednak przebywał. Burza roku 1863 ponownie wyrzuciła go z Królestwa.  Ostatnie chwile życia spędził wraz z żoną w Dreżnie, gdzie zmarł w sile wieku 19 lutego 1867 roku. Zmorski więcej rokował niż ziścił, dużo zaczynał i nie kończył, jednak to czego dokonał czyni go wybitnym lirykiem, poetą o przekonaniach demokratycznych o zabarwieniu ludowym, mazowieckim. Pierwszy większych rozmiarów utwór „Lesław” ˙z roku 1843/ wydany w Ostrowie w 1847 roku/, grzeszy jeszcze młodzieńczą przesadą, ale już w kilka lat pózniej w roku 1848 napisał poemat, celujący spokojem, prostotą i jędrnością.  Jest to „Wieża siedmiu wodzów”-arcydzieło Zmorskiego, osnute na podaniu słowiańskim o zapadłych w ziemię wieżycach. Oprócz tego, w jego poezji znależć można wiele rzeczy prawdziwie pięknych.  Zbiór ˙pism ˙Zmorskiego po raz pierwszy został wydany w Lipsku w 1866 ˙roku.Wydanie ˙warszawskie z 1901 roku, sporządzone pod cenzurą rosyjską, okrojone było z wszystkiego, co tchnęło miłością ojczyzny, a przede wszystkim brak było „Wieży siedmiu wodzów”.  Pozwolę sobie przedstawić dziś krótki urywek tej pieśni z wydania warszawskiego okresu międzywojennego:

„Wiek długi cały - jak jeden biały

Dzień - w niespocznionych zbiegł im gonitwach

 Na twardych znojach,na krwawych bitwach.

Siedmiu rzek wielkich przebrnęli brody

Dwu mórz im wody omyły nogi.

Sto wielkich bitew z wrogi zwalczyli

Stokroć dziękczynne stosy palili

Stokroć zwycięstwa święto święcili

 

Aż twarde głownie mieczy,w ich pięści

Starte na listek,pękły na części;

Aż nieskładane nigdy,o głowę

Zdarłszy się,spadły hełmy stalowe...

Natenczas męże,po pierwszy raz,

Po bieli włosów, poznali czas

Jako zbiegł wielki od owech chwili,

Gdy młodzieńcami hełmy włożyli

Na krucze skronie i wzięli bronie,

I szli raz pierwszy na krwawe błonie.

 

Toż spocząć pora nadeszła już

Po życiu pełnem sławy i burz!...

Więc szli nad brzegi ojczystych wód,

Gdzie puszcz cienistych przewiewa chłód;

Kędy,znużone bojów trudami,

Śpią stare ojce pod mogiłami,

A ciemne sosny,zielone dęby

Nucą im do snu pieśń tajemniczą,

Święte sokoły,wieszcze jastrzęby

Nad uroczyskiem głuchem strażniczą

Tam zaśli męże - i grób przy grobie

Grzebią rękoma własnemi sobie”.

 

Z biegiem Prosny w okolicy Osieka /granicy Wielkiego Księstwa Poznańskiego/ ciągnęły się niegdyś okopy, zwane szwedzkimi, o których opowiadano różne opowieści. Pod wsią odkopano grobowisko prehistoryczne, znaleziono trzy skarby kultury Łużyckiej, z których pierwszy, zawierał przedmioty z brążu, bransolety, taśmy, drut oraz fragmenty złomu - prawdopodobnie stanowił własność odlewnika. Drugi który znaleziono w torfowiskach, dawnych bagnach zawierał dwie siekierki z tulejką i uszkiem, mogące być wykonane w piątym okresie brązu. W trzecim natomiast skarbie znaleziono naszyjnik, szpile i fragment bransolety. Odkopano również fragmenty grodziska, które oceniane jest podobnie jak grodzisko pod Ociążem na IX-X wiek.

 

Parterowy dwór wybudowany w połowie XIX wieku przez Parczewskich jest dziś wizytówką minionych czasów. Jego  naczółkowy dach i wstawka wsparta na 6 kolumnach oraz niska wieża od północy jakże przypomina nam polski dworek.....

 

 

 

 

Pragnę przedstawić wspomnienia Walentego Parczewskiego

 

„Walenty Parczewski bawiąc chwilowo w Warszawie na dniu 13 lutego 1863 roku dostał następujący rozkaz:

„Komitet Centralny jako tymczasowy Rząd Narodowy”

„Obywatel Walenty Parczewski, były oficer, uda się bezzwłocznie do oddziału, który po zaszczytnej bitwie pod Węgrowem, przeszedłszy Bug, przez Siemiatycze posuwa się na Litwę.

Głównie dowodzący zebranemi tam siłami narodowymi, raczy pod swemi rozkazami W. Parczewskiego zatrzymać i poruczyć mu dowództwo stosownego oddziału”

Dnia 13 lutego 1863 roku Nr.6106

Jakoż nazajutrz, to jest 14 lutego, był już w drodze ku Litwie, a stanąwszy rychło w naznaczonem miejscu, śród nieprzejrzanych lasów i puszcz pokrytych śniegiem, znalazł oddział ze stukilkudziesięciu ludzi, na pół nagich, bezbronnych, głodnych przeważnie z klasy rzemieślniczej złożony.Przy tak trudnych okolicznościach, bystry i zabiegliwy umysł jego nie tracąc chwili czasu, zajął się organizacją powierzonego sobie oddziału, ucząc musztry choć na kije, a zręcznemi zasadzkami lub podjazdami zdobywając na Moskwie broń i żywność. Powodzenie w zdobyciu broni szło pomyślnie- bo w krótkim bardzo czasie cały oddział w nią zaopatrzonym został.Ale z żywnością było inaczej-a kiedy zdobytych na furgonach moskiewskich trochę chleba i tłuszczu podejrzanej czystości dogryzali z kartoflami pieczonymi, bez soli /stanowiących jedyny przez dwa miesiące pokarm/, uczta zdawała się prawdziwie luksusową!

Przy tak uciążliwej kampanii, albo raczej mordowaniu się wśród śniegu, głodu i wroga-Walenty Parczewski,w jednej z zasadzek pchnięty został bagnetem w bok lewy-któren zsuwając się po kościach, zadał nie tyle na razie grożną, co w następstwach niebezpieczną ranę. Krew broczyła pierś i śnieg. On walczył na czele swoich! W małych lecz wszędzie z najszczęśliwszym powodzeniem przeprowadzanych utarczkach.Wycięczonego niewygodami i trudem, osłabionego krwi upływem, wierni żołnierze nosili na płaszczach z miejsca na miejsce,/bo już o swej mocy iść nie mógł/ prosząc ze łzami żeby ich nie opuszczał-aż po kilkunastu dniach,kiedy rana zaczęła się zaogniać,krwotoki ponawiać i gorączka wzmagać,trzeba było z żalem poddać się radzie doktorowi,któren nie poręczał za zycie, gdyby stan taki potrwał dłużej- i opuścić obóz litewski,zaoszczędzając sił resztę na dłuższą służbę ojczyżnie.

Krętemi drogami,w chłopskim ubraniu po kilkakroć przytrzymywany przez patrole i liczne straże wrogie, którym się zręcznie wykręcał, a którym nie trzeba było jak odsłonić kożuszek,ażeby dojrzeć legitymującą się krew oschłą.....

Przybył do Wilna, do wskazanego mu domu, gdzie zastał liczne zebranie,złożone z samych kobiet czarno ubranych....

Odetchnął! Krew oschła na piersi jego, z czarnym kolorem szat niewiast, porozumiały się snadno-były symbolem wspólnej ofiary...Brat stanął obok sióstr!....i poczęto dzielić się medalami orła i pogoni.

Byli to męczennicy katakumb wileńskich,obdzielający się chlebem narodowej jedności i siły....Czy przetrwa wieki, i zwycięży ona?         Wiara nam pokaże.

W Wileńskim grodzie, Parczewski nie mógł długo bawić,osobistość jego przy kuracyi potrzebującej wielkiej pieczy mogła była być co moment zagrożoną, wyjechał też na wieś do krewnych mieszkających w okolicy Grodna, gdzie wzmógł się do tyla znowu, że posłyszawszy o organizującym się pułku narodowym w kaliskiem, wrócił w strony swoje, ażeby znowu czynne zająć stanowisko.

Niebawem powierzono mu formowanie oddziału kawalerii w Łęczyckiem, a pola Poddębie, Wilamowa, Uniejowa, Lichawy, Kter, Walewic, Woli-Cyrusowej, Czepowa i tylu innych, zapisały go na dacie dziejowej.

Ktoś nam mówił, że chłopcy w Łęczyckiem, śród nocy miesięcznej i ciszy, widują Parczewskiego do tej chwili, jak hufiec swój zbrojny formuje i uderza na wroga. Zaprawdę, ta apoteoza prostych serc i prostej szczerej wiary, jest mu piękną nagrodą.

W kilka dni po przybyciu w kaliskie, kiedy formujący się świeżo oddział jego, nie więce jak sześciu liczył ludzi, świetny i odważny zrobił atak na miasto Łódz, siedzibę Niemców fabrykantów, z załogą moskiewską 10,000 żołnieża liczącą, a zniosłszy warty za miastem stojące dotarł do samego rynku, gdzie dał ognia do szyldwachu przed ratuszem, w chwili kiedy komendurujący załogą jen. Bremsem, siedząc na balkonie swej kwatery w Rynku, spokojnie „Czaj” zapijał. Onieprzytomniali Moskale i Niemcy,tak nagłym i nigdy nieoczekiwanym atakiem, potracili głowy, a przewidując,że na 10.000 liczbę wojska załogującego, nie mniej jak 15.000 Polaków być musi za miastem,uderzyli w bębny na alarm i kiedy wojsko, w szyku bojowym wyruszyło z koszar, garstka zuchwałych, położywszy po drodze co się dało wroga, jak grom spadłszy,znikłą.

Odtąd generał Bremsen życzył sobie tylko „z Chrabnym Parczewskim” się spotkać, a nie mogąc go znależć go nigdzie, umyślił pomścić się na bracie jego stryjecznym, niszcząc mu wieś i długo niewinnie męcząc więzieniem.

Jak na Litwie tak i w Łęczyckiem uorganizowanie szwadronu jazdy szło Parczewskiemu łatwo, w każdej okoliczności była to szczęśliwie działająca postać, bo przewodniczyły jej: wola, energia i miłość, to też oddział Parczewskiego Walentego stanowił odrębną całość od obrotów reszty partyzanckich hufców, stał zależnie tylko od woli nadkomendnego, któren znowu nikogo, krom uczucia honoru, nad sobą nie znał. Wolny w swych obrotach, zapuszczał się z oddziałem gdzie chciał  w głąb kraju, śledząc wroga, zaczepiając go, niepokojąc podjazdami, lub stawiając odpór. Stoczył też 22 potyczek, z każdej niemal zwycięsko wychodząc.

Raz, a było to na kilka dni przed spotkaniem pod Sędziejowicami, jadąc, w chęci połączenia się z Taczanowskim pod Czepowem napadnięty został przez kozaków kubańskich; nie chcąc przyjąć otwartej walki, uchodził – ostrzeliwując się tylko – gdy w tem, na skraju lasu, rażony kulą padł koń pod nim. Zagrożony niebezpieczeństwem, widząc śmierć przed sobą, oparł się o drzewo, wyczekująco, z pałaszem w ręku i rewolwerami, „ażeby „jak powtarzał „nim polegnę, nie zadłużyć się obowiązkom żołnierza – żegnałem dom rodzinny i zachodzące słońce, które nazajutrz już tylko mogiłę moją oświecić miało”.....

Przeciągłe okrzyki i wycia tropiącego jak psy ślady powstańców kozactwa,coraz były bliższe.Wtem kilku z szeregowych spostrzegłszy nieobecność dowódcy, wraca – by przekonać się o stanie rzeczy i żywego, czy umarłego unieść. Jeden z nich, dobirgłszy najpierw, widząc w jakim stanie się znajduje, zeskakując z konia, z wyrazem pełnym natchnienia, i tej potęgi władzy ducha zawołał:

„Majorze! W imię Ojczyzny, ratuj się! Oto koń mój!

„Nie czas ku temu!”odpowie mu Parczewski,”Ty dzielny, zastąp mnie w obliczu Ojczyzny i szwadronu mego!

„Majorze! Na ten raz rozkazu twego nie słucham! Bo Polska nie chce ofiary takiej....żyć dla niej musisz!....na dłużej....” i kiedy to mówił, strzał się rozległ – a u nóg dowódcy padł młody bohater......oblany purpurą słońca.....i łzami współkolegów...

Imię jego Józef Kumicz. Mogiłą nad lasem pokryła szlachetne szczątki – dziś ją posiało polne kwiecie... i wplotła się w ten wieniec mogił jakie opasują łono Ojczyzny.....chmurne jak jej oblicze.....samotne jak sprawa święta!.......

Ptak tylko i cicha rzewna sierot modlitwa strzeże tych miejsc...którem wzbroniono blasku.... Ale są chwile cudu! Gdzie mogiły i smutne serca uśmiechają się do słońca.

W połowie lipca, oddział ciągnął krajem, szukając korzystnej sposobności zaczepienia Moskwy; upał dokuczał niezmiernie – ludzie i konie byli znużeni – kurzawą dławiącą – ale nikt się nie skarżył, nikt nie szemrał, zbierając siły, by być gotowymi do chwili. Jadąca przodem szpica spotkała chłopa, któren przytrzymany oświadczył, że chce się widzieć z dowódcą samym i jemu na ucho o czymś powiedzieć. Po chwili rozmowy z chłopem, którego kazał przy szwadronie przytrzymać, Parczewski oznajmia żołnierzom że o pół mili, w wiosce nad Bzurą, ma być Moskwa nie przygotowana do boju, nie spodziewająca się w tych stronach powstańców i że trzeba się z nią załatwić. Na wzmiankę o bitwie, dzielni żołnierze pomimo znużenia zawrzeli chęcią zwycięstwa!

Po półgodzinnym pochodzie ostrzeżony przez chłopa o bliskości miejsca, Parczewski wysłał podjazd z kilku złożony ludzi, by się przekonać o pozycyi jaką zajmuje nieprzyjaciel. Niedługo wrócił podjazd z wiadomością, że Moskwa stoi w środku wsi, bez pikiet i placówek.

Ruszono spieszniej.

Tymczasem Moskwa nie oczekując napadu, poskładawszy na podwórzu ogrodzonem wysokim płotem broń w kozły, kąpała się w Bzurze.Oficerowie w białych kitlach, paląc papierosy i gwarząc wesoło, stali na moście, przyglądając się z rozkoszą kąpiącej „rabiacie”. Z daleka rozlegały się donośne hałasy.

W tem, któryś z oficerków prawdopodobnie chcąc nowe zapalić cygaro, podniósł głowę i krzyknął przerażliwie:

„Kosynierzy

Popłoch stał się straszny – żołdastwo zestrachane chciało się rzucić do broni – ale ponieważ do ogrodzenia w jakiem złożoną była wchodziło się jak przez wąski kołowrót,pchający się Moskale zaparli go do tyla, że pośpiech był niepodobnym – a tymczasem Parczewski z dzielną jazdą siedział im już na karku.

Bezbronni, klękając wołali: „pomiłuj” i nim zdołał dowódca powstrzymać zapęd powstańców, Bzura poczerwieniała od krwi moskiewskiej – a broń i amunicya zostały w ręku naszych.

Póżnym wieczorem, po spiekliwym dniu, wolnym pochodem w okolicach Wiskitek spostrzegł na pustym polu nieopodal lasu, siedzącego w rowie chłopczynę, mógł mieć lat dwanaście. Odzież na nim była zbrukaną, lecz wykwintnego kroju, twarz ogorzała, lecz delikatnością rysów dystyngująca się, oko pełne życia. Trzymał w ręku sporą kromkę grubego żarnowego chleba i jadł.

Spostrzegłszy zbliżający się oddział, skoczył na nogi i stanął poprzeg.

„Jestem ochotnikiem! I proszę o przyjęcie do służby” zagadł śmiało

„Z kąd przychodzisz? I jak się zwiesz?!” Spytał nadkomendny.

„Zwę się Szkapa! Rodziców mam w służbie dworskiej, tu z tąd mil kilka. Synów nas czterech, a ja najstarszy, trudno więc najstarszemu siedzieć za piecem, kiedy kraj ludzi woła, a mnie sił stanie!

Rozrzewniony Parczewski wolą dziecka zolbrzymionego miłością kraju podziwiając śmiałe zachowanie się i pewność siebie, niechcąc zresztą zostawić malca po nocy śród pustego pola, zrobiwszy wszakże nieco uwag, że sił i na póżniej trzeba będzie zaoszczędzić, a on tego póżniej dorastać winien i.t.p.kazał Szkapę wsadzić jednemu z szeregowych przed siebie na konia i ruszył w pochód.

Szczęśie chciało, że przez trzy dni koczowiska z dzieckiem, w którym nie udany zapał na każdym cechował się kroku, nie przyszło do potyczki żadnej, znosił trudy z odwagą, upajając się szczęściem zawodu i chwałą przyszłego zwycięstwa, a w chwilach takich, mimo wielkiej baczności i panowania nad sobą, zdradzał nie lada na wiek swój naukę.

Czwartego dnia od przyjęcia szeregowca, który nieprzestawał upominać się o konia i broń własną; jazda Parczewskiego stanęła kwaterą w znanej mu wsi, gdzie go z nieudaną  powitano radością. Pani domu wybiegłszy na spotkanie znużonych braci, rozdawała z koszy, jakie za nią służba niosła, owoce, brzoskwinie, morele, pomarańcze i.t.d., a kiedy z kolei zbliżyła się do szeregu w jakim się Szkapa znajdował, zawołała: „Potocki!

Chłopiec brwi namarszczył, udając że nie rozumie i nie zna nikogo, przyjął pomarańczę, pytając naiwnie: jak jeść należy?,czy z pestką?, bo on takiego owocu nie widział nigdy, zna tylko śliwki, a i te najczęściej z pestkami łyka.

Pani, miarkując umyślną naiwność chłopca, ze łzami w oczach odpowiedziała, że brzoskwinie i śliwki nikt z pestką nie je, że go pouczy jak obrać należy, a rozłupawszy kilka i i wydobywszy pestki z matki czułością podała nu je na talerzyku. Zagarnął wszystkie i do kieszeni schował mówiąc:

„Dla paniczów takie ceregiele i delikatesy! Nam żołnierzom wystarczy kęs chleba ze słoniną i szklanka świeżej wody”.

Wprowadzony do dworu Parczewski, porozumiał się z gospodarstwem, jak zwrócić zbiega stroskanym rodzicom, którzy wysławszy gońce, telegramy i listy w różne strony, od chwili zniknięcia ciążkim złamani byli niepokojem. Poczem pożegnawszy serdeczne sobie osoby, wrócił do oddziału i wyjechał.

W dwie doby od umowy, stanął znowu u wrót znajomych. Państwo przyjętym zwyczajem wyszli go powitać, a z nimi w długiej czarnej sytannie ksiądz. Spostrzegłszy go siedzący w trzecim szeregu Szkapa zawołał:

„Jestem poznany!” i zaniósł się od płaczu. Państwo domu i ksiądz, któren był nauczycielem w domu Potackich, chłopca, zbliżyli się, Parczewski zsiadł z konia i w te przemówił słowa:

„Dekoruję cię tym oto orłem”, tu zdjął rogatywkę i wpiął szpilkę z narodowym znakiem przytrzymującą białe pióro, „schowaj go do chwili, aż może,  jeśli mnie nie będzie, ktoś inny powoła Cię do czynu, nim to jednak nastąpi, ucz się, hartuj ciało, bierz wzory z wzniosłych czynów męczeńskiej braci twojej, a niezapomnij szeregu tych walecznych,/i wskazał na oddział/, których trudy tak wielkie znosić umiałeś. Oto następczyni matki i krewna w której ręce oddaję Cię, a oddaję z chlubą, bo dojrzałeś, jako przystoi na dziecko Polskie”.

Chłopczyna rzucił się mówiącemu na szyję, oblewając łzami i tuląc pamiątkę do piersi.

Scena ta rozrzewniająca byłaby długo jeszcze się przeciągała, gdyby nie ciekawe zagadnięcie pana domu, jakim sposobem zdołął ujść od rodziców z Warszawy.

„Najprostszym wybiegiem!” zawołał, „zmyliłem czaty i dostałem się w pole....

Od dawna, bo od początku ruchów czułem, że dom rodziców moich stał się dla mnie twierdzą i cisnął duszę....nadużycia po ulicach i kościołach zbroiły ją....pragnąłem zemsty.... i męczyłem się tym więcej że ją taić musiałem nawet przed najbliższymi. Aż dnia jednego, w gorący ranek, pijąc śniadanie wspólnie, założyłem się z siostrami, że w południe samo w ciepłym ubraniu, t.j dwóch parach spodni, surducie i płaszczu przebiegnę cztery ulice miasta. Zakład skończony, naturalnie w tajemnicy przed starszymi, którzy byliby mi zabronili narażać się na upał – i w oznaczonej godzinie, ubrany podług zakładu, wyszedłem z domu. Lotem ptaka przebiegłem ulice i rogatki, nie czując znużenia i ciężaru – tam ztąd nieznaną drogą, lasami, na zachód słońca się kierując, doszedłem do swoich”.

To mówiąc zwrócił się ku oknu, w stronę gdzie stał oddział i serdecznym ruchem, rozwarłszy ramiona, jakby chciał ich wszystkich przycisnąć ku sobie, pożegnał.

Czy dotąd to uczucie święte gra mu w piersi? Czy zachował wspomnienie tej uroczystej, a może najpiękniejszej w życiu chwili? Czas, przyszłość okażą.

Parczewski pożegnawszy śpiesznie otaczających, wybiegł,  kryjąc wzruszenie – siadł na koń, zakomenderował – oddział się sformował – i dwójkami wyruszył drogą za wieś.

 

Sobótka Nr.43 str 512-513

„Generał Taczanowski, z pewnych powodów, nie łączył się z oddziałem Parczewskiego – a kiedy chwilowo pod Sędziejowicami zjechali się razem, radził mu odłączyć się ze szwadronem swoim, jeżeli chce uniknąć dla ludzi zgubnego wpływu zepsucia i niesnask jakie w oddziałach jego się gnieżdziły.

I tak się stało! Bo kiedy łuny jedna po drugiej zasłaniały odwrót  szeregów powstańczych – on jeden, jak niespożyty duch zemsty.... długo, długo uganiał się za wrogiem.

Otóż jeden z listów jego, w jakim żywo maluje stan duszy swojej:

......I jakąż ja, drogi bracie mogę Ci pociechę udzielić?! Oto wyspowiadać również z tego co boli....bo sam świadkiem będąc przez kilka dni z moim szwadronem przy gen.Taczanowskim, wiem jak niedostateczną była jego jazda, w której dużo twoich podkomendnych się znajdowało - /mówimy tu o Sędziejowicach i Kruszynie/. Powiadam ci drogi bracie, że zaledwie tylko kilka oficerów się dystyngowało – a na których czele błyszczał nasz dzielny, kochany Teodor Mniewski. W chwili kiedy Ci to piszę, dostrzegłbyś łzę w oku mojem – bo oto stawa mi obrazem owa chwila, kiedy Teodor na czele swego szwadronu szedł pod Złoczewem na armaty – kiedy na niego wołałem: Teodorku! Nie zapominaj ześ jedynakiem a on w podobieństwie kokieteryjnej panienki, błysnął na mnie pałaszem – i wpadł pomiędzy Moskwę!....Jest to złoty, bohaterski chłopiec. Nie mniej ze znajomych odznaczyli się:

Zdzisław Błeszyński, obydwaj bracia Piotr i Aleksander Szembeki, Zakrzewski, Okoniewski – i kilku innych – niestety, mówię tylko kilku!.

„Co do mnie donoszę Ci, że te parę dni które teraz na próżnactwie przepędzam, bardzo mi nie służą – brałem na womity i zażywam pigółki – moskiewskie, ołowiane, lepiej skutkowały, bo przez czas jak siedziałem na koniu, byłem zdrów jak sam koń – a teraz cherlam na kaszel i reumatyzm, tak, że z niecierpliwością wyczekuję rozkazu na koń!

„Ale cóż mój drogi, takiego szwadronu jaki mi Bóg dozwolił zgromadzić, już więcej nie ukompletuję, bo ani w Polsce, ani w zadnym kraju takich ludzi nie znajdę bo ich nie masz nigdzie! Był to dobór najdzielniejszego żołnierza naszego powstania, byli to szaleńcy odwagi! A przy tem posłuszne pojętne dzieci. Ja, co do mej osoby, nie rejterowałem nigdzie, nie oszczędzałem się, a byłem pierwszym tchórzem w szwadronie, miałem 60 kilku uczni szkoły głównej i politechnicznej, 35 ze straży ogniowej, kilku obywatelskich synów z Gostyńskiego, a z Łęczyckiego najmniej, w ogóle przeważnie ludzie z wykształceniem, ogładą, mili, delikatni, a odważni, nad wszelkie wypowiedzenia! Nad wszelkie pochwały!

„Dla tego też kochany bracie, po każdej batalii straty były dotkliwe. Nie uwierzysz mi jeśli Ci powiem,że bywały natarcia, w których ani jeden ładunek nie był spalony, a rególarna jazda wroga żadnego ataku naszego na pałasze wytrzymać nie mogła, z wyjątkiem czekiesów, z którymi kilka razy ucieraliśmy się na pałasze i dzielnie nam dotrzymywali placu. Boże mój! Serce mi się kraje,łzy zalewają oczy na to co Ci powioem, a na potwierdzenie czego, bardzo mało pozostało świadków! Bo ze 145 najdzielniejszych z dzielnych moich kolegów i braci, pozostało mi tylko.....sześciu! całość wyginęła lub pozostała na zawsze kalekami....

„Chwała im! Moim bohaterom! I wieczna dla nich pamięć.

„Cóż powiesz, że idąc do ataku pod Wolą Cyrusową na armaty z jednym plutonem, powróciłem do szwadronu tylko z dziesięcioma! Sam zaś piechotą, bo ubito mi konia, ale armaty odebrane i zagwożdzone, a kanonierzy wycięci.Takich miałem żołnierzy bohaterów, takimi, Bóg mi za  jakieś zasługi dozwolił komenderować ludzmi!.

Walenty Parczewski przybywszy w grudniu z nadwyrężonym zdrowiem do rodzinnego domu swego do Osieka w Poznańskiem, nie mógł długo tam bawić. Władze pruskie sledząc obroty niedobitków Polskich, tropiły i jego. Wyjechał więc za granice. Wygnany z pól własnych, jak żóraw przed szronem co ścinął ojczystą ziemię...i on za drugimi podążał na Południe – zatrzymując się chwilowo w Dreżnie, dokąd był wezwany jako rozjemca sądowy w sprawie Dalkowskiej – i stanął w Genewie, owym porcie republikańskich swobód; w owym rezerwuarze kipiącym wrządkiem najczystszych, najszczytniejszych uczuć i pojęć i  najwstrętniejszych szumowin!

Towarzyski i braterski, znalazł tam przyjaciół, co więcej, znalazł serca, których pamięć słodziła mu ostatnie boleści chwile. Ugnieciona pierś smutnemi kraju wypadkami, silniej bić zaczęła pod prądem ożywczym wstrząśnień. Listy jego w początkach z Genewy pisane do rodziny, tchnęły świeżością i życiem. Rodaków zastał tam wielu – a ten tylko pojmie czym jest twarz braterska na obcej ziemi, kto osamotniony, w zarysach cudzych ludzi odbijających się na ciemnem tle nocy, goni podobieństwa i wrażenia rodzinnych strat.

Zamieszkał na Quais des Paquis. Życie w pensionie takim wspólne jak na okręcie,śniada się,obiaduje,czyta,lub muzykuje razem, z tąd znajomości zawierają się łatwo. Wynikiem tychże, była wycieczka wspólna na górę św.Bernarda. Towarzystwo złożyło się z kilkunastu osób t.j.Anglików kilku, rentiera Amerykanina z córką Miss Mary, wątłego zdrowia lecz wysokiej inteligencji i szlachetnej postawy 18 letniej dziewicy, Hiszpana, pana Jose Altimina, przyjaciela Prima, panny Aleksandryny Kaczanowskiej, siostry generałowej Bosak-Hauke i Parczewskiego.

„15 sierpnia tak opowiadał,”ruszyliśmy piechotą, a kobiety na mułach, w górę, każden mimo dokuczliwego w dole gorąca, ciepło zaopatrzony.Droga uciążliwa, lecz dająca niezwykłe wrażenia, nie nużyła nas, owszem, wyspiarze sadzili się na pomysły i dowcipy, to nucąc wesoło, to rozglądając się po okolicy lub robiąc zarysy olbrzymich widoków.

 

Nr 44 str 525-527

Z guidami naprzód wyprzedziliśmy kobiety, wyszukując dla nich i ułatwiając dogodniejsze przejścia; nieraz najdrobniejszy kamyczek zsuwający się w przepaść nabawiał je nielada trwogą. Ale muły przywykłe do wycieczek podobnych, szły flegmatycznym, nieustraszonym krokiem, jakby pod kopytkami ich, najrozciąglejsza rozścielała się równina.

Pod wieczór zadął wiatr zimny, muszcząc nagie już skał piersi, co kto mógł naciągał na siebie. Gdy utyskiwania kobiet doszły nas, zrzuciwszy pledy i płaszcze, zdążyliśmy ku niem, siedziały drżące, skarżąc się na zziębnięcie nóg, mimo ciepłych sukiennych kamaszy, w jakie wszystkie zaopatrzone były, z wdzięcznością przyjęły ofiarowaną pomoc. O godzinie 7 tuman mgły zimnej otoczył nas i drobny śnieg zaczął pruszyć; zabrane wino z Genewy, jakie guidy w koszu nieśli, rozgrzewało dużo.

Nareszcie, stopniowo i noc nad głowami zapadać zaczęła, a nogi coraz głębiej w śniegu.

Guidy porozpalali pochodnie.

Dzikim lecz malowniczym był te pochó! Śród piętrzących się ścian skał i rozpadlin bezdennych...wyglądaliśmy na podobieństwo mar czyścowych z obrazu Dore’go.

Stopniowo wiatr uspakajać się zaczął – niebo wyjaśniało – gwiazdy mrugały,rywalizując na błękicie o pierwsze z księżycem....i śliśmy przy srebrzystym ich blasku kilka godzin – gdy naraz jeden z Anglików spostrzegł nieopodal sterczący spod sniegu domek; rzuciliśmy się ku niemu, spragnieni chwilowego spoczynku – i zaczęliśmy kołatać do drzwi.

Cisza!....kołatanie się powtarza....lecz na nie tylko świst wiatru przez szczelinę się wydzierającego, odpowiada.

Guidy stali jak zaklęci.

„Ouvrez! Qui vive!” krzyknął jeden z nas.

„Vous pouvezcrier jusqu’au jour du dernier jugement.....et personne ne Vous ouvrira”....zagadnął Guide ponuro, któremu pochodnia dawno już był zgasła.

Wtedy, powodowani dziwną żądzą ciekawości, podwarzyliśmy drzwi i weszliśmy....Ciemność zupełna nas ogarnęła...stanęliśmy w progu jak powstrzymani siłą – a jeden z towarzyszy wydobywszy z kieszeni pudełko z zapałkami,wziąwszy jedną, zatarł śpiesznie. Rozlane światło po izbie straszny przedstawiło widok...ze trzydzieści osób kobiet,mężczyzn i dzieci leżało zmarzłych przed nami! Rysy ich lodowych twarzy zachowały wyraz doznanych w chwili ostatniej cierpień duszy i ciała...Najżywiej jednak wyryła się w mej myśli kobieta, z rozdartą piersią i uwisłem u niej dziecięciem...Nieszczęśliwa matka, krwią własną chciała je ogrzewać jeszcze.

Towarzyski nasze, wolniej jadące, szczęściem zaoszczędziły się od tego straszengo widoku. Był to domek, a raczej trupiarnia, w języku miejscowym nazwany „Morchou”, do skłądania śniegiem zasypanych podróżnych, a wygrzebanych przez znane psy Św.Bernarda, których opiekuńczy zakonnicy zachowują do czasu zgłoszenia się rodziny lub przyjaciół; domów tych jest dwa: „grand Morchon” i „petit Morchon” – myśmy zapukali do petit.

Była godzina śpóżniona, gdy jeden z giudów idący przodem, a obeznany dokłądnie z miejscowością, gwiznął przerażliwie – w kilkanaście minut usłyszeliśmy najwyrażniej chrup kruszącego się jakby pod ciężkimi stopami śniegu – i stanął przed nami olbrzymi, brunatnej maści pies – nie z koszyczkiem prawda, lecz z łaszącym się wyrazem, przyjacielsko wymachując ogonem.

„Messieurs! C’est mon ami Drapeau!” wesoło zagadł przewodnik, głaszcząc psa, któren przywitawszy się z nim jak ze znajomym, kolejno obchodził nas i wąchał – a po odbytej ceremoni zaznajomienia i z nami, poczciwe zwierzę, poruszając się przodem, to znowu powracając i tropiąc coś po śniegu...wskazywał by iść za nim.

Jakoż rychło stanęliśmy u pożądanej bramy.Dzwonek się odezwał – gościnne drzwi przedsionka prawdziwie zbliżonego nieba otwarły – i stanął przed nami biały wysłannik bliżniego....i bezrachunkowego egoizmu....powitał przyjętym zwyczajem, zaprosił do refektarza, gdzie na wielkim, na ziemi leżącym kominie wspaniały dopalał się ogień.

Panie nasze, dla których najpożądalszym był wypoczynek, rozchmurzyły czoła – zziębłe ich towarzyszki, pokraśniały od blasku ognia – zaczęły się figlarnie prześladować brakiem wytrwałości – nam się zaś wydawało że jej zbywało już wszystkim.

Podano herbatę z zakąską – a ponieważ było już póżno -  spełniwszy każdy po dwie szklanki za zdrowie przełozonego i pomyślność całego zgromadzenia i klasztoru, rozeszliśmy się wszyscy do do przeznaczonych celek. O jak błogo sklejałem powieki! Jakieś nuty rodzime kołysały mnie do snu....przesuwały się obrazy tak miłe,drogie, tak swoje...miałem błogosławieństwo matki, uścisk siostry, powitanie brata....oddychałem wonią pól ojczystych!...wszystko mnie swoje otaczało...wszystko!...i ta nadzieja gorąca....której zimno mnie zmroziło....Otworzyłem oczy....dzień biały zimowy,blady, jak nasze dni przed Bożym Narodzeniem, wlał się do pokoju i czekałem, pełen złudzenia miłego...pokąd w drzwiach moich nie stanie droga postać domowa...Jękły dzwony jakimś obcym wyrazem...w brzmieniu ich rozwiało się widzenie...Anioł snu uniósł je na białych skrzydłach....

Zorientowawszy się gdzie jestem, skoczyłem z łóżka, żeby zdążyć na mszą, i ofiarować Bogu wszystko, co po za sobą zostawiłem....a wszedłszy do kościoła zastałem turystów moich wszystkich zebranych i przy różnicy wyznań modlących się jednym ducha nastrojem.

Po mszy zacni ojcowie wystawili nam śniadanie, a gdy dobru humor i zeżwość powróciły,któryś z amatorów spostrzegłszy w kącie refektarza stojący fortepian, zasiadł do niego, skoczną wygrywając polkę; hoże pary podały sobie ręce i rzuciły się w wir...Ja jeden stałem na miejscu, przed oczami memi snuły się inne postacie...inne brzmiały tony....

Miss Mary przybliżyła się cicho i swym anielskim szepnęła głosem:

„Croyer...”

Byłożby to słowo wyrazem przedśmiertnej, a więc proroczej wiary? Myślałem sobie nieraz póżniej, bo anielska ta istota, wyjechawszy w krótce z ojcem do Neapolu, rychło tamże żyć miała przestać. Była to dziewica czystych, wzniosłych porywów ducha...dziwnej rzewności i tęsknoty...że patrząc  w jej oczy z poza łez jakby błyszczące...zdawało się, że ona pożyczaną jest tylko ziemi, by chwilową rozkosz sprawić ojcu i tym co ją spotkali w życiu.

Bogata i otoczona zbytkiem, ubierała się z dziwną skromnością, nawet prostotą: zawsze w sukience bronzowej lub czarnej, w paletociku również czarnym, podbitym pąsową materyą i takiemiż wyłogami, w kapeluszu ryżowym białym okrągłym, opadającym na twarz i ramiona, przybranym tylko czarną aksamitką, w rękawiczkach zawsze jasnych, opinających starannnie maleńką i wiązką rączkę – widzę, jak oparta stoi na ramieniu ojca, który woził ją po całym stałym lądzie Europy, ażeby rozbudzić do życia jakie od śmierci matki zdawało się z dniem każdym ulatać. Kiedy wyjeżdzała do Neapolu, dała mi na pamiątkę małą książeczkę modlitewną z tytułem: „Crois tu?”...............

........Powrót z gór służył nam lepiej, śnieg nie zawiewał oczów – a przytem droga była już mniej więcej znana.........Życie Walentego Parczewskiego w Genewie, rozstrzelało się we wszechstronnym kierunku braterskich prac, trosk i nadziei...W tym czasie stracił matkę i został odciętym od rodzeństwa, które zbiegiem okoliczności czysto familijnych, przeniosło się na mieszkanie do Królestwa.Zdrowie jego, sztucznie podtrzymywane, znacznie się zachwiało – uczuł ból w lewym boku, w który był pchnięty bagnetem w lasach litewskich. Kaszel się wzmógł i reumatyzm w całej dece piersiowej.W takich to chwilach oddalony od najbliższych znalazł ludzi i opiekę tkliwą – ku którym powziętą miłość i wdzięczność uniósł do grobu.....

Wyjechał też bardziej na południe do Perpignan i tam czas jakiś bawił – powietrze południa zdawało się podniecać życie....zkąd wrócił do Marsylii w celu zaambarkowania się do Aleksandryi, zachęcony przez bogatego Araba, któren tem w rozległych swych osadach, posadę i wschodnią przyjażń obiecywał.

Inaczej stało się jednak! Militarny duch jego, a nadewszystko gorąca miłość kraju, z którym na dłużej i na dalej rozstaćby się musiał – wstrzymał zaiar.Wsiadł więc na statek i wypłynął do Genui w chęci udania się z tamtąd do Turynu i zaciągnięcia do legii włoskiej.............

 

Nr.45 str.531-531

Po burzliwej przeprawie morskiej, póżnym wieczorem, wpłynąłem do zatoki genueńskiej; niebo pokryte czarnym całunem chmu – szło o pierwsze z duszą moją....a krzyżujące się pioruny i oblewające od czasu do czasu grube mroki....błyskawice, odsłaniały oczom wychodzącą z wód morskich Genuę...........

.............”Wstrzymany niezależnemi odemnie okolicznościami po kilkutygodniowym pobycie w Genui wyjechałem do Turynu,gdzie zastałem rodaków, którzy mnie na dwór,uczciwego króla” wprowadzić mieli jako zawołąnego żołnierza.

„Miałem do kariery za granicą ułatwione drogi, lecz kto zna,czem jest ogień duszy, któren się w trawiącej tęsknocie i gorzkiej rozpaczy za niedoczekanym celem życia, objawia...ten mi wyrozumie, że nad wszystko co mnie czekać mogło, co spodziewać się dało najpożądańszym, najdroższym był powrót do kraju. Praca zużytkowana na łonie jego i połączenie się z rodziną. Wzywany przez nią po wielokroć, czując przytem dla sił potrzebę opieki bliższej, wybrałem się z powrotem ku Polsce”

Wszystkie te zapiski pozbieraliśmy z listów pisywanych do nas, lub ustnych opowiadań zmarłego.

Przybywszy w grudniu z nadwerężonem zdrowiem do rodzinnego domu swego do Osieka w Poznańskiem, zastał go pustym – ukochane rodzinne progi, obca deptała stopa;a w nastroju żalu i tęsknoty, niebaczny na wszystko cokolwiek spotkaćby go mogło – dosiadłszy konia, śród nocy ciemnej, wietrzej, mrożnej, przebywa lody macierzystej swej rzeki Prosny, myli czaty objeszczyków – i jak duch pociechy, owiany płaszczem nocy....zjawia się, choć na chwil kilka w gronie zdziwionej rodziny, w Królestwie Polskim.

Nim brzask dzienny zawitał, kury zapiały, uniósł go koń z powrotem – śniego zawiały ślady, lecz nie zawiały wrażenia radości, nie zawiały tęsknoty........

Po powrocie, nie minęła go koza pruska, rujnująca tem więcej zbolałe piersi – choć nie poddawał się cierpieniu nigdy! bo wola życia, tak jak wola pracy były silne!

Nareszcie przyszły galopujące suchoty.

„O moja droga” mówił do pilnującej go siostry, kiedy mu oddechu brakowało – „najwiecej zawsze obawiałem się stryczka, a tu jak widzę, kończyć muszę uduszeniem – niech się stanie! bo i cóż dziś zemnie siłacza kiedyś? Bezsilne, niedołężne dziecko!”.

Umarł dnia 16 kwietnia 1869 roku wieczorem, „kiedy słońce zachodziło”,  nie doczekawszy się wschodu słońca wolności, za jakiem tyle tęsknił........

Walenty Parczewski umarł w domu brata swego, w Grabianowie pod Poznaniem.”

 

 

Lużne kartki ze wspomnień powstańczych wg Sobótka nr.38 str 453-456 z roku 1871 Walentego Parczewskiego.

„Drogi Cieniu! Skromność twoja i krótki bieg życia dają wrażenie spadającej gwiazdy – dają wrażenie tego szmeru, tej harmonii nocy letniej....w której tajemnicze głosy natury wyśpiewują hejnał świtaniu.....

Tyś świtu nie doczekał ! spadła gwiazda przed dniem.... i został grób....Przyklękamy przed tym grobem....prosząc Cię o pobłażliwość dla wspomnień krwawej pracy....a nie doczekanego plonu !......

Lużne te kartki są zapiskami nie historycznymi, bo te kompetentniejsze wypowiedziało już słowo, lecz rodzinnych pamiątek.....wysnutych z wspomnień żałoby – i niech się staną słabym wyrazem pomnika ku pamięci tych, których kości po pobojowiskach rozsiane!”

(Dziennik Poznański)

 

Piszą nam z Łęczyckiego: ”Jak zazwyczaj tak i tą razą póżno nadeszła do nas wiadomość z zagranicy o przedwczesnym zgonie ś.p.Walentego Parczewskiego. Głębokim żalem przejęty, jako świadek żywych czynów jego, chwytam za pióro, nie wątpiąc, że już ktoś wymowniejszym uprzedził mnie słowem, ażeby na mogile kolegi i bohatera polskiego z r.1863 złożyć choć skromny liść wawrzynu.

S.p. Walenty Parczewski, syn znanej w obywatelstwie familii, urodzony w W.  Ks. Poznańskim, przy głębokim religijnym usposobieniem ducha, jakie z domowego wyniósł wychowania, uczucie honoru i sprawy ojczystej na pierwszym w swym życiu kładł planie – każda też ważniejsza okoliczność zastawał go gotowym do czynu miłości i ofiary.

Charakter jego szlachetny i łagodny, serce wylane koleżeńskie, umysł bystry, łatwy i dowcipny, uczucie wycieniowane delikatnością: towarzyskość gładka, jednały mu przyjaciół serca i sympatycznych zwolenników. Znaliśmy go dobrze, i znamy! Bo poznanie ludzi jak on, nie łatwo się zaciera, tem mniej, im większym staje się ich ubytek.

Do was towarzysze broni ś.p. Walentego, coście byli świadkami ze mną jego męstwa w ostatnim powstaniu przeciw Moskwie, do was współtowarzysze tęsknot jego – do ciebie ty ziemio ojczysta! Odwołuję się, jak czystą i szczęśliwą śród najtrudniejszych okoliczności wychodziła że tak powiem, szlachetna postać, zasłaniająca swą piersią rany Polski!

Cześć ci szlachetny! Złączyłeś się z zastępem tych dzielnych, co za Ojczyznę ponieśli życie w ofierze! Cześć pamięci Twojej”.

 

http://www.skal.republika.pl/Osiek.htm

Gmina Kęty

Gmina Kęty

Herb

Herb gminy

Województwo

małopolskie

Powiat

oświęcimski

Rodzaj gminy

miejsko-wiejska

Burmistrz

Tomasz Bąk

Powierzchnia

75,79 km˛

Liczba sołectw

6

Ludność (2006)
 • liczba ludności
 • gęstość


33 820
446,2 osób/km˛

Strefa numeracyjna

33 (do 2005)

Tablice rejestracyjne

KOS

TERYT

1213043

Urząd gminy

32-650 Kęty
Rynek 7 32-650

Strona internetowa gminy

BIP gminy

Gmina Kęty  gmina miejsko-wiejska w województwie małopolskim, w powiecie oświęcimskim. W latach 1975-1998 gmina położona była w województwie bielskim.

Siedziba gminy to Kęty. W skład gminy wchodzi miasto Kęty (siedziba gminy) oraz sołectwa: Bielany, Bulowice, Łęki, Nowa Wieś,Malec i Witkowice.

Według danych z 30 czerwca 2004[1] gminę zamieszkiwało 33 448 osób.

Spis treści

 [ukryj]

·                     1 Struktura powierzchni

·                     2 Komunikacja

·                     3 Demografia

·                     4 Sport

·                     5 Miejscowości gminy

·                     6 Sąsiednie gminy

·                     7 Zobacz też

·                     8 Przypisy

Struktura powierzchni [edytuj]

Według danych z roku 2002[2] gmina Kęty ma obszar 75,79 km˛, w tym:

§                     użytki rolne: 64%

§                     użytki leśne: 16%

Gmina stanowi 18,67% powierzchni powiatu.

Komunikacja [edytuj]

Na terenie gminy leży skrzyżowanie dróg łączących Kraków z Bielskiem oraz z Oświęcimiem.

Demografia [edytuj]

Dane z 30 czerwca 2004[1]:

Opis

Ogółem

Kobiety

Mężczyźni

jednostka

osób

 %

osób

 %

osób

 %

populacja

33 448

100

17 048

51

16 400

49

gęstość zaludnienia
(mieszk./km˛)

441,3

224,9

216,4

Według danych z roku 2002[2] średni dochód na mieszkańca wynosił 1245 zł.

Sport [edytuj]

§                     MKS TEMPO Kęty

§                     T.S. Hejnał Kęty

§                     Sokół Kęty

§                     Ludowy Klub Sportowy "Zgoda" Malec

§                     Ludowy Klub Sportowy "Niwa" Nowa Wieś

§                     Ludowy Klub Sportowy "Orzeł" Witkowice

§                     Ludowy Klub Sportowy "Bulowice" w Bulowicach

§                     Łęcki Klub Sportowy "Soła" Łęki

§                     Parafialno Uczniowski Klub Sportowy

§                     Uczniowski Międzyszkolny Klub Sportowy "Kęczanin" Kęty

Miejscowości gminy [edytuj]

Miejscowości gminy według TERYT:

§                     Babuda – osada

§                     Bielany – wieś

§                     Buk – osada

§                     Bulowice – wieś

§                     Granica – osada

§                     Kańczuga – wieś

§                     Kuskowizna – osada

§                     Latonka – osada

§                     Łęki – wieś

§                     Malec – wieś

§                     Nowa Wieś – wieś

§                     Owczarnia – osada

§                     Sybir – osada

§                     Witkowice – wieś

Sąsiednie gminy [edytuj]

Andrychów, Brzeszcze, Kozy, Osiek, Oświęcim, Porąbka, Wieprz, Wilamowice

Zobacz też [edytuj]

§                     Pogórze Śląskie

Przypisy

1.         1,0 1,1 Baza Demograficzna – Tablice predefiniowane – Wyniki badań bieżących; Stan i struktura ludności; Ludność według płci i miast (pol.). GUS. [dostęp 2010-09-14].

2.         2,0 2,1 Portal Regionalny i Samorządowy REGIOset (pol.). regioset.pl. [dostęp 2010-09-14].

[pokaż]

p  d  e

Powiat oświęcimski

 

[pokaż]

p  d  e

Powiat bialski (1920-1950)

 

[pokaż]

p  d  e

Powiat oświęcimski (1920-32 i 1951-75)

Kategoria: Gmina Kęty