Gmina Kęty
Rada
Miejska w Kętach
Burmistrz
Gminy Kęty
Urząd
Gminy Kęty
32-650 Kęty, Rynek 7
powiat:
oświęcimski
województwo: małopolskie
Telefony:
centrala: (033) 844 76 00
Burmistrz:
(033) 844 76 70
Przewodniczący
Rady Miejskiej: (033) 844 76 71
Fax:
fax: (033) 844 76 60
E-mail:
e-mail: gmina@kety.pl
Numer rachunku bankowego:
Bank
PEKAO SA o/Kęty
93 1240 4748 1111 0000 4880 1166
Numer
rachunku bankowego dla wpłat za udostępnienie danych z ewidencji
ludności,
zbioru PESEL oraz ewidencji wydanych i
unieważnionych dowodów osobistych
Bank PEKAO SA o/Kęty
67 1240 4748 1111 0000 4867 9026
NIP:
Gmina: 549-22-02-969
Urząd: 549-00-21-784
Regon:
Gmina: 072181824
Urząd: 000525524
Godziny otwarcia Urzędu:
od poniedziałku do piątku:
7.00 - 15.00
we wtorek: 8.00 - 16.00
Kasa Urzędu czynna:
od poniedziałku do piątku: 7.10
- 14.00 (przerwa: od 11.30 do 12.30)
Best Price Guaranteed!
No
booking fees.
This page is related
to
Welcome to
google maps
class=gmnoprint
v:shapes="_x0000_i1082">
Imagerie ©2011
TerraMetrics, Données cartographiques ©2011 PPWK, Tele Atlas - Conditions d'utilisation
Plan
Satellite
Afficher les noms
Relief
small map | medium sized map | large map
This map is informational only. No representation is made or warranty given as
to its content. User assumes all risk of
Już w początkach XIV wieku Malec jest notowany
jako własność szlachecka. W XV wieku stanowi istotny punkt
strategiczny w walkach między księstwem
oświęcimsko-zatorskim a krakowskimi rycerzami. Pod koniec tego wieku
Kazimierz Jagiellończyk ofiaruje „dobra maleckie” Piotrowi Komorowskiemu,
przez którego aż do przełomu XVI i XVII wieku należą do
rodu Jordanów. W roku 1630 nowy właściciel – Mikołaj Wolski z
Podhajec zapisuje Malec ufundowanemu przez siebie klasztorowi Kamedułów w
podkrakowskich Bielanach. 154 lata później austriacki cesarz Józef II
odbiera wieś zakonnikom i przeznacza ją na „fundusz religijny”. Następnie
Malec przechodzi w prywatne ręce Larischów, dalej hrabiów Borkowskich, a w
okresie międzywojennym na ziemiach maleckich gospodarzy Karol Hampel. Po
reformie rolnej część majątku przejmuje Rolnicza
Spółdzielnia Produkcyjna „Zgoda”.
Życie religijne związane było z parafią
w Osieku. Tam też mieszkańcy Malca chodzili do kościoła. Początkiem
uniezależniania się od ośrodka osieckiego było wybudowanie
w latach 1848-49 kapliczki – wotum po panującej dwa lata wcześniej
zarazie. Stała się ona miejscem postoju pątników z okolic Rzyk,
Andrychowa, Roczyn i Bulowic zmierzających na odpusty do Bielan i z
powrotem. Pielgrzymki te obchodziły kaplicę w koło modląc
się i śpiewając. W maju mieszkańcy gromadzili się
tutaj, aby odmawiać litanię i śpiewać pieśni Maryjne. W
roku 1892 staraniem osieckiego księdza proboszcza Franciszka
Zadęckiego odprawiona w niej została pierwsza msza św. Była
to ogromna uroczystość z wystawieniem Najświętszego
Sakramentu, procesją i… wystrzałami z moździerz, które
specjalnie na tę okoliczność sprowadzono z Osieka.
W czasie okupacji mszy świętych już tu nie
było, tylko nabożeństwa majowe. W innych miesiącach w
każdą niedzielę po południu śpiewano Litanię
Loretańską i pieśni Maryjne. W październiku gromadzono
się licznie na wspólnym różańcu. Od 1941 roku kaplica
służyła jako punkt spotkań konspiracyjnych, których punktem
konspiracyjnym było słuchanie ukrytego w ołtarzu radia. Gdy w
latach 1942-43 niemieccy osadnicy zaczęli niszczyć krzyże i
kapliczki, na polecenie ks. Proboszcza Wojciecha Pitali zostają przeniesione
do Osieka ołtarzowe relikwie, natomiast za wstawiennictwem
opiekującego się kaplicą pana Ludwika Palmy, pozostawiono w
ołtarzu obraz Matki Bożej Gromnicznej. Jej to obecności
niektórzy przypisują dosyć szczęśliwe przeżycie przez
Malec okupacji, mimo aktywnego udziału jego mieszkańców w ruchu
oporu.
Zaraz po wojnie umieszczono w ołtarzu nowe relikwie:
błogosławionego Jozafata Kuncewicza i św. Tomasza Becketa. Nowy
proboszcz osieckiej parafii Władysław Groks wprowadza częstsze
odprawianie mszy św., a nie tylko dwa razy w roku jak to było przed
wojną. Zaprowadza również nabożeństwo do św. Jana
Kantego oraz zaczyna szerzyć w Malcu Jego kult, myśląc o
wzniesieniu świątyni ku czci Świętego.
v:shapes="_x0000_i1173">
św. Jan Kanty
W roku 1956 pierwszy raz
w historii Malec przeżywa wizytację biskupią. Przybycie
krakowskiego biskupa
Franciszka Jopa mobilizuje
mieszkańców do budowy wieżyczki umożliwiającej zawieszenie
dzwony. W tym samym czasie realizując zamysł ks. Władysława
Groksa rozpoczęto starania o budowę kościoła,
gromadząc w tym celu pierwsze materiały. Niestety z powodu
niesprzyjającego klimatu politycznego nie dało się tego zamiaru
w tym czasie zrealizować. Dlatego do istniejącej już kapliczki
dobudowano tylko nowe pomieszczenie, aby większa ilość
uczestników nabożeństw mogła pomieścić się pod
dachem.
Teraz też
regularnie, w każdą niedzielę przyjeżdżał
ksiądz z Osieka aby odprawić Mszę św., a z czasem
zaczęto tu również udzielać sakramentów św.
Katechizacja dzieci i
młodzież miała miejsce w życzliwie udostępnianych
prywatnych domach parafian. W 1981 roku staraniem księdza katechety z
Osieka Krzysztofa Strauba wybudowano, pełniący później
funkcję plebani, dom katechetyczny.
W sprzyjającym
okresie parafianie pod przewodnictwem proboszcza osieckiego ks. Kanonika
Franciszka Nogi rozpoczęli starania o pozwolenie na budowę swojej
świątyni w Malcu.
v:shapes="_x0000_i1174">
Papież Jan Paweł II święci kamień
węgielny, z lewej ks. Rajda z Osieka
Przed drugą
przerwą zimową, gdy mury osiągnęły
kard. Macharski wmurowuje kamień węgielny
Następne lata to żmudne zmaganie się z oporną
materią budowlaną i kłopotami finansowymi. Ofiarność
Malca musi być wspomagana zaangażowaniem parafii macierzystej w
Osieku, ofiarami licznych parafii diecezji krakowskiej oraz pomocą
finansową Wydziału Budownictwa Sakralnego Kurii Metropolitalnej w
Krakowie.
Od początku do budowy świątyni zostaje
delegowany osiecki wikariusz ks.
Zdzisław Budek. Jest sercem i motorem budowlanego duszpasterstwa,
które funkcjonuje wokół kapłańskiego powołania. Rok 1987
kończy się zamknięciem bryły kościoła dachem i
pokrycie go miedzianą blachą. 1 lipca 1988 roku ks. Z. Budek
zamieszkuje w Malcu otrzymując polecenie organizacji samodzielnego
Ośrodek Duszpasterski.
Kościół podczas
budowy
W roku 1989 ma miejsce I suma odpustowa ku czci św. Jana
Kantego w murach nowej świątyni. Dzięki
łasce bożej, pracy i ofiarności wiernych Malec ma swój
funkcjonujący kościół. 1 września
1990 roku J.E. ks. Bp Kazimierz Górny udziela
pierwszego Sakramentu Bierzmowania. Na stałe w życie malczan
wpisały się: różaniec, roraty, droga krzyżowa, gorzkie
żale, majówki.
W
styczniu 1991 roku dekretem Arcybiskupa Metropolity Krakowskiego Franciszka
kard. Macharskiego zostaje erygowana w Malcu parafia pw. Św. Jana
Kantego. Jej proboszczem – po 16 latach
posługi kapłańskiej – został ks. Zdzisław Budek.
25 czerwca 1991 roku
dekretem biskupim w miejsce ks. Budka proboszczem maleckiej parafii zostaje ks. Jacek Jaskiernia. Jest
to jego pierwsze proboszczowanie.
Kościół po
zakończeniu budowy
Odpust ku czci św. Jana Kantego w 1991 roku staje
się okazją do zredagowania pierwszego numeru parafialnego czasopisma,
które przyjmuje tytuł wskazujący na jego bezpośredni i
niezobowiązujący czasowo charakter – List do Parafian.
Cały czas trwa upiększanie kościoła.
Wykańczane są kolejne elementy świątyni. 1 roku 1993
gruntownie odrestaurowano kapliczkę koło kościoła oraz
zakupiono działkę z myślą o budowie plebanii.
W roku 1995 ma miejsce pierwsza wizytacja kanoniczna
parafii w Malcu. Dokonuje jej Ordynariusz Diecezji Bielsko-Żywieckiej J.
E. ks. Biskup Tadeusz Rakoczy. Parafię odwiedza niespodziewanie także
Nuncjusz Apostolski Rwandy J. E. ks. Bp Juliusz Janusz.
Kościół w Malcu
Kolejne lata w życiu parafii to żmudna, codzienna
praca duszpasterska. Ukończona zostaje budowa plebanii. W wakacje roku
2006 parafię opuszcza ks. proboszcz Jacek
Jaskiernia przeniesiony dekretem biskupim do parafii w Żabnicy. Jego
miejsce zajmuje ks. Jan
Gawlas.
v:shapes="_x0000_i1179">
1 |
|
2 |
|
3 |
|
4 |
|
5 |
|
6 |
|
7 |
|
8 |
|
9 |
|
10 |
|
11 |
|
12 |
|
13 |
|
14 |
|
15 |
|
16 |
|
17 |
|
18 |
|
19 |
HISTORIA
Współczesny Osiek to duża
wieś zajmująca terytorium 29 km2, które zamieszkuje 6,6 tys. mieszkańców. Miejscowość posiada
średniowieczną metrykę historyczną,
sięgającą XIII w. Nazwę swą wywodzi od budowanych na
leśnych terenach przygranicznych, we wczesnych wiekach, obronnych warowni
z pni drzewnych, zwanych „osiekami”. Zadaniem załogi tych warowni, a
także okolicznej ludności było strzeżenie powierzonego
odcinka granicy lub szlaku. Tezę tę zdają się
potwierdzać dzieje większości wsi o tej samej nazwie, a
również zachowany herb Osieka, który przedstawia walkę na
białą broń.
Wieś leży na południowo wschodnim
obrzeżu Kotliny Oświęcimskiej. Położona jest
wśród malowniczych morenowych wzgórz, jej środkiem płynie potok
– Osieczanka. Atrakcją krajobrazową Osieka są rozległe
stawy rybne, a także urokliwe leśne krajobrazy, odbijające
się w toni stawów. Walory miejscowego pejzażu doceniali
przebywający tu znakomici polscy malarze – Artur Grottger i Julian
Fałat. Ten ostatni w swoim dorobku artystycznym utrwalił wiele
elementów krajobrazu Osieka, np. „Zachód słońca nad Bonarem Wielkim”
czy też „Brzoza nad kanałem”. Do Osieka można dojechać od
strony zachodniej drogą wojewódzką Oświęcim-Kęty a od
strony wschodniej drogą powiatową Wadowice – Wieprz – Osiek.
Wieś od początku swego istnienia wchodziła
w skład księstwa oświęcimskiego. W 1278 r. wymieniona jest
jako „Ossech”. W 1317 r. książę oświęcimski
Władysław nadał przywilej na sołectwo w Osieku swojemu
„słudze”. Około połowy XV w. wieś wchodziła w
skład królewszczyzny po sprzedaży przez księcia Jana Scholastyka
księstwa oświęcimskiego królowi Polski Kazimierzowi
Jagiellończykowi. Z końcem XV w. oddana pod zastaw bogatemu
mieszczaninowi krakowskiemu Jerzemu Orienthowi za pożyczone przez króla
sumy. Ten następnie odstąpił ją podskarbiemu koronnemu
Jakubowi Dębińskiemu. W 1468 r. Dębiński sprzedał
Osiek Janowi Szaszowskiemu. W 1504 r. przechodzi w ręce króla Aleksandra
Jagiellończyka, który zamienia go z Balcerem z Dębowca herbu Kornicz
na jego dziedziczne wsie: Bujaków, Kobiernice i Porąbkę. Odtąd
Osiek stracił prawa królewszczyzny i stał się
własnością prywatną. W 1515 r. Balcer sprzedaje wieś
kupcowi i rajcy krakowskiemu Jerzemu Zebartowi, a ten po upływie 18 lat
Bethmanom Zajfredom. To m. in. od nazwiska Bethmanów
zwanych Zajfredami, Osiek przez pewien czas również zwano Zajfredami.
Poprzez koligacje rodzinnedo roku 1558 pozostaje w rękach kilku rodów
mieszczańskich. W roku 1558 Osiek przeszedł w ręce Balcera
Porębskiego, a następnie jego syna Mikołaja Porębskiego. W
1653 r. Zygmunt i Jędrzej Porębscy dzielą się dobrami, przy
czym Zygmuntowi przypadł Dolny Osiek z zamkiem. Była to wówczas
budowla obronna, gdyż w dokumencie działowym zaznaczono, iż
„wał pod zamkiem pusto ma być trzymany, ażeby woda z Osieczki
bezpiecznie iść mogła”.
W rękach Porębskich herbu Kornicz Osiek
Dolny i Górny utrzymał się aż do 1682 r.,
kiedy to w drodze spadku przeszedł na ich powinowatych Nielepów herbu
Prus, a następnie Branickich i Szembeków. Osiek stanowił jedną z
najbogatszych posiadłości w okolicy Oświęcimia. Według
inwentarza z 1776 r. sporządzonego za kasztelanowej Walerii z Szembeków
Branickiej, żony kasztelana Racławskiego, nazywany był
„państwem osieckim”. Około 1799 r. od Walerii Branickiej dobra
kupił baron Karol Wacław Larisch, a potem odziedziczył je jego
syn, również Karol, doprowadzając majątek do znacznego
powiększenia (ok.
Stary kościół p. w. św. Andrzeja
Apostoła w Osieku jest wzmiankowany w dokumencie księcia
Bolesława Wstydliwego z 1278 r. jako – „ecclesia de Ossech”. Natomiast w 1326
r. w wykazie parafii płacących tzw. Świętopietrze
wymieniona jest osiecka parafia. Obecny zabytkowy kościół drewniany
został zbudowany w 1558 r. na miejscu poprzedniego, zachowując swoje
położenie na cmentarnym wzgórzu wśród starodrzewia. Wybudowany w
stylu późnogotyckim stanowi jeden z najcenniejszych drewnianych zabytków
sakralnych na pograniczu śląsko – małopolskim, a również w
skali ogólnokrajowej. Jego konstrukcja zrębowa jest jednak nieco odmienna
od „więźbowo – zaskrzynionej”, charakterystycznej dla niewielu
już zachowanych kościółków tego typu na obszarze historycznej
Małopolski. Całość kryta gontem. Kwadratowa wieża
świątyni, od zachodu, ma ściany pochyłe, od dołu
oszalowane deskami, opasane w połowie wysokości siodłowym
daszkiem, a w górnej partii nadwieszoną izbicę, zakończoną
ostrosłupowym hełmem gontowym. Ponad wschodnim szczytem nawy znajduje
się wieżyczka na sygnaturkę o kształcie cebulastym, z
latarnią. Kościół jest otoczony, z wyjątkiem wieży,
otwartymi sobotami, czyli podcieniami, wzdłuż których kiedyś
zawieszonych było 14 obrazów stacji Drogi Krzyżowej dla zbiorowego i
indywidualnego odprawiania tego nabożeństwa.
Prezbiterium stanowi wspaniałe centrum
architektoniczne i artystyczno kultowe. Złocistymi barwami bogatych
elementów snycerskich przyciąga wzrok piękny rokokowy ołtarz z
drugiej połowy XVIII w. Główny obraz przedstawia Zwiastowanie
Najświętszej Maryi Panny, służący dawniej do zasuwania
wewnętrznego obrazu Złożenie do grobu Pana Jezusa. W górnej
części ołtarza znajduje się obraz Patrona parafii św.
Andrzeja Apostoła.
Niekwestionowaną perłą prezbiterium
jest rokokowa ambona w kształcie łodzi Piotrowej, pochodząca z
tego okresu co głównyołtarz. Na ścianach po lewej i prawej
stronie znajdują się tablice pochowanych w kościele miejscowych
kolatorów i członków ich rodzin – Larischów oraz Rudzińskich.
Wnętrze orientowanej świątyni jest
jednonawowe, w 1851 r. obite heblowanymi deskami, na których w różnych
okresach kładziono polichromię. Szczególnie cennym zabytkiem jest zawieszone
na lewej ścianie bocznej prezbiterium wczesnobarokowe (1611 r.) epitafium
Mikołaja i Beaty z Mirowa Porębskich. Prezbiterium oddzielone jest od
nawy ostrym łukiem tęczy, spływającym na profilowaną
belkę, wspartą na kroksztynach. W tęczy widoczny rzeźbionej
konstrukcji barokowy komplet pasyjny zwany Grupą Ukrzyżowania.
W nawie pod tęczą stoją ołtarze
boczne o wysokich walorach artystycznych. Po lewej stronie nawy widzimy
późnobarokowy ołtarz (ok. 1700 r.), z obrazem Matki Bożej
Piekarskiej. Na mensie ołtarzowej znajdują się rzeźby
św. Andrzeja Apostoła i św. Stanisława Biskupa i
Męczennika. Po stronie przeciwnej ustawiony jest manierystyczny
ołtarz św. Karola Boromeuszka z XVIII w. Został on przeniesiony
z kaplicy zamkowej. W 1881 r. ks. proboszcz Jan
Wirmański z uzyskanych składek od wiernych zlecił renowację
polichromii wnętrza malarzowi Śmiłowskiemu z
Oświęcimia.
Z tego okresu pochodzą polichromowane
malowidła: na suficie w przedsionku św. Michała Archanioła
pokonującego Lucyfera, w nawie 15 tajemnic różańcowych
wykonanych na blasze, zaś w prezbiterium — Świętej Trójcy.
Szczególnie cennym zabytkiem jest kamienna chrzcielnica z początku XVI w.
z herbem Fogelweder z drewnianą nakrywą późnobarokową,
pochodzącą jeszcze z poprzedniego kościoła. Cenną
pamiątką jest również wmontowana w posadzkę odnaleziona na
otaczającym kościół starym cmentarzu płyta nagrobkowa
ówczesnego właściciela wsi Samuela Bethmana z 1576 roku.
Najstarsze dzwony, które znajdowały się w
wieży głównej zostały po przeniesieniu do nowego
kościoła zarekwirowane przez austriackie władze wojskowe w 1916
r. w czasie I wojny światowej, niemniej jednak należy tutaj krótko o
nich wspomnieć, jak również o samej wieży. Według J.N.
Gątkowskiego („Rys Dziejów Księstw Oświęcimskiego i
Zatorskiego” – Lwów 1867 r.) pierwotna wieża
była sześciogranna i ozdobiona sobotami. Uległa jednak ok. 1802
r. spaleniu od uderzenia pioruna. Kościół wówczas uratował
się niemal w sposób cudowny dzięki ulewnemu deszczowi, który
nastąpił po wyładowaniach atmosferycznych. Odbudowana wieża
była jednak znacznie niższa od spalonej. Podwyższono ją
dopiero później. W tej wieży były z dawna trzy dzwony.
Najstarszy prawdopodobnie jeszcze z pierwszego kościoła, duży o
wadze
W dziejach starej świątyni w Osieku
zdarzały się bardzo trudne okresy. Na szczęście z tych prób
czasu kościół wyszedł zwycięsko. W 1908 r. po opuszczeniu
go przez wiernych, zamierzano go rozebrać, wtedy to kościół
uratowała interwencja konserwatora zabytków, który przydzielił na
jego konserwację1000 koron, zaś resztę kosztów jego
zabezpieczenia (szczególnie dachu) wziął na siebie kolator Oskar
Rudziński. Podobne kłopoty zaistniały w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy to zabrakło kolatorów, a na
niszczejący obiekt sakralny trudno było zdobyć jakiekolwiek
środki. Jednak dzięki determinacji ówczesnego Wojewódzkiego
Konserwatora Zabytków dr Hanny Pieńkowskiej i członków Stowarzyszenia
Historyków Sztuki w Krakowie na czele z prof. Marianem Korneckim udało
się przeprowadzić remont świątyni. Przeprowadzone w latach 1970 – 74 prace
budowlane objęły remont podwalin, ścian, stropów i
więźby dachowej. Wyprostowano
odchylenie ścian, zdemontowano i odtworzono na
nowo soboty, dokonano całkowitej wymiany pokrycia gontowego oraz
gruntownie naprawiono ogrodzenie. W latach 1972 – 75
przeprowadzono badania i konserwację malowideł ściennych.
Prace malarskie do 1975 r. doprowadziły do
odsłonięcia części takich malowideł, jak renesansowe
kasetony na stropach, fryzu podstropowego w nawie, elementów XVII wiecznych
pseudoboniowań, a także malowideł figuralnych z XVIII wieku. W prezbiterium zachowano podziały architektoniczne z XIX
wieku.
W 1881 r. przybył do Osieka kolejny proboszcz,
ks. Jan Wirmański, który z wielką energią zabrał się
za remont starej świątyni i budynków plebańskich,
poczynając od renowacji wnętrza
kościoła, a skończywszy na poprawie stanu plebanii.
Zewnętrzny remont kościoła wymagał jednak krótszego cyklu
prac i ogromnych nakładów, na które parafię
nie było stać. Zresztą i tak nie
rozwiązywało to problemu istniejącej już ciasnoty.
Doszedł więc do przekonania, iż trzeba zbudować nowy
kościół. Z tym śmiałym jak na
ówczesne „ciężkie czasy” pomysłem, podzielił się najpierw
z Komitetem Parafialnym, a następnie zaczął systematycznie
przekonywać parafian z ambony. Jego następcy – ks.
prob. Franciszek Zadęcki (1889 – 98) oraz ks. prob. Jan Hajost (1898-26), kontynuowali ambitne
zamierzenia. Ten ostatni – po uzgodnieniu z władzami
gmin Osieka i Malca oraz obszarem dworskim, który stanowił oddzielną
jednostkę administracyjną – zdecydował, że oprócz
kościoła budowana będzie nowa plebania i organistówka z
materiału pochodzącego z rozbiórki starej plebanii. Wykonany w 1902 r. przez architekta Millera z Krakowa kosztorys
tych prac wyniósł 126 tys. koron.
Rozpoczęcie budowy
wymagało zdobycia przez parafię ponad 100 tys. koron w gotówce, co na ówczesne czasy było
fortuną.Aby tą kwotą opodatkować parafian,
należało najpierw ustalić, ile złoży obszar dworski, a
następnie podjąwszy uchwały przez obie rady gminne i komitet
parafialny, złożyć umotywowany wniosek o zgodę na
opodatkowanie do Starostwa w Białej. Ostatecznie
kosztorysową kwotę zabezpieczono z darowizny obszaru dworskiego w
osobie Oskara Rudzińskiego, podatku konkurencyjnego gmin Osiek i Malec
oraz z legat i ofiar kościelnych. Roboty ruszyły w szybkim
tempie 21 VII 1904 r. Dzień wcześniej odbyła się
uroczystość poświęcenia placu budowy, do którego
wcześniej wykonano drogę dojazdową.
W 1905 r. wymurowano ściany i
wieżę równo z dachem oraz położono więźbę i
pokryto dach dachówką z miejscowej cegielni, a w 1906 r. dokończono
resztę murów, sklepienie i wieżę. W
dzień św. Franciszka odbyło się
poświęcenie i wyciągnięcie metalowego krzyża na wieżę. W kopułce pod nim
umieszczono również akt erekcyjny kościoła. Wcześniej po uzgodnieniu z komitetem budowy ks. Hajost zamówił w austriackiej firmie Hibner w Winner Neustadt
nowy dzwon o wadze
W 1907 r. wykonano resztę robót
wewnątrz kościoła, w tym tynkowanie, posadzkę oraz okna i
drzwi. Wystawiono wielki ołtarz św. Andrzeja, dzieło malarza i rzeźbiarza z Kęt
Stanisława Jarząbka. W jego centralnej części
umieszczone są obrazy: Patrona parafii św. Andrzeja oraz Najświętszej Maryi Panny Niepokalanego
Poczęcia, a także figura Pana Jezusa Cierpiącego. W niszach bocznych ołtarzowego retabulum stoją
polichromowane figury św. Piotra i św.
Pawła. Zostały one
sprowadzone z Tyrolu. Poniżej, także w centrum nastawy
widnieją figury czterech Ewangelistów: świętych Mateusza, Marka,
Łukasza oraz Jana. Część figuralną
tego ołtarza wykonał rzeźbiarz Śleziak z beskidzkiej
Milówki. W antepedium widzimy trzy płaskorzeźby ukazujące
biblijny motyw ofiary: (od lewej) ofiarę Izaaka,
fragment Ostatniej Wieczerzy oraz ofiarę Melchizedeka.
W tym samym roku powstał boczny
ołtarz dedykowany M.B. Różańcowej wykonany przez rzeźbiarza
z Kęt Stanisława Jarząbka. Rzeźbę
Patronki tego ołtarza wykonał rzeźbiarz ludowy Śleziak z
Milówki, zaś pozostałe figury zostały sprowadzone z Tyrolu.
W centrum ołtarzowej nastawy znajdują się
zmienne obrazy Matki Bożej Różańcowej, św. Anny i św.
Boczny ołtarz po prawej stronie
nawy jest poświęcony Świętej Rodzinie. Został
ufundowany w 1908 r. ze składek (w tym 4000 koron dała córka Hampela
z Malca, pani Franck) już po uroczystości poświęcenia
kościoła, które odbyło się 6 X 1907 r. Aktu tego
dokonał w odpust M. B. Różańcowej delegat Kurii Krakowskiej ks.
Pan Józef Sala z Głębowic tak wspomina
wizytę biskupa w swojej parafii oraz przejazd biskupa z Głębowic
do Osieka. Rankiem 31 VIII 1908 r. po Mszy św. w głębowickim kościele biskup wsiadł do
powozu z dworu Państwa Duninów (za powozem jechał wóz plebański
z kuframi) i przez potok udał się do Osieka. Na
granicy wsi czekała banderia konna, a gospodarze z Górnego Osieka witali
biskupa chlebem i solą. Następnie przejechano starą drogą
do kościoła. Cała stara droga była umajona, a ludzie na
trasie przejazdu wynosili św. obrazy i klękali, biskup zaś ich błogosławił.
Po wizycie w Osieku z nie mniejszymi honorami żegnano biskupa
odjeżdżającego do Bielan.
W 1908 r. Stanisław Jarząbek na zamówienie
proboszcza wyrzeźbił nową chrzcielnicę, a miejscowy stolarz
Jan Rozner wykonał ławki na chór)i do kaplicy (co trzecią
fundował Malec). W latach 1908-9 wykonano także ogrodzenie
kościoła z żelaznymi bramami wejściowymi. Dopiero w 1911 r.
zakupiono nową fisharmonię firmy organmistrza Żebrowskiego w
Krakowie. Nadal używano ambony prowizorycznej, zastąpiono ją nową,
wykonaną przez rzeźbiarza ludowego z pobliskich Łazów Stanisława
Durańczyka. Ambona nawiązuje stylem architektonicznym do
ołtarzy. Bogato zdobiona i polichromowana. Jej baldachim jest misternie
rzeźbiony, a ściany boczne kosza ozdabiają rzeźbione figury
Ewangelistów. Zamontowano ją w czasie pierwszego kompleksowego malowania
kościoła w 1923 r. W dwa i pół roku po wielkiej
uroczystości 30-lecia kapłaństwa i 25-lecia proboszczowania
niespodziewanie umiera (5 II 1926 r.) ks. Hajost budowniczy kościoła.
Zostaje pochowany na nowym cmentarzu.
Następny proboszcz, ks. Wojciech Pitala (1926 –
49) musiałprzystąpić do wymiany pokrycia dachowego nowego
kościoła. Okazało się bowiem, że silne wiatry
zrywają dachówkę, a zimą w czasie zawiei śnieg dostaje się
na strych, powodując zamakanie sklepienia kościelnego. Po dobrowolnym
tym razem opodatkowaniu się po 4 zł od morga na 2 lata w 1930 r.
zebrano 12 tys. zł, z czego sami bracia Rudzińscy wpłacili
jednorazowo 5000 zł. Roboty blacharskie wykonał znany mistrz
Władysław Karolus z Oświęcimia.
W tym czasie wnętrze kościoła
wzbogaciło się o ołtarzyk św. Teresy od Dzieciątka
Jezus, wykonany przez Stanisława Jarząbka, a ufundowany przez
Stowarzyszenie tego imienia. Oprócz kosztownych prac blacharskich i sprawienia
rynien nowy proboszcz przyjął sobie za cel urządzenie kaplicy
Najświętszego Serca Pana Jezusa. Dębowy ołtarz do tej
kaplicy wykonał rzeźbiarz Stanisław Jarząbek. Ołtarz
ten został poświęcony 7 VII 1935 r. Dokończenia rzeźby
i ustawienia ołtarza dokonał przy pomocy miejscowych stolarzy syn
Jarząbka, również Stanisław.
W planach ks. prob. Pitali i
parafian było zamówienie nowych stacji Drogi Krzyżowej. Na ten cel
były już wcześniej gromadzone składki i lokowane w
miejscowej Kasie Stefczyka, lecz zostały one przez Niemców skonfiskowane,
a Kasa zlikwidowana. Głównie za deficytowe w tym czasie produkty
żywnościowe zawarto wówczas umowę z wykonawcami nowych 14.
obrazów: malarzem Ludwikiem Jachą i rzeźbiarzem Romanem
Brańką z Wadowic, którzy te artystyczne prace wykonali do końca
1944 roku. Następnie roboty stolarskie wykonał ks. Dionizy
Gąsiorek z Nidku, a już po wyzwoleniu złotnictwo
położył Julian Zończyk z Wadowic. Zawieszenie i
poświęcenie ich w kościele odbyło się 19 VIII 1945 r.
Dwa lata wcześniej artyści Jacha i Brańka wykonali figury M. B.
Loretańskiej i świętego Antoniego. Kościół był
wtedy oświetlany dość słabym prądem wytwarzanym przez
turbinę dworską. Dopiero w 1946 r. wykonano całkowitą
instalację elektryczną kościoła i podłączono do
sieci lokalnej uroczyście 13 X w odpust M. B. Różańcowej.
Wcześniej jednak, w związku z koniecznymi przekuciami ścian,
trzeba było wykonać ponowne malowanie kościoła.
Dokonał tego znany w tym czasie artysta – malarz wnętrz
kościelnych z Oświęcimia Franciszek Krzyż.
Kolejny proboszcz ks. mgr Władysław Grohs de
Rosenberg (1949-64) na przełomie roku 1950/51 poświęcił
obraz św. Barbary, który na zamówienie górników wykonała Monika
Piwowarska z Bielska i obraz „Jezu ufam Tobie” namalowany i ofiarowany przez
Stanisława Jarząbka. W 1952 r. na wniosek proboszcza, kuria
diecezjalna przyznała parafii trzeci odpust w czerwcu na
uroczystość M.B. Nieustającej Pomocy. Obraz Patronki tego
odpustu wykonała siostra Marcelina – karmelitanka z Polanki Wielkiej.
Wcześniej z pielgrzymki do grobu św. Jana Kantego w Krakowie
przywieziono zakupiony srebrny relikwiarz z jego relikwiami. W 1957 r. w
związku z tym, że prócz sygnaturek kościół posiadał
tylko 2 małe dzwony, z wcześniej zbieranych składek firma Kubicy
z Dąbrowy Górniczej odlała 3 nowe dzwony pod wezwaniem: św.
Andrzeja Apostoła –
Zdjęcie opisane tagami: malec osiek podbeskidzie
Kajman tak opisuje to zdjęcie: wycieczka
Jeszcze nie ma
komentarzy do zdjęcia. Możesz być pierwszy!
- [ Traduire cette page ]
Kod, miejscowość, 32-608 Osiek. Telefon, 0338458112. Strona www ..... KrZyŚ ChWiErUt (✮TSW✮) OsIeK/MaLeCKrZyŚ
ChWiErUt (✮TSW✮) OsIeK/MaLeC ...
nk.pl/school/33367 - En cache
Osiek /Osek,Oszeg,Oszek/
„Pierwszy raz o
wsi wspomniano w dokumentach pisanych między
Osieccy herbu
Abdank piszą się z Osieka w powiecie wieluńskim. Prawdopodobnie
któryś potomek wywodzący się z tego gniazda osiadł na
Osieku w kaliskim.
W latach 1580 -
1620 /jak podaje Parczewski/, Osiek był własnością
Stanisława Łopateckiego.
Łopateccy
herbu Korab z Łopatek pochodzili i stanowili jedną rodzinę z
Krowieckimi i Łaskimi. Marcin, kanonik gnieznieński w 1518 roku,
Marcin burgrabia uniejowski, wolny w 1519 roku od wyprawy wojennej, Jan,
dziedzic wsi Łopatki w 1556 roku, miał syna Stanisława, po
którym z Elżbiety Osieckiej- córka Zofia, żona Mikołaja
Andraszowicza i synowie: Samuel i Stanisław. Stanisław z Łasku,
dziedzic na Osieku żonaty w 1639 roku z Katarzyną
Mikołajewską miał syna Stefana.
Przed 1793
rokiem Osiek wchodził w skład pow.i woj.kaliskiego. Po II rozbiorze
znalazł się w pow. odalanowskim. Usytuowany
jest na lewym brzegu Prosny i wchodzi w skład parafii Gostyczyna. W wyniku
ustalenia granic po Kongresie Wiedeńskim w 1815 r.,
leżał na samej granicy z Królestwem Polskim i wchodził w
skład Wielkiego Księstwa Poznańskiego do czasu wyzwolenia przez
Powstańców Wielkopolskich w 1919 roku.
Na
przełomie XVII i XVIII wieku Osiek należał do Żurowskich
herbu Leliwa, starożytniej rodziny ruskiej, pochodzącej z
Żurowa,wsi położonej w okolicy Żydaczowa. Żurowscy
byli spokrewnieni z Zamojskimi, Rzewuskimi, Stadnickimi, Morskimi i innymi
możnymi rodami ówczesnej Polski.
Do hr.
Łubieńskich, Osiek, obok innych wsi należał do schyłku
XVIII wieku, kiedy to Franciszka Pruska nabyła go z Józefowem, Stobnem i
Borkiem. Łubieńscy herbu Pomian należą do rodzin wysoko
zasłużonych dla kraju i kościoła, którym to wydali: 2
prymasów, 5 biskupów, 1 wojewodę,2 ministrów, 4
kasztelanów i spory poczet dygnitarzy, tak kościelnych jak i
świeckich.
Ignacy
Parczewski, syn Fabiana z Kurowa i Krystyny z Łagówca Osorya Sczanieckiej
/patrz Kurów/,został dzedzicem Osieka na
początku XIX wieku, po ślubie z Ludwiką Pruską.
Ignacy, oficer Wojska Polskiego w Księstwie Warszawskim, brał
udział w bitwie pod Almancil w Hiszpani, gdzie został ranny.
Z Ludwiki
Pruskiej herbu Leliwa /zmarła w 1864 r/, miał 8 dzieci:
Franciszka,
Dezyderę, Józefa-dziedzica Grabianowa pod Czempiniem, dyrektor Towarzystwa
Rolniczego na powiat śremski, który z Antoniny Pomorskiej herbu Trzy
Gwiazdy miał trzy córki: Zofię, Kazimierę i Ewę.
Stefanię,
żonę Czerwińskiego, Teklę, która wyszła za Romana
Zmorskiego, Walentego, Jana-dziedzica Nowca pod Dolskiem i
Maryjannę. Parczewski Walenty, syn Ignacego /zmarł w 1869
roku/,w młodości służył ˙w wojsku pruskim w 19 p.
piechoty, a następnie w pułku huzarów.W 1848 roku znalazł
się w walce z powstańcami wielkopolskimi, a pod Miłosławiem
walczył przeciw swemu bratu Franciszkowi. W chwili wybuchu powstania
styczniowego w 1863 roku znajdował się w Warszawie, zapewne
wciągnięty do organizacji narodowej, otrzymał 13 lutego
polecenie od władz udania się do partii siemiatycko-węgrowskiej
dla przejęcia dowództwa jakiegoś oddziału litewskiego w
województwie grodzieńskim. Ranny 1 marca pod Czarną Wsią, po
krótkim pobycie w Wilnie znalazł się w domu swego krewnego Antoniego
Parczewskiego w Czerwonym Dworze. W kwietniu znalazł się w
łęczyckim i rozpoczął tam organizować oddział
konny. Sformowany oddział o liczebności 200 ludzi bił się 8
lipca pod Walewicami i 9 lipca pod Kterami.Po porażce pod Kołacinem,10 lipca,resztki oddziału doprowadził do partii
Edmunda Calliera,pod którego rozkazami walczył, aż do chwili
zarządzenia koncentracji wojsk powstańczych przez Edmunda
Taczanowskiego w okolicy Sieradza. W marszu stoczył potyczki pod Czeparem
i Pęcherzewskim 20 i 21 sierpnia, ponosząc pewne straty lecz z
resztą oddziału zdążył na miejsce koncentracji,której przeszkodziła klęska E. Taczanowskiego pod
Nieznanicami 29 sierpnia. Oddział Parczewskiego wszedł w skład
partii R. Skowrońskiego i pozostał w niej aż do klęski,9 września pod Dalikowem. Nowy ˙naczelnik
województwa, Aleksander Littich zlikwidował konny oddział
Parczewskiego w II połowie pażdziernika, a sam Parczewski w grudniu
opuścił Królestwo Polskie i wrócił do Osieka.
Zagrożony jednak aresztowaniem przez Prusaków, wyjechał przez Drezno
do Genewy. W 1866 roku popłynął do Genui, a potem udał
się do Turynu, aby wstąpić do włoskiego legionu
ochotniczego biorącego udział w wojnie z Austrią.
Do kraju
wrócił w 1868 roku i zastał Osiek już w innych
rękach. Wyjechał więc do brata Józefa, osiadłego w
Grabianowie w powiecie śremskim. Pozostawił po sobie zapiski i listy
z okresu powstania, opublikowane przez rodzinę w „Sobótce”/1871
r.,nr.38.43.44.45/, pt.”Lużne kartki ze wspomnień powstańczych”.
Zmarł w Grabianowie 16 kwietnia 1869 roku i został pochowany w
Brodnicy. Drugi z braci, Franciszek przed powstaniem wielkopolskim w 1848
r służył również w armii pruskiej w artylerii w randze
oficera. W czasie powstania w 1848 roku był dowódcą korpusu
piechoty w obozie pleszewskim Franciszka Białoskórskiego i
uczestniczył w bitwach: 22 kwietnia pod odalanowem,30
kwietnia pod Miłosławiem, gdzie został wyróżniony przez
Ludwika Mierosławskiego za udział w szturmie pałacu i 2 maja pod
Wrześnią. W lutym 1863 roku został mianowany przez
Bronisława Rudzkiego naczelnikiem okręgu warckiego a w kwietniu
już jako naczelnik pow. kaliskiego
organizował 700 osobowy oddział partyzancki. Po krótkiej
kampanii 22 kwietnia, poniósł w bitwie pod Rudnikami klęskę.
Wrócił do Wielkopolski, lecz zagrożony również prześladowaniami
jak jego brat Walenty, udał się na tułaczkę. Ostatecznie po
latach osiadł w Gostyniu. Dał się poznać jako zbieracz
pieśni ludowych, których tomik pozostawił po sobie. Zmarł 19 marca
1886 r w Gostyniu.
Jak podaje
„Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego” wyd 1885 r Osiek
zamieszkiwało w końcu XIX wieku w 7 dymach 38 mieszkańców w tym
32 katolików i 6 żydów. Dominium zamieszkiwało w 8 dymach 126
mieszkańców, w tym 105 katolików i 21 protestantów. Z gruntu
Ludwika Pruska
Ignacy Parczewski
7
dzieci
Tekla
Roman
Zmorski h.Topór
Zmorski -
uciekinier polityczny z Warszawy ukrywał się pod nazwiskiem
Zborowski, również na dworach w Śliwnikach i Lewkowie. W roku
1850 spędził w Osieku z żoną Teklą Parczewską,
córką gospodarzy oraz rzeżbiarzem i poetą Teofilem
Lenartowiczem gwiazdkę.
Jak wiadomo po
upadku powstania listopadowego, Królestwo Polskie, pozbawione sejmu i wojska,
wszechnicy i politechniki, zaległa cisza grobowa. Kraj zaledwie
odradzający się po wojnach napoleońskich, znaszczyła znowu
wojna, zalało żołdactwo rosyjskie, a do tego nawiedziła
jeszcze holera. Lud wiejski, obarczony pańszczyzną i znękany
poborami wojennymi, obojętnie znosił niedolę. Mieszczan i
drobną szlachtę, rozczarowanych w wodzach i nadziejach na obcą
pomoc, pochłaniała troska o kęs chleba. Urzędnicy, otoczeni
sforą szpiegów, nie śmieli wybiegać myślą poza sprawy
powszechne, w obawie o utracenie swych stanowisk. Ukradkiem tylko roniono
łzy, po krewnych i współbraciach, poległych w bitwach,
wywiezionych na Sibir lub tułających się na obczyznie.
Piśmiennictwo warszawskie postradawszy najcelniejsze umysły, ledwo
dyszało pod srogim uciskiem cenzury. Głos wieszczów nie
dochodził do ogółu, nawet samo imię Mickiewicza i Lelewela
było zakazane. Co najgorsze, za przykładem namiestnika carskiego ks.
Paskiewicza, część arystokracji i ziemiaństwa balowała
z Moskalami na zamku warszawskim i po swoich pałacach, przegrywała
krocie w karty, oraz wyprawiała pijatyki na jarmarkach. Zabiegi, co
znaczniejszych umysłów, z konieczności obracały się w
szczupłym zakresie spraw zawodowych. Z czasem sobkostwo i martwota
opanowałyby kraj, gdyby nie, głuche wieści z Zachodu o
świtającej „jutrzence ludów” i gdyby nie duch młodego pokolenia,
które z bólów roku 1831 wyrosło i pojmowało, że
˙˙ojczyzna ˙˙nie ˙odzyska ˙wcześniej
˙niepodległości, dopóki lud wiejski nie stanie się
wolną częścią narodu. Przejęci zasadami demokratycznymi
młodzi intelektualiści, wśród których swoje „miejsce w szeregu”
zajął Roman Zmorski tchnęli nowe życie w piśmiennictwo
i sztukę. Na czoło postępowej młodzieży wysunęli
się, jak zwykle, najzapalńsi, różniący się od
pozostałych nie tylko jaskrawością przekonań, ale
również dziwacznym sposobem życia, różniącym ich od
ogółu, dlatego zwanymi „cyganami”. Najwymowniejszym ich rzecznikiem w
poezji stał się Roman Zmorski. Przyszedł on na świat w 1824
roku w Warszawie. Szkoły kończył początkowo w
Białej Podlaskiej, a następnie w Warszawie. Skromne
wykształcenie uzupełniał i pogłębiał
zawzięcie własną pracą, oraz doświadczeniami nabytymi
z licznych podróży po kraju. Od ˙roku 1840,mając
zaledwie 17 lat, zaczął drukować swoje utwory w
„Przeglądzie warszawskim” i „Nadwiślaninie”, czasopismach
założonych i prowadzonych przez młodzież
postępową. Pomimo krótkiego trwania, wydawnictwa rzeczowe
wywarły dodatnie wpływy, przede wszystkim przerwały
zabójczą śpiączkę. Zmorskiemu, niebawem stało
się w Królestwie Polskim za duszno i za ciasno, gdzie surowe
mikołajowskie rządy mroziły wszelką śmielszą
˙myśl i za wypowiadanie jej groziły surowymi konsekwencjami.
Podobnie więc jak Lenartowicz i Norwid, wymknął się za
granicę w 1844 roku. Zwiedzał Europę Zachodnią,
pracował po tamtejszych ˙książnicach i archiwach,
najdłużej zaś przebywał na Śląsku i
˙Łużycach, gdzie ˙znalazł ˙pole do
umiłowanych badań nad ludami słowiańskimi, ich wierzeniami
i obrzędami. W przebiegach tych podróży znalazł się
również na dworze Parczewskich w Osieku, gdzie poznał
piękną Teklę i pojął za żonę.
Po zgonie
Mikołaja I, dzięki amnestii dla wychodzców, powrócił wraz z
żoną do Warszawy w 1859 roku. Nie długo w niej jednak
przebywał. Burza roku 1863 ponownie wyrzuciła go z Królestwa.
Ostatnie chwile życia spędził wraz z żoną w
Dreżnie, gdzie zmarł w sile wieku 19 lutego 1867 roku. Zmorski
więcej rokował niż ziścił, dużo zaczynał i
nie kończył, jednak to czego dokonał czyni go wybitnym lirykiem,
poetą o przekonaniach demokratycznych o zabarwieniu ludowym, mazowieckim.
Pierwszy większych rozmiarów utwór „Lesław” ˙z roku 1843/ wydany
w Ostrowie w 1847 roku/, grzeszy jeszcze młodzieńczą
przesadą, ale już w kilka lat pózniej w roku 1848 napisał
poemat, celujący spokojem, prostotą i
jędrnością. Jest to „Wieża siedmiu
wodzów”-arcydzieło Zmorskiego, osnute na podaniu słowiańskim o
zapadłych w ziemię wieżycach. Oprócz tego, w jego poezji
znależć można wiele rzeczy prawdziwie pięknych. Zbiór
˙pism ˙Zmorskiego po raz pierwszy został wydany w Lipsku w 1866
˙roku.Wydanie ˙warszawskie z 1901 roku, sporządzone pod
cenzurą rosyjską, okrojone było z wszystkiego, co
tchnęło miłością ojczyzny, a przede wszystkim brak
było „Wieży siedmiu wodzów”. Pozwolę sobie
przedstawić dziś krótki urywek tej pieśni z wydania warszawskiego
okresu międzywojennego:
Dzień - w
niespocznionych zbiegł im gonitwach
Na
twardych znojach,na krwawych bitwach.
Siedmiu rzek wielkich przebrnęli brody
Dwu mórz im wody omyły nogi.
Sto wielkich bitew z wrogi zwalczyli
Stokroć dziękczynne stosy palili
Stokroć zwycięstwa święto
święcili
Aż twarde głownie mieczy,w ich
pięści
Starte na listek,pękły na części;
Aż nieskładane nigdy,o głowę
Zdarłszy się,spadły hełmy
stalowe...
Natenczas męże,po pierwszy raz,
Po bieli włosów, poznali czas
Jako zbiegł wielki od owech chwili,
Gdy młodzieńcami hełmy
włożyli
Na krucze skronie i wzięli bronie,
I szli raz pierwszy na krwawe błonie.
Toż spocząć pora nadeszła już
Po życiu pełnem sławy i burz!...
Więc szli nad brzegi ojczystych wód,
Gdzie puszcz cienistych przewiewa chłód;
Kędy,znużone bojów trudami,
Śpią stare ojce pod mogiłami,
A ciemne sosny,zielone dęby
Nucą im do snu pieśń tajemniczą,
Święte sokoły,wieszcze jastrzęby
Nad uroczyskiem głuchem strażniczą
Tam zaśli męże - i grób przy grobie
Grzebią rękoma własnemi sobie”.
Z biegiem Prosny w okolicy Osieka /granicy Wielkiego
Księstwa Poznańskiego/ ciągnęły się niegdyś
okopy, zwane szwedzkimi, o których opowiadano różne opowieści. Pod
wsią odkopano grobowisko prehistoryczne, znaleziono trzy skarby kultury
Łużyckiej, z których pierwszy, zawierał przedmioty z
brążu, bransolety, taśmy, drut oraz fragmenty złomu -
prawdopodobnie stanowił własność odlewnika. Drugi który
znaleziono w torfowiskach, dawnych bagnach zawierał dwie siekierki z tulejką
i uszkiem, mogące być wykonane w piątym okresie brązu. W
trzecim natomiast skarbie znaleziono naszyjnik, szpile i fragment bransolety.
Odkopano również fragmenty grodziska, które oceniane jest podobnie jak
grodzisko pod Ociążem na IX-X wiek.
Parterowy dwór wybudowany w połowie XIX wieku
przez Parczewskich jest dziś wizytówką minionych czasów. Jego
naczółkowy dach i wstawka wsparta na 6 kolumnach oraz niska wieża od
północy jakże przypomina nam polski dworek.....
Pragnę
przedstawić wspomnienia Walentego Parczewskiego
„Walenty
Parczewski bawiąc chwilowo w Warszawie na dniu 13 lutego 1863 roku
dostał następujący rozkaz:
„Komitet Centralny
jako tymczasowy Rząd Narodowy”
„Obywatel Walenty
Parczewski, były oficer, uda się bezzwłocznie do oddziału,
który po zaszczytnej bitwie pod Węgrowem, przeszedłszy Bug, przez
Siemiatycze posuwa się na Litwę.
Głównie
dowodzący zebranemi tam siłami narodowymi, raczy pod swemi rozkazami
W. Parczewskiego zatrzymać i poruczyć mu dowództwo stosownego
oddziału”
Dnia 13 lutego
1863 roku Nr.6106
Jakoż
nazajutrz, to jest 14 lutego, był już w drodze ku Litwie, a
stanąwszy rychło w naznaczonem miejscu, śród nieprzejrzanych
lasów i puszcz pokrytych śniegiem, znalazł oddział ze
stukilkudziesięciu ludzi, na pół nagich, bezbronnych, głodnych
przeważnie z klasy rzemieślniczej złożony.Przy tak trudnych
okolicznościach, bystry i zabiegliwy umysł jego nie tracąc
chwili czasu, zajął się organizacją powierzonego sobie oddziału,
ucząc musztry choć na kije, a zręcznemi zasadzkami lub podjazdami
zdobywając na Moskwie broń i żywność. Powodzenie w
zdobyciu broni szło pomyślnie- bo w krótkim bardzo czasie cały
oddział w nią zaopatrzonym został.Ale z żywnością
było inaczej-a kiedy zdobytych na furgonach moskiewskich trochę
chleba i tłuszczu podejrzanej czystości dogryzali z kartoflami
pieczonymi, bez soli /stanowiących jedyny przez dwa miesiące pokarm/,
uczta zdawała się prawdziwie luksusową!
Przy tak
uciążliwej kampanii, albo raczej mordowaniu się wśród
śniegu, głodu i wroga-Walenty Parczewski,w jednej z zasadzek
pchnięty został bagnetem w bok lewy-któren zsuwając się po
kościach, zadał nie tyle na razie grożną, co w
następstwach niebezpieczną ranę. Krew broczyła pierś i
śnieg. On walczył na czele swoich! W małych lecz wszędzie z
najszczęśliwszym powodzeniem przeprowadzanych
utarczkach.Wycięczonego niewygodami i trudem, osłabionego krwi
upływem, wierni żołnierze nosili na płaszczach z miejsca na
miejsce,/bo już o swej mocy iść nie mógł/ prosząc ze
łzami żeby ich nie opuszczał-aż po kilkunastu dniach,kiedy
rana zaczęła się zaogniać,krwotoki ponawiać i
gorączka wzmagać,trzeba było z żalem poddać się
radzie doktorowi,któren nie poręczał za zycie, gdyby stan taki
potrwał dłużej- i opuścić obóz
litewski,zaoszczędzając sił resztę na
dłuższą służbę ojczyżnie.
Krętemi
drogami,w chłopskim ubraniu po kilkakroć przytrzymywany przez patrole
i liczne straże wrogie, którym się zręcznie wykręcał,
a którym nie trzeba było jak odsłonić kożuszek,ażeby
dojrzeć legitymującą się krew oschłą.....
Przybył do Wilna,
do wskazanego mu domu, gdzie zastał liczne zebranie,złożone z
samych kobiet czarno ubranych....
Odetchnął!
Krew oschła na piersi jego, z czarnym kolorem szat niewiast,
porozumiały się snadno-były symbolem wspólnej ofiary...Brat
stanął obok sióstr!....i poczęto dzielić się medalami
orła i pogoni.
Byli to
męczennicy katakumb wileńskich,obdzielający się chlebem
narodowej jedności i siły....Czy przetrwa wieki, i zwycięży
ona? Wiara nam pokaże.
W Wileńskim
grodzie, Parczewski nie mógł długo bawić,osobistość
jego przy kuracyi potrzebującej wielkiej pieczy mogła była
być co moment zagrożoną, wyjechał też na wieś do
krewnych mieszkających w okolicy Grodna, gdzie wzmógł się do
tyla znowu, że posłyszawszy o organizującym się pułku
narodowym w kaliskiem, wrócił w strony swoje, ażeby znowu czynne
zająć stanowisko.
Niebawem
powierzono mu formowanie oddziału kawalerii w Łęczyckiem, a pola
Poddębie, Wilamowa, Uniejowa, Lichawy, Kter, Walewic, Woli-Cyrusowej,
Czepowa i tylu innych, zapisały go na dacie dziejowej.
Ktoś nam
mówił, że chłopcy w Łęczyckiem, śród nocy
miesięcznej i ciszy, widują Parczewskiego do tej chwili, jak hufiec
swój zbrojny formuje i uderza na wroga. Zaprawdę, ta apoteoza prostych
serc i prostej szczerej wiary, jest mu piękną nagrodą.
W kilka dni po
przybyciu w kaliskie, kiedy formujący się świeżo
oddział jego, nie więce jak sześciu liczył ludzi,
świetny i odważny zrobił atak na miasto Łódz, siedzibę
Niemców fabrykantów, z załogą moskiewską 10,000
żołnieża liczącą, a zniosłszy warty za miastem
stojące dotarł do samego rynku, gdzie dał ognia do szyldwachu
przed ratuszem, w chwili kiedy komendurujący załogą jen.
Bremsem, siedząc na balkonie swej kwatery w Rynku, spokojnie „Czaj”
zapijał. Onieprzytomniali Moskale i Niemcy,tak nagłym i nigdy nieoczekiwanym
atakiem, potracili głowy, a przewidując,że na 10.000 liczbę
wojska załogującego, nie mniej jak 15.000 Polaków być musi za
miastem,uderzyli w bębny na alarm i kiedy wojsko, w szyku bojowym
wyruszyło z koszar, garstka zuchwałych, położywszy po drodze
co się dało wroga, jak grom spadłszy,znikłą.
Odtąd
generał Bremsen życzył sobie tylko „z Chrabnym Parczewskim”
się spotkać, a nie mogąc go znależć go nigdzie,
umyślił pomścić się na bracie jego stryjecznym,
niszcząc mu wieś i długo niewinnie męcząc więzieniem.
Jak na Litwie tak
i w Łęczyckiem uorganizowanie szwadronu jazdy szło Parczewskiemu
łatwo, w każdej okoliczności była to szczęśliwie
działająca postać, bo przewodniczyły jej: wola, energia i
miłość, to też oddział Parczewskiego Walentego
stanowił odrębną całość od obrotów reszty
partyzanckich hufców, stał zależnie tylko od woli nadkomendnego,
któren znowu nikogo, krom uczucia honoru, nad sobą nie znał. Wolny w
swych obrotach, zapuszczał się z oddziałem gdzie
chciał w głąb kraju, śledząc wroga, zaczepiając
go, niepokojąc podjazdami, lub stawiając odpór. Stoczył też
22 potyczek, z każdej niemal zwycięsko wychodząc.
Raz, a było
to na kilka dni przed spotkaniem pod Sędziejowicami, jadąc, w
chęci połączenia się z Taczanowskim pod Czepowem
napadnięty został przez kozaków kubańskich; nie chcąc
przyjąć otwartej walki, uchodził – ostrzeliwując się
tylko – gdy w tem, na skraju lasu, rażony kulą padł koń pod
nim. Zagrożony niebezpieczeństwem, widząc śmierć przed
sobą, oparł się o drzewo, wyczekująco, z pałaszem w
ręku i rewolwerami, „ażeby „jak powtarzał „nim polegnę, nie
zadłużyć się obowiązkom żołnierza –
żegnałem dom rodzinny i zachodzące słońce, które
nazajutrz już tylko mogiłę moją oświecić
miało”.....
Przeciągłe
okrzyki i wycia tropiącego jak psy ślady powstańców
kozactwa,coraz były bliższe.Wtem kilku z szeregowych
spostrzegłszy nieobecność dowódcy, wraca – by przekonać
się o stanie rzeczy i żywego, czy umarłego unieść.
Jeden z nich, dobirgłszy najpierw, widząc w jakim stanie się
znajduje, zeskakując z konia, z wyrazem pełnym natchnienia, i tej
potęgi władzy ducha zawołał:
„Majorze! W
imię Ojczyzny, ratuj się! Oto koń mój!”
„Nie czas ku
temu!”odpowie mu Parczewski,”Ty dzielny, zastąp mnie w obliczu Ojczyzny i
szwadronu mego!”
„Majorze! Na ten
raz rozkazu twego nie słucham! Bo Polska nie chce ofiary takiej....żyć dla niej musisz!....na
dłużej....” i kiedy to mówił, strzał się rozległ
– a u nóg dowódcy padł młody bohater......oblany purpurą
słońca.....i łzami współkolegów...
Imię jego
Józef Kumicz. Mogiłą nad lasem pokryła szlachetne szczątki
– dziś ją posiało polne kwiecie... i wplotła się w ten
wieniec mogił jakie opasują łono Ojczyzny.....chmurne
jak jej oblicze.....samotne jak sprawa święta!.......
Ptak tylko i cicha
rzewna sierot modlitwa strzeże tych miejsc...którem
wzbroniono blasku.... Ale są chwile cudu! Gdzie mogiły i smutne serca
uśmiechają się do słońca.
W połowie
lipca, oddział ciągnął krajem, szukając korzystnej
sposobności zaczepienia Moskwy; upał dokuczał niezmiernie –
ludzie i konie byli znużeni – kurzawą dławiącą – ale
nikt się nie skarżył, nikt nie szemrał, zbierając
siły, by być gotowymi do chwili. Jadąca przodem szpica
spotkała chłopa, któren przytrzymany oświadczył, że
chce się widzieć z dowódcą samym i jemu na ucho o czymś
powiedzieć. Po chwili rozmowy z chłopem, którego kazał przy
szwadronie przytrzymać, Parczewski oznajmia żołnierzom że o
pół mili, w wiosce nad Bzurą, ma być Moskwa nie przygotowana do
boju, nie spodziewająca się w tych stronach powstańców i że
trzeba się z nią załatwić. Na wzmiankę o bitwie,
dzielni żołnierze pomimo znużenia zawrzeli chęcią
zwycięstwa!
Po
półgodzinnym pochodzie ostrzeżony przez chłopa o bliskości
miejsca, Parczewski wysłał podjazd z kilku złożony ludzi,
by się przekonać o pozycyi jaką zajmuje nieprzyjaciel. Niedługo
wrócił podjazd z wiadomością, że Moskwa stoi w środku
wsi, bez pikiet i placówek.
Ruszono
spieszniej.
Tymczasem Moskwa
nie oczekując napadu, poskładawszy na podwórzu ogrodzonem wysokim
płotem broń w kozły, kąpała się w
Bzurze.Oficerowie w białych kitlach, paląc papierosy i gwarząc
wesoło, stali na moście, przyglądając się z
rozkoszą kąpiącej „rabiacie”. Z daleka rozlegały się
donośne hałasy.
W tem, któryś
z oficerków prawdopodobnie chcąc nowe zapalić cygaro, podniósł
głowę i krzyknął przerażliwie:
„Kosynierzy”
Popłoch
stał się straszny – żołdastwo zestrachane chciało
się rzucić do broni – ale ponieważ do ogrodzenia w jakiem
złożoną była wchodziło się jak przez wąski
kołowrót,pchający się Moskale zaparli go do tyla, że
pośpiech był niepodobnym – a tymczasem Parczewski z dzielną
jazdą siedział im już na karku.
Bezbronni,
klękając wołali: „pomiłuj” i nim zdołał dowódca
powstrzymać zapęd powstańców, Bzura poczerwieniała od krwi
moskiewskiej – a broń i amunicya zostały w ręku naszych.
Póżnym
wieczorem, po spiekliwym dniu, wolnym pochodem w okolicach Wiskitek
spostrzegł na pustym polu nieopodal lasu, siedzącego w rowie
chłopczynę, mógł mieć lat dwanaście. Odzież na
nim była zbrukaną, lecz wykwintnego kroju, twarz ogorzała, lecz
delikatnością rysów dystyngująca się, oko pełne
życia. Trzymał w ręku sporą kromkę grubego
żarnowego chleba i jadł.
Spostrzegłszy
zbliżający się oddział, skoczył na nogi i
stanął poprzeg.
„Jestem
ochotnikiem! I proszę o przyjęcie do służby” zagadł
śmiało
„Z kąd
przychodzisz? I jak się zwiesz?!” Spytał nadkomendny.
„Zwę się
Szkapa! Rodziców mam w służbie dworskiej, tu z tąd mil kilka.
Synów nas czterech, a ja najstarszy, trudno więc najstarszemu
siedzieć za piecem, kiedy kraj ludzi woła, a mnie sił stanie!”
Rozrzewniony Parczewski
wolą dziecka zolbrzymionego miłością kraju podziwiając
śmiałe zachowanie się i pewność siebie, niechcąc
zresztą zostawić malca po nocy śród pustego pola, zrobiwszy
wszakże nieco uwag, że sił i na póżniej trzeba będzie
zaoszczędzić, a on tego póżniej dorastać winien
i.t.p.kazał Szkapę wsadzić jednemu z szeregowych przed siebie na
konia i ruszył w pochód.
Szczęśie
chciało, że przez trzy dni koczowiska z dzieckiem, w którym nie udany
zapał na każdym cechował się kroku, nie przyszło do
potyczki żadnej, znosił trudy z odwagą, upajając się
szczęściem zawodu i chwałą przyszłego zwycięstwa,
a w chwilach takich, mimo wielkiej baczności i panowania nad sobą,
zdradzał nie lada na wiek swój naukę.
Czwartego dnia od
przyjęcia szeregowca, który nieprzestawał upominać się o
konia i broń własną; jazda Parczewskiego stanęła
kwaterą w znanej mu wsi, gdzie go z nieudaną powitano
radością. Pani domu wybiegłszy na spotkanie znużonych
braci, rozdawała z koszy, jakie za nią służba niosła,
owoce, brzoskwinie, morele, pomarańcze i.t.d., a kiedy z kolei
zbliżyła się do szeregu w jakim się Szkapa znajdował,
zawołała: „Potocki!”
Chłopiec brwi
namarszczył, udając że nie rozumie i nie zna nikogo,
przyjął pomarańczę, pytając naiwnie: jak
jeść należy?,czy z pestką?, bo on takiego owocu nie
widział nigdy, zna tylko śliwki, a i te najczęściej z
pestkami łyka.
Pani,
miarkując umyślną naiwność chłopca, ze łzami
w oczach odpowiedziała, że brzoskwinie i śliwki nikt z
pestką nie je, że go pouczy jak obrać należy, a
rozłupawszy kilka i i wydobywszy pestki z matki czułością
podała nu je na talerzyku. Zagarnął wszystkie i do kieszeni
schował mówiąc:
„Dla paniczów
takie ceregiele i delikatesy! Nam żołnierzom wystarczy kęs
chleba ze słoniną i szklanka świeżej wody”.
Wprowadzony do
dworu Parczewski, porozumiał się z gospodarstwem, jak zwrócić
zbiega stroskanym rodzicom, którzy wysławszy gońce, telegramy i listy
w różne strony, od chwili zniknięcia ciążkim złamani
byli niepokojem. Poczem pożegnawszy serdeczne sobie osoby, wrócił do
oddziału i wyjechał.
W dwie doby od
umowy, stanął znowu u wrót znajomych. Państwo przyjętym
zwyczajem wyszli go powitać, a z nimi w długiej czarnej sytannie
ksiądz. Spostrzegłszy go siedzący w trzecim szeregu Szkapa
zawołał:
„Jestem poznany!”
i zaniósł się od płaczu. Państwo domu i ksiądz, któren
był nauczycielem w domu Potackich, chłopca, zbliżyli się,
Parczewski zsiadł z konia i w te przemówił słowa:
„Dekoruję
cię tym oto orłem”, tu zdjął rogatywkę i
wpiął szpilkę z narodowym znakiem przytrzymującą
białe pióro, „schowaj go do chwili, aż może, jeśli
mnie nie będzie, ktoś inny powoła Cię do czynu, nim to
jednak nastąpi, ucz się, hartuj ciało, bierz wzory z
wzniosłych czynów męczeńskiej braci twojej, a niezapomnij
szeregu tych walecznych,/i wskazał na oddział/, których trudy tak
wielkie znosić umiałeś. Oto następczyni matki i krewna w
której ręce oddaję Cię, a oddaję z chlubą, bo
dojrzałeś, jako przystoi na dziecko Polskie”.
Chłopczyna
rzucił się mówiącemu na szyję, oblewając łzami i
tuląc pamiątkę do piersi.
Scena ta rozrzewniająca
byłaby długo jeszcze się przeciągała, gdyby nie
ciekawe zagadnięcie pana domu, jakim sposobem zdołął
ujść od rodziców z Warszawy.
„Najprostszym
wybiegiem!” zawołał, „zmyliłem czaty i dostałem się w
pole....
Od dawna, bo od
początku ruchów czułem, że dom rodziców moich stał się
dla mnie twierdzą i cisnął duszę....nadużycia po
ulicach i kościołach zbroiły ją....pragnąłem
zemsty.... i męczyłem się tym więcej że ją
taić musiałem nawet przed najbliższymi. Aż dnia jednego, w
gorący ranek, pijąc śniadanie wspólnie, założyłem
się z siostrami, że w południe samo w ciepłym ubraniu, t.j
dwóch parach spodni, surducie i płaszczu przebiegnę cztery ulice
miasta. Zakład skończony, naturalnie w tajemnicy przed starszymi,
którzy byliby mi zabronili narażać się na upał – i w
oznaczonej godzinie, ubrany podług zakładu, wyszedłem z domu.
Lotem ptaka przebiegłem ulice i rogatki, nie czując znużenia i
ciężaru – tam ztąd nieznaną drogą, lasami, na zachód słońca
się kierując, doszedłem do swoich”.
To mówiąc
zwrócił się ku oknu, w stronę gdzie stał oddział i
serdecznym ruchem, rozwarłszy ramiona, jakby chciał ich wszystkich
przycisnąć ku sobie, pożegnał.
Czy dotąd to
uczucie święte gra mu w piersi? Czy zachował wspomnienie tej
uroczystej, a może najpiękniejszej w życiu chwili? Czas,
przyszłość okażą.
Parczewski
pożegnawszy śpiesznie otaczających, wybiegł,
kryjąc wzruszenie – siadł na koń, zakomenderował –
oddział się sformował – i dwójkami wyruszył drogą za
wieś.”
Sobótka Nr.43 str
512-513
„Generał
Taczanowski, z pewnych powodów, nie łączył się z
oddziałem Parczewskiego – a kiedy chwilowo pod Sędziejowicami
zjechali się razem, radził mu odłączyć się ze
szwadronem swoim, jeżeli chce uniknąć dla ludzi zgubnego
wpływu zepsucia i niesnask jakie w oddziałach jego się
gnieżdziły.
I tak się
stało! Bo kiedy łuny jedna po drugiej zasłaniały
odwrót szeregów powstańczych – on jeden, jak niespożyty duch
zemsty.... długo, długo uganiał się za wrogiem.
Otóż jeden z
listów jego, w jakim żywo maluje stan duszy swojej:
„......I jakąż ja, drogi bracie mogę Ci
pociechę udzielić?! Oto wyspowiadać również z tego co
boli....bo sam świadkiem będąc przez kilka dni z moim szwadronem
przy gen.Taczanowskim, wiem jak niedostateczną była jego jazda, w której
dużo twoich podkomendnych się znajdowało - /mówimy tu o
Sędziejowicach i Kruszynie/. Powiadam ci drogi bracie, że zaledwie
tylko kilka oficerów się dystyngowało – a na których czele
błyszczał nasz dzielny, kochany Teodor Mniewski. W chwili kiedy Ci to
piszę, dostrzegłbyś łzę w oku mojem – bo oto stawa mi
obrazem owa chwila, kiedy Teodor na czele swego szwadronu szedł pod
Złoczewem na armaty – kiedy na niego wołałem: Teodorku! Nie
zapominaj ześ jedynakiem a on w podobieństwie kokieteryjnej panienki,
błysnął na mnie pałaszem – i wpadł pomiędzy
Moskwę!....Jest to złoty, bohaterski chłopiec. Nie mniej ze
znajomych odznaczyli się:
Zdzisław
Błeszyński, obydwaj bracia Piotr i Aleksander Szembeki, Zakrzewski,
Okoniewski – i kilku innych – niestety, mówię tylko kilku!.
„Co do mnie
donoszę Ci, że te parę dni które teraz na próżnactwie
przepędzam, bardzo mi nie służą – brałem na womity i
zażywam pigółki – moskiewskie, ołowiane, lepiej skutkowały,
bo przez czas jak siedziałem na koniu, byłem zdrów jak sam koń –
a teraz cherlam na kaszel i reumatyzm, tak, że z niecierpliwością
wyczekuję rozkazu na koń!
„Ale cóż mój
drogi, takiego szwadronu jaki mi Bóg dozwolił zgromadzić, już
więcej nie ukompletuję, bo ani w Polsce, ani w zadnym kraju takich
ludzi nie znajdę bo ich nie masz nigdzie! Był to dobór
najdzielniejszego żołnierza naszego powstania, byli to szaleńcy
odwagi! A przy tem posłuszne pojętne dzieci. Ja, co do mej osoby, nie
rejterowałem nigdzie, nie oszczędzałem się, a byłem
pierwszym tchórzem w szwadronie, miałem 60 kilku uczni szkoły
głównej i politechnicznej, 35 ze straży ogniowej, kilku obywatelskich
synów z Gostyńskiego, a z Łęczyckiego najmniej, w ogóle
przeważnie ludzie z wykształceniem, ogładą, mili,
delikatni, a odważni, nad wszelkie wypowiedzenia! Nad wszelkie
pochwały!
„Dla tego też
kochany bracie, po każdej batalii straty były dotkliwe. Nie uwierzysz
mi jeśli Ci powiem,że bywały natarcia, w których ani jeden
ładunek nie był spalony, a rególarna jazda wroga żadnego ataku
naszego na pałasze wytrzymać nie mogła, z wyjątkiem
czekiesów, z którymi kilka razy ucieraliśmy się na pałasze i
dzielnie nam dotrzymywali placu. Boże mój! Serce mi się
kraje,łzy zalewają oczy na to co Ci powioem, a na potwierdzenie
czego, bardzo mało pozostało świadków! Bo ze 145 najdzielniejszych
z dzielnych moich kolegów i braci, pozostało mi tylko.....sześciu!
całość wyginęła lub pozostała na zawsze
kalekami....
„Chwała im!
Moim bohaterom! I wieczna dla nich pamięć.
„Cóż powiesz,
że idąc do ataku pod Wolą Cyrusową na armaty z jednym
plutonem, powróciłem do szwadronu tylko z dziesięcioma! Sam zaś
piechotą, bo ubito mi konia, ale armaty odebrane i zagwożdzone, a
kanonierzy wycięci.Takich miałem żołnierzy bohaterów,
takimi, Bóg mi za jakieś zasługi dozwolił
komenderować ludzmi!.
Walenty Parczewski
przybywszy w grudniu z nadwyrężonym zdrowiem do rodzinnego domu swego
do Osieka w Poznańskiem, nie mógł długo tam bawić.
Władze pruskie sledząc obroty niedobitków Polskich, tropiły i
jego. Wyjechał więc za granice. Wygnany z pól własnych, jak
żóraw przed szronem co ścinął ojczystą ziemię...i
on za drugimi podążał na Południe – zatrzymując
się chwilowo w Dreżnie, dokąd był wezwany jako rozjemca
sądowy w sprawie Dalkowskiej – i stanął w Genewie, owym porcie
republikańskich swobód; w owym rezerwuarze kipiącym wrządkiem
najczystszych, najszczytniejszych uczuć i pojęć i
najwstrętniejszych szumowin!
Towarzyski i
braterski, znalazł tam przyjaciół, co więcej, znalazł
serca, których pamięć słodziła mu ostatnie boleści
chwile. Ugnieciona pierś smutnemi kraju wypadkami, silniej bić
zaczęła pod prądem ożywczym wstrząśnień.
Listy jego w początkach z Genewy pisane do rodziny, tchnęły
świeżością i życiem. Rodaków zastał tam wielu – a
ten tylko pojmie czym jest twarz braterska na obcej ziemi, kto osamotniony, w
zarysach cudzych ludzi odbijających się na ciemnem tle nocy, goni
podobieństwa i wrażenia rodzinnych strat.
Zamieszkał na
Quais des Paquis. Życie w pensionie takim wspólne jak na
okręcie,śniada się,obiaduje,czyta,lub muzykuje razem, z tąd
znajomości zawierają się łatwo. Wynikiem tychże,
była wycieczka wspólna na górę św.Bernarda. Towarzystwo
złożyło się z kilkunastu osób t.j.Anglików kilku, rentiera
Amerykanina z córką Miss Mary, wątłego zdrowia lecz wysokiej
inteligencji i szlachetnej postawy 18 letniej dziewicy, Hiszpana, pana Jose
Altimina, przyjaciela Prima, panny Aleksandryny Kaczanowskiej, siostry
generałowej Bosak-Hauke i Parczewskiego.
„15 sierpnia tak
opowiadał,”ruszyliśmy piechotą, a kobiety na mułach, w
górę, każden mimo dokuczliwego w dole gorąca, ciepło
zaopatrzony.Droga uciążliwa, lecz dająca niezwykłe
wrażenia, nie nużyła nas, owszem, wyspiarze sadzili się na
pomysły i dowcipy, to nucąc wesoło, to rozglądając
się po okolicy lub robiąc zarysy olbrzymich widoków.
Nr 44 str 525-527
Z guidami naprzód
wyprzedziliśmy kobiety, wyszukując dla nich i ułatwiając
dogodniejsze przejścia; nieraz najdrobniejszy kamyczek zsuwający
się w przepaść nabawiał je nielada trwogą. Ale
muły przywykłe do wycieczek podobnych, szły flegmatycznym, nieustraszonym
krokiem, jakby pod kopytkami ich, najrozciąglejsza rozścielała
się równina.
Pod wieczór
zadął wiatr zimny, muszcząc nagie już skał piersi, co
kto mógł naciągał na siebie. Gdy utyskiwania kobiet doszły
nas, zrzuciwszy pledy i płaszcze, zdążyliśmy ku niem,
siedziały drżące, skarżąc się na
zziębnięcie nóg, mimo ciepłych sukiennych kamaszy, w jakie
wszystkie zaopatrzone były, z wdzięcznością
przyjęły ofiarowaną pomoc. O godzinie 7 tuman mgły zimnej
otoczył nas i drobny śnieg zaczął pruszyć; zabrane
wino z Genewy, jakie guidy w koszu nieśli, rozgrzewało dużo.
Nareszcie,
stopniowo i noc nad głowami zapadać zaczęła, a nogi coraz
głębiej w śniegu.
Guidy porozpalali
pochodnie.
Dzikim lecz
malowniczym był te pochó! Śród piętrzących się
ścian skał i rozpadlin bezdennych...wyglądaliśmy na
podobieństwo mar czyścowych z obrazu Dore’go.
Stopniowo wiatr
uspakajać się zaczął – niebo wyjaśniało – gwiazdy
mrugały,rywalizując na błękicie o pierwsze z
księżycem....i śliśmy przy srebrzystym ich blasku kilka
godzin – gdy naraz jeden z Anglików spostrzegł nieopodal sterczący
spod sniegu domek; rzuciliśmy się ku niemu, spragnieni chwilowego
spoczynku – i zaczęliśmy kołatać do drzwi.
Cisza!....kołatanie się powtarza....lecz na nie tylko
świst wiatru przez szczelinę się wydzierającego, odpowiada.
Guidy stali jak zaklęci.
„Ouvrez! Qui vive!” krzyknął jeden z nas.
„Vous pouvezcrier jusqu’au jour du dernier jugement.....et
personne ne Vous ouvrira”....zagadnął Guide ponuro, któremu pochodnia
dawno już był zgasła.
Wtedy, powodowani dziwną żądzą
ciekawości, podwarzyliśmy drzwi i weszliśmy....Ciemność
zupełna nas ogarnęła...stanęliśmy w progu jak
powstrzymani siłą – a jeden z towarzyszy wydobywszy z kieszeni
pudełko z zapałkami,wziąwszy jedną, zatarł
śpiesznie. Rozlane światło po izbie straszny przedstawiło
widok...ze trzydzieści osób kobiet,mężczyzn
i dzieci leżało zmarzłych przed nami! Rysy ich lodowych twarzy
zachowały wyraz doznanych w chwili ostatniej cierpień duszy i
ciała...Najżywiej jednak wyryła się w mej myśli
kobieta, z rozdartą piersią i uwisłem u niej
dziecięciem...Nieszczęśliwa matka, krwią własną
chciała je ogrzewać jeszcze.
Towarzyski nasze, wolniej jadące, szczęściem
zaoszczędziły się od tego straszengo widoku. Był to domek,
a raczej trupiarnia, w języku miejscowym nazwany „Morchou”, do
skłądania śniegiem zasypanych podróżnych, a wygrzebanych
przez znane psy Św.Bernarda, których opiekuńczy zakonnicy
zachowują do czasu zgłoszenia się rodziny lub przyjaciół;
domów tych jest dwa: „grand Morchon” i „petit Morchon” – myśmy zapukali do
petit.
Była godzina śpóżniona, gdy jeden z giudów
idący przodem, a obeznany dokłądnie z miejscowością,
gwiznął przerażliwie – w kilkanaście minut
usłyszeliśmy najwyrażniej chrup kruszącego się jakby
pod ciężkimi stopami śniegu – i stanął przed nami
olbrzymi, brunatnej maści pies – nie z
koszyczkiem prawda, lecz z łaszącym się wyrazem, przyjacielsko
wymachując ogonem.
„Messieurs! C’est
mon ami Drapeau!” wesoło zagadł przewodnik, głaszcząc psa,
któren przywitawszy się z nim jak ze znajomym, kolejno obchodził nas
i wąchał – a po odbytej ceremoni zaznajomienia i z nami, poczciwe
zwierzę, poruszając się przodem, to znowu powracając i
tropiąc coś po śniegu...wskazywał by iść za nim.
Jakoż rychło stanęliśmy u pożądanej
bramy.Dzwonek się odezwał – gościnne drzwi przedsionka
prawdziwie zbliżonego nieba otwarły – i stanął przed nami
biały wysłannik bliżniego....i bezrachunkowego
egoizmu....powitał przyjętym zwyczajem, zaprosił do refektarza,
gdzie na wielkim, na ziemi leżącym kominie wspaniały
dopalał się ogień.
Panie nasze, dla których najpożądalszym był
wypoczynek, rozchmurzyły czoła – zziębłe ich towarzyszki,
pokraśniały od blasku ognia – zaczęły się figlarnie
prześladować brakiem wytrwałości – nam się zaś
wydawało że jej zbywało już wszystkim.
Podano herbatę z zakąską – a ponieważ
było już póżno - spełniwszy każdy po dwie
szklanki za zdrowie przełozonego i pomyślność całego
zgromadzenia i klasztoru, rozeszliśmy się wszyscy do do
przeznaczonych celek. O jak błogo sklejałem powieki! Jakieś nuty
rodzime kołysały mnie do snu....przesuwały się obrazy tak
miłe,drogie, tak swoje...miałem błogosławieństwo
matki, uścisk siostry, powitanie brata....oddychałem wonią pól
ojczystych!...wszystko mnie swoje otaczało...wszystko!...i ta nadzieja
gorąca....której zimno mnie zmroziło....Otworzyłem
oczy....dzień biały zimowy,blady, jak nasze dni przed Bożym
Narodzeniem, wlał się do pokoju i czekałem, pełen
złudzenia miłego...pokąd w drzwiach moich nie stanie droga
postać domowa...Jękły dzwony jakimś obcym wyrazem...w
brzmieniu ich rozwiało się widzenie...Anioł snu uniósł je
na białych skrzydłach....
Zorientowawszy się gdzie jestem, skoczyłem z
łóżka, żeby zdążyć na mszą, i ofiarować
Bogu wszystko, co po za sobą zostawiłem....a wszedłszy do
kościoła zastałem turystów moich wszystkich zebranych i przy
różnicy wyznań modlących się jednym ducha nastrojem.
Po mszy zacni ojcowie wystawili nam śniadanie, a gdy dobru
humor i zeżwość powróciły,któryś z amatorów
spostrzegłszy w kącie refektarza stojący fortepian, zasiadł
do niego, skoczną wygrywając polkę; hoże pary podały
sobie ręce i rzuciły się w wir...Ja jeden stałem na
miejscu, przed oczami memi snuły się inne postacie...inne
brzmiały tony....
Miss Mary przybliżyła się cicho i swym anielskim
szepnęła głosem:
„Croyer...”
Byłożby to słowo wyrazem przedśmiertnej, a
więc proroczej wiary? Myślałem sobie nieraz póżniej, bo
anielska ta istota, wyjechawszy w krótce z ojcem do
Neapolu, rychło tamże żyć miała przestać.
Była to dziewica czystych, wzniosłych porywów ducha...dziwnej
rzewności i tęsknoty...że patrząc w jej oczy z poza
łez jakby błyszczące...zdawało się, że ona
pożyczaną jest tylko ziemi, by chwilową rozkosz sprawić
ojcu i tym co ją spotkali w życiu.
Bogata i otoczona zbytkiem, ubierała się z dziwną
skromnością, nawet prostotą: zawsze w sukience bronzowej lub
czarnej, w paletociku również czarnym, podbitym pąsową
materyą i takiemiż wyłogami, w kapeluszu ryżowym
białym okrągłym, opadającym na twarz i ramiona, przybranym
tylko czarną aksamitką, w rękawiczkach zawsze jasnych, opinających
starannnie maleńką i wiązką rączkę – widzę,
jak oparta stoi na ramieniu ojca, który woził ją po całym
stałym lądzie Europy, ażeby rozbudzić do życia jakie
od śmierci matki zdawało się z dniem każdym ulatać.
Kiedy wyjeżdzała do Neapolu, dała mi na pamiątkę
małą książeczkę modlitewną z tytułem: „Crois tu?”...............
........Powrót z gór służył nam lepiej, śnieg
nie zawiewał oczów – a przytem droga była już mniej więcej
znana.........Życie Walentego Parczewskiego w Genewie, rozstrzelało
się we wszechstronnym kierunku braterskich prac, trosk i nadziei...W tym czasie
stracił matkę i został odciętym od rodzeństwa, które
zbiegiem okoliczności czysto familijnych, przeniosło się na
mieszkanie do Królestwa.Zdrowie jego, sztucznie podtrzymywane, znacznie
się zachwiało – uczuł ból w lewym boku, w który był
pchnięty bagnetem w lasach litewskich. Kaszel się wzmógł i
reumatyzm w całej dece piersiowej.W takich to chwilach oddalony od
najbliższych znalazł ludzi i opiekę tkliwą – ku którym
powziętą miłość i wdzięczność
uniósł do grobu.....
Wyjechał też bardziej na południe do Perpignan i
tam czas jakiś bawił – powietrze południa zdawało się
podniecać życie....zkąd wrócił do Marsylii w celu
zaambarkowania się do Aleksandryi, zachęcony przez bogatego Araba,
któren tem w rozległych swych osadach, posadę i wschodnią
przyjażń obiecywał.
Inaczej stało się jednak! Militarny duch jego, a
nadewszystko gorąca miłość kraju, z którym na
dłużej i na dalej rozstaćby się musiał –
wstrzymał zaiar.Wsiadł więc na statek i wypłynął
do Genui w chęci udania się z tamtąd do Turynu i
zaciągnięcia do legii włoskiej.............
Nr.45 str.531-531
Po burzliwej przeprawie morskiej, póżnym wieczorem,
wpłynąłem do zatoki genueńskiej; niebo pokryte czarnym
całunem chmu – szło o pierwsze z duszą moją....a
krzyżujące się pioruny i oblewające od czasu do czasu grube
mroki....błyskawice, odsłaniały oczom wychodzącą z wód
morskich Genuę...........
.............”Wstrzymany niezależnemi odemnie
okolicznościami po kilkutygodniowym pobycie w Genui wyjechałem do
Turynu,gdzie zastałem rodaków, którzy mnie na
dwór,uczciwego króla” wprowadzić mieli jako zawołąnego
żołnierza.
„Miałem do kariery za granicą ułatwione drogi, lecz
kto zna,czem jest ogień duszy, któren się w trawiącej
tęsknocie i gorzkiej rozpaczy za niedoczekanym celem życia,
objawia...ten mi wyrozumie, że nad wszystko co mnie czekać
mogło, co spodziewać się dało
najpożądańszym, najdroższym był powrót do kraju. Praca
zużytkowana na łonie jego i połączenie się z
rodziną. Wzywany przez nią po wielokroć, czując przytem dla
sił potrzebę opieki bliższej, wybrałem się z powrotem
ku Polsce”
Wszystkie te zapiski pozbieraliśmy z listów pisywanych do
nas, lub ustnych opowiadań zmarłego.
Przybywszy w grudniu z nadwerężonem zdrowiem do
rodzinnego domu swego do Osieka w Poznańskiem, zastał go pustym –
ukochane rodzinne progi, obca deptała stopa;a w nastroju żalu i
tęsknoty, niebaczny na wszystko cokolwiek spotkaćby go mogło –
dosiadłszy konia, śród nocy ciemnej, wietrzej, mrożnej, przebywa
lody macierzystej swej rzeki Prosny, myli czaty objeszczyków – i jak duch
pociechy, owiany płaszczem nocy....zjawia się, choć na chwil
kilka w gronie zdziwionej rodziny, w Królestwie Polskim.
Nim brzask dzienny zawitał, kury zapiały, uniósł go
koń z powrotem – śniego zawiały ślady, lecz nie
zawiały wrażenia radości, nie zawiały tęsknoty........
Po powrocie, nie minęła go koza pruska, rujnująca
tem więcej zbolałe piersi – choć nie poddawał się
cierpieniu nigdy! bo wola życia, tak jak wola
pracy były silne!
Nareszcie przyszły galopujące suchoty.
„O moja droga” mówił do pilnującej go siostry, kiedy mu
oddechu brakowało – „najwiecej zawsze obawiałem się stryczka, a
tu jak widzę, kończyć muszę uduszeniem – niech się
stanie! bo i cóż dziś zemnie siłacza
kiedyś? Bezsilne, niedołężne dziecko!”.
Umarł dnia 16 kwietnia 1869 roku wieczorem, „kiedy
słońce zachodziło”, nie doczekawszy się wschodu
słońca wolności, za jakiem tyle tęsknił........
Walenty Parczewski umarł w domu brata swego, w Grabianowie
pod Poznaniem.”
Lużne kartki ze wspomnień powstańczych wg Sobótka
nr.38 str 453-456 z roku 1871 Walentego Parczewskiego.
„Drogi Cieniu! Skromność twoja i krótki bieg życia
dają wrażenie spadającej gwiazdy – dają wrażenie tego
szmeru, tej harmonii nocy letniej....w której tajemnicze głosy natury
wyśpiewują hejnał świtaniu.....
Tyś świtu nie doczekał ! spadła
gwiazda przed dniem.... i został grób....Przyklękamy przed tym
grobem....prosząc Cię o pobłażliwość dla
wspomnień krwawej pracy....a nie doczekanego plonu !......
Lużne te kartki są zapiskami nie historycznymi, bo te
kompetentniejsze wypowiedziało już słowo, lecz rodzinnych
pamiątek.....wysnutych z wspomnień żałoby – i niech
się staną słabym wyrazem pomnika ku pamięci tych, których
kości po pobojowiskach rozsiane!”
(Dziennik Poznański)
Piszą nam z Łęczyckiego: ”Jak zazwyczaj tak i
tą razą póżno nadeszła do nas wiadomość z
zagranicy o przedwczesnym zgonie ś.p.Walentego Parczewskiego.
Głębokim żalem przejęty, jako świadek żywych
czynów jego, chwytam za pióro, nie wątpiąc, że już
ktoś wymowniejszym uprzedził mnie słowem, ażeby na mogile
kolegi i bohatera polskiego z r.1863 złożyć choć skromny
liść wawrzynu.
S.p. Walenty Parczewski, syn znanej w obywatelstwie familii,
urodzony w W. Ks. Poznańskim, przy głębokim religijnym
usposobieniem ducha, jakie z domowego wyniósł wychowania, uczucie honoru i
sprawy ojczystej na pierwszym w swym życiu kładł planie –
każda też ważniejsza okoliczność zastawał go
gotowym do czynu miłości i ofiary.
Charakter jego szlachetny i łagodny, serce wylane
koleżeńskie, umysł bystry, łatwy i dowcipny, uczucie
wycieniowane delikatnością: towarzyskość gładka,
jednały mu przyjaciół serca i sympatycznych zwolenników.
Znaliśmy go dobrze, i znamy! Bo poznanie ludzi jak on, nie łatwo
się zaciera, tem mniej, im większym staje się ich ubytek.
Do was towarzysze broni ś.p. Walentego, coście byli
świadkami ze mną jego męstwa w ostatnim powstaniu przeciw
Moskwie, do was współtowarzysze tęsknot jego – do ciebie ty ziemio
ojczysta! Odwołuję się, jak czystą i
szczęśliwą śród najtrudniejszych okoliczności
wychodziła że tak powiem, szlachetna postać, zasłaniająca
swą piersią rany Polski!
Cześć ci szlachetny! Złączyłeś
się z zastępem tych dzielnych, co za Ojczyznę ponieśli
życie w ofierze! Cześć pamięci Twojej”.
http://www.skal.republika.pl/Osiek.htm
Gmina Kęty |
|||
|
|||
Rodzaj gminy |
|||
Burmistrz |
Tomasz Bąk |
||
75,79 km˛ |
|||
Liczba sołectw |
6 |
||
Ludność (2006) |
|
||
33 (do 2005) |
|||
KOS |
|||
1213043 |
|||
Urząd gminy 32-650 Kęty |
|||
Gmina Kęty – gmina miejsko-wiejska w województwie małopolskim, w powiecie oświęcimskim. W latach 1975-1998 gmina położona była w województwie
bielskim.
Siedziba gminy to Kęty. W skład gminy wchodzi miasto Kęty
(siedziba gminy) oraz sołectwa: Bielany, Bulowice, Łęki, Nowa Wieś,Malec i Witkowice.
Według danych z 30 czerwca 2004[1] gminę zamieszkiwało 33 448 osób.
Spis treści
[ukryj] ·
4 Sport |
Według danych z roku 2002[2] gmina Kęty ma obszar 75,79 km˛, w
tym:
§
użytki rolne: 64%
§
użytki leśne: 16%
Gmina stanowi 18,67% powierzchni powiatu.
Na terenie gminy leży skrzyżowanie dróg
łączących Kraków z Bielskiem oraz z Oświęcimiem.
Dane z 30 czerwca 2004[1]:
Opis |
Ogółem |
Kobiety |
Mężczyźni |
|||
jednostka |
osób |
% |
osób |
% |
osób |
% |
populacja |
33 448 |
100 |
17 048 |
51 |
16 400 |
49 |
gęstość
zaludnienia |
441,3 |
224,9 |
216,4 |
Według danych z roku 2002[2] średni dochód na mieszkańca wynosił 1245 zł.
§
MKS TEMPO Kęty
§
Sokół Kęty
§
Ludowy Klub Sportowy "Zgoda" Malec
§
Ludowy Klub Sportowy
"Niwa" Nowa Wieś
§
Ludowy Klub Sportowy "Orzeł" Witkowice
§
Ludowy Klub Sportowy
"Bulowice" w Bulowicach
§
Łęcki Klub Sportowy "Soła" Łęki
§
Parafialno Uczniowski Klub Sportowy
§
Uczniowski Międzyszkolny Klub Sportowy
"Kęczanin" Kęty
Miejscowości gminy według TERYT:
§
Babuda –
osada
§
Bielany –
wieś
§
Buk –
osada
§
Bulowice –
wieś
§
Granica –
osada
§
Kańczuga – wieś
§
Kuskowizna –
osada
§
Latonka –
osada
§
Łęki – wieś
§
Malec –
wieś
§
Nowa Wieś – wieś
§
Owczarnia – osada
§
Sybir –
osada
§
Witkowice –
wieś
Andrychów, Brzeszcze, Kozy, Osiek, Oświęcim, Porąbka, Wieprz, Wilamowice
1.
↑ 1,0 1,1 Baza Demograficzna –
Tablice predefiniowane – Wyniki badań bieżących; Stan i
struktura ludności; Ludność według płci i miast (pol.). GUS. [dostęp 2010-09-14].
2.
↑ 2,0 2,1 Portal Regionalny i
Samorządowy REGIOset (pol.). regioset.pl.
[dostęp 2010-09-14].
|
|
|