« Sensuels, aimant les plai-

sirs, les Etrusques avaient adop-

té la vision grecque des enfers

infestés de démons, raconte Do-

minique Briquel, spécialiste de

l'Antiquité étrusque à l'Ecole nor-

male supérieure. Ce quadrige de

griffons mené par une figure

démoniaque est probablement

venu précipiter l'âme du défunt

dans l'Hadès, le royaume sou-

terrain où l'on erre sans mé-

moire ni conscience. » Les scien-

tifiques ignorent si l'étrange

figure est celle du Chamn étrus-

que, le démon de la mort, habi-

tuellement représenté barbu avec

une peau vermeille, ou de la fe-

melle Vanth, communément ailée.

Peut-être s'agit-il d'un démon

psychopompe, chargé de trans-

The Etruscan female demon of death who lives in the underworld. With the eyes on her wings she sees all and is omni-present. She is a herald of death and can assist a sick person on his deathbed. Her attributes are a snake, torch and key.

Vanth: Winged demoness of death

 

Vanth, based on the fresco from the François tomb.

Vanth

Bei den Etruskern eine Dämonin der Unterwelt. Sie ist eine Botin des Todes und hilft dem Sterbenden beim Übergang vom Leben zum Tode.

Dargestellt wird sie geflügelt, mit Schlange, Fackel und Schlüssel.

 Vanth

la dea/demone infernale etrusca (forse immagine del fato ineluttabile) Vanth, si presume sposa di Charun, come appare dipinta su parete della tomba François, a Vulci, databile tra III e II secolo a.C.

Ejhin de Vanth

 

Mouvement

Initiative

Attaque - Force

Défense - Résistance

Tir

Peur

Discipline

Aspects : Création - Altération - Destruction

Zélote d'Achéron - maison de Vanth

10

4

4.5

5.6

.

7

5

2.2.1

75

Équipement : Sceptre - Symbole du Bélier

Compétences : Instinct de survie - Iconoclaste - Fidèle de Salaüel / 17,5

Carte Ejhin de Vanth

 

Comme souvent, Achéron a la chance d'accueillir la première figurine d'un nouveau type, en l'occurrence le premier Zélote pur. Premier détail important, la demoiselle est vivante ! Donc nous retrouvons les avantages classiques de nos amies les Goules ou Azaël, à savoir un MOU standard et une très bonne INI. Mais en plus de cela nous avons droit à un magnifique 5 en DIS, qui devient le High Score pour toute l'armée !
Quant à ses stats de combat, c'est à peu de choses près identique à la Gorgone, ce qui permet de survivre un minimum si la malheureuse se retrouve au corps à corps.
Pour continuer la comparaison avec son alter ego en magie (la Gorgone pour ceux qui suivent pas), elle coûte beaucoup moins chère mais en contre partie ne dispose que de la compétence Instinct de survie en plus des compétences liées à son statut de Zélote.
En voyant ses scores dans les différents Aspects, il est clair que ses possibilités sont largement plus étendues qu'un Dévot. D'ailleurs cette différence est beaucoup plus flagrante qu'entre un Initié et un Adepte. Déjà son aura gagne 2,5 cm, elle a accès à plus de miracles et gagne des points de Foi temporaire plus facilement.
J'avoue être très partagé sur Ejhin. D'un côté j'adore le concept (notamment par le biais du Sceau des Corrompus et de son miracle perso), mais de l'autre elle reste limitée en terme de jeu. Très peu de miracles vraiment intéressants à jouer et tous les inconvénients liés à un prêtre dès qu'il s'agit de lancer un miracle (ne pas se faire blesser, fréquence unique par miracle etc). Certes il existe des vertus pour passer outre, mais cela rajoute des PA. Sans oublier qu'en tant qu'Iconoclaste, la tâche est d'autant plus ardue.

Pour faire simple, un bon vieux Magicien reste bien meilleur car le risque qu'Ejhin ne fasse rien de la partie est (très) élevé. En plus si vous avez l'habitude de jouer en peu de points laissez tomber direct pour éviter de vous retrouver avec 2-3 points de Foi temporaire par tour.
En soi Ejhin reste très sympa à jouer, cela change aussi du classique Magicien bourrin de service. Mais les miracles sont à mon goût encore trop limités et pas suffisamment intéressants pour rentabiliser sa présence sur une table.
Cela dit, cela ne m'empêche pas de la sortir dès qu'une grosse partie se présente !

 

Artefacts :

Diamant Noir

Sceau des Corrompus

Stigmate Abyssal

« Dans mes veines coulent les Ténèbres »

Retour

 

Nom propre.

Encyclopédie :

Mythologie.

M. Etrusque.

Démone infernale qui servait de messager à la mort. Elle a l'apparence d'un énorme serpent ailé, doté d'un oeil sur chaque aile.

Vanth

       Kolejny dzień... Idę błotnistą drogą mijając wędrujących w tylko sobie wiadomych sprawach podróżnych. Patrzę w ich twarze - naiwne, szczęśliwe, rozpalone oczekiwaniem lub zafrasowane jakimś drobnym problemem. Na mój widok w pierwszej chwili uśmiechają się i składają usta do pozdrowienia, lecz gdy spojrzą w moją twarz, szybko odwracają wzrok, udając, że zobaczyli coś niesamowicie interesującego z innej strony szlaku. Ciekawe.. A przecież nie mogą ujrzeć mojej towarzyszki... Tylko ja mam świadomość jej istnienia. Idzie za mną już od dawna - właściwie nie pamiętam od kiedy i czasem mam wrażenie, że zawsze przy mnie była. Czuję na plecach jej oddech, a czasem, gdy odwrócę się dostatecznie szybko, kątem oka udaje mi się ujrzeć jej mglistą sylwetkę. Jest mi bliska jak siostra - odwieczna pocieszycielka - Pani Śmierć. Dobrze mi z nią, świadomość jej obecności przynosi mi spokój i ukojenie, daje wiarę w to, że kiedyś to wszystko się skończy. Któregoś dnia podejdzie bliżej, tak blisko, że wreszcie zobaczę jej twarz, obejmie mnie czule jak matka i poprowadzi w zapomnienie, w wieczną ciemność, gdzie nie ma żadnych barw, gdzie nie ujrzę już koloru krwi. Ale to jeszcze nie dziś. Dzisiaj idę błotnistą drogą, a wszystko w wokół jest szare... na razie szare, bo moja przyjaciółka na pewno zadba o to, by i tego dnia mój miecz nie rdzewiał niepotrzebnie w pochwie. Zawsze tak jest, ona nie lubi spokoju. A ja, cóż... nie potrafię już żyć inaczej - za dużo ciał zostawiłam za sobą.
       Karczma... obskurna, jak zresztą wszystko w tej okolicy. Siadam przy stole, gruby właściciel błyskawicznie przybiega i gnąc się w pokłonach pyta, czym może służyć.
- Wina - rzucam, chociaż wiem, że w tak podłym miejscu nie dostanę nic lepszego, niż trunek własnej produkcji z kwaśnych jabłek. Ale co mi tam... Zbyt długo byłam w drodze, należy mi się choć chwila odpoczynku. O ile oczywiście dadzą mi odpocząć. Czuję na swoich plecach zaintrygowane spojenia stałych bywalców, słyszę podniecone szepty. Banda zabijaków - dezerterzy, najemnicy, poszukiwacze przygód. Dla ich własnego dobra - niech nie podchodzą. Jeden podnosi się z ławy- potężne chłopisko, tak na oko ze dwa metry wzrostu, bary jak u niedźwiedzia, obwieszony żelastwem i szczerzy tą swoją wstrętną mordę w lubieżnym uśmiechu
mieczniczka- A co taka młoda panienka tu robi - sepleni - może mógłbym w czymś pomóc ?
- Nie - mówię zimno.
- A może jednak? To niebezpieczne, może ktoś napaść, albo co... Chętnie się zaopiekuję...
Wyciąga w moim kierunku łapy. Patrzę na niego spod zmrużonych powiek
- Proszę... proszę, zrób mi tą przyjemność. No, zbliż się jeszcze trochę...
Sama nie wiem, w jaki sposób mój miecz znalazł się w zaciśniętej dłoni. Przed oczami mam krwawy tuman, czuję się jakbym brodziła w gęstej mgle, przez którą przebijają się głuche okrzyki. I nagle cisza... Znów mogę wszystko widzieć, barwy są niesamowicie nasycone, jak po wiosennym deszczu. Widzę...cała podłoga zalana krwią, mężczyźni odskoczyli pod ściany, kilku z nich wyciągnęło miecze, inni sztylety... Przerażony gospodarz kuli się za szynkwasem. U mych stóp spoczywa opiekun samotnych panienek, a raczej to, co z niego zostało. Wytrzeszczone oczy w których maluje się przerażenie... Ręce przed śmiercią spazmatycznie zaciśnięte na rozoranym brzuchu... Paskudnie to wygląda. Rozglądam się wokół. Większość ludzi stara się wtopić w ściany, ale kilku śmiałków ma zamiar mnie zaatakować. Uśmiecham się. Zimno i okrutnie.
- Nie radzę... Na prawdę nie radzę...
Szybko chowają miecze. Wycieram swoje ostrze o ubranie powalonego mężczyzny ( za każdym razem zaskakuje mnie to, że w człowieku jest tyle krwi ) i nie niepokojona już przez nikogo wychodzę na zewnątrz. Znów nie dane mi było odpocząć. Przyciągam kłopoty jak suche drzewo pioruny. Czuję że uśmiechasz się Pani. Oto kolejna ofiara Twej niepohamowanej żądzy - czy nie masz nigdy dość o Ostatnia Przewodniczko ?
       Stoję na wzgórzu, wiatr rozwiewa moje włosy. W jego porywach słyszę jakby krzyk? Płacz? Tak, łkanie tysięcy zagubionych dusz. Jest lodowato zimny, przeszywa mnie na wskroś, czuję, jakby każdy centymetr mego ciała był rozrywany na kawałki. U podnóża wzniesienia rozciąga się pole - kiedyś zapewne coś tu rosło, trawa, kwiaty, ale teraz jest jałowe...tak jałowe, jak moja dusza. Lecz nie jest puste, aż po horyzont spoczywają na nim zwłoki - ludzie, konie, Inni, tak, nawet nieśmiertelne elfy nie są odporne na żelazo. Wiatr wyje pośród porzuconych sztandarów, niebo jest czarne od wirujących sępów oczekujących na żer. Nadchodzą wilki. Spóźniłam się, a już miałam nadzieję, że może wreszcie uda mi się zakończyć ten żywot. W bitwie bardzo łatwo jest zginąć - tu nie liczą się umiejętności, ani refleks, w tłumie od ciosu w plecy zginął już niejeden mistrz szermierki. Ale ja... brałam już udział w niejednym starciu, po którym pozostawało, jak tutaj pole pokryte trupami i jeszcze żyję. Czasami zastanawiam się, jak to możliwe, przecież tyle razy powinnam zginąć, a jednak w największym ogniu walki czuję, ze ciosy jakby mnie nie dosięgały, jakby mnie coś chroniło..."Najwięksi bohaterowie leżą na cmentarzach" - mnie to chyba nie dotyczy. A tak chciałabym zginąć... Czemu tak się dzieje - nie wiem, choć mam pewne podejrzenia. Dawno, gdy dopiero stawiałam pierwsze kroki na drodze krwi, zniszczenia i śmierci spotkałam pewnego elfa...
       Opuściłam miecz. Pięciu już nie żyło, szósty czołgał się ciągnąc za sobą pokiereszowane nogi, ostatni stał przede mną z wyrazem niebotycznego zdziwienia spoglądając na broczący krwią kikut, z którego tak niedawno wyrastała ręka. Dziewczyna w podartej sukience szlochała oparta o ścianę. Ludzie zbili się w gromadkę patrząc z wyraźnym przestrachem w moim kierunku.
- Nigdy więcej nie będziecie już napastować niewinnych - ledwie wydusiłam te słowa przez ściśnięte gardło - już nigdy więcej...
- Brawo, co za mistrzowska robota !
Odwróciłam się gwałtownie. Słowa te wypowiedziała stojąca w cieniu chaty postać odziana w ciemny płaszcz z kapturem zasłaniającym jej twarz.
- Czy nie znalazłabyś trochę czasu na rozmowę, panienko. Miałbym dla Ciebie propozycję, która mogłaby cię zainteresować.
-Nie mów do mnie "panienko", jeśli nie chcesz podzielić losu moich wcześniejszych interlokutorów - wysyczałam - a poza tym nie zwykłam rozmawiać z ludźmi, których twarzy nie widzę.
- Ludźmi...Nie sądzę, naprawdę nie sądzę - odrzucił płaszcz. Ujrzałam pociągłą twarz o niezwykle wyrazistych rysach, emanującą jakąś wewnętrzną mocą. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona. Wąskie, uśmiechające się ironicznie usta i te oczy... czarne i bezdenne z jakąś hipnotyczną siłą przyciągające moje spojrzenie. a uszy...tak, to był bezsprzecznie elf, lecz różnił się od tych, których dotychczas spotykałam. Gdzieś, podświadomie czułam w nim mrok...
- Widzę, że masz ostre pazurki Pani. Niech i tak będzie...skoro nie lubisz rozmawiać z nieznajomymi - jestem Larth. Więc skoro już prezentacje mamy już za sobą, czas przejść do sprawy. Mam dla Ciebie zadanie Pani.
Poszłam za nim nie myśląc, co czynię. Czułam jedynie, że to spotkanie przesądzi o moim dalszym losie.
       Nie lubię elfów, nigdy ich nie lubiłam. Są takie odległe, nierealne, zajęte sprawami niedostępnymi dla śmiertelników, takie cholernie szlachetne. Oczywiście i pomiędzy nimi zdążają się czarne owce, o których istnieniu wiedzą nieliczni. Czarne elfy władające magią ognia, pełne egoizmu i podobnie jak swoi dobrzy krewniacy - dumy. Larth był właśnie taki. Zlecenia, które od niego dostawałam polegały zazwyczaj na krwawych porachunkach z ludźmi, lub przedstawicielami innych ras, którzy w jakiś sposób nie odpowiadali mojemu mocodawcy, a na których nie chciał marnować swojej cennej magii. I wracałam do niego, często jeszcze z rękami lepkimi od krwi, która nie zdążyła zaschnąć, aby zameldować, że kłopot został usunięty. Nie wiem, co mnie przy nim trzymało - może to, że wreszcie miałam jakiś cel w życiu, że wiedziałam dokładnie, co mam robić. No i Larth niezwykle mnie fascynował... Co nie znaczy, że go lubiłam - nie lubię elfów. No, może jest jeden wyjątek.
       Poznałam ją po moim kolejnym z wielu powrotów do siedziby Larth'a - ponurego zamczyska ukrytego w niedostępnej puszczy. Stała na dziedzińcu, a na jej wyciągniętej dłoni tańczył płomień - początkowo mały, rósł aż objął całą jej postać kolumną ognia. Podeszłam bliżej czując na twarzy żar. Nagle wszystko zniknęło i przede mną stanęła ona - młoda elfka, o szczupłej i delikatnej twarzy spoglądająca na mnie wielkimi, zielonymi oczami.
- Witaj - rzekła niecierpliwym ruchem odgarniając z twarzy falę kruczoczarnych włosów. Zauważyłam, ze nad czołem wybijało się pojedyncze biało - srebrne pasmo.
- Larth czeka na Ciebie w wieży - uśmiechnęła się nieśmiało.
Mithrindriel. Mithriel. Moja elfia siostra. Jesteśmy do siebie tak podobne, że rozumiemy się bez słów. Tylko,że w niej pozostało jeszcze dużo dobra, ukrytego głęboko, lecz dla umiejących patrzeć. Ona jeszcze potrafi płakać...chyba... Wie o mnie wszystko, albo prawie wszystko - o kilku rzeczach wolałabym nikomu nie mówić, choć czasem mam wrażenie, że i one są jej znane, a jeśli nie, to na pewno nie są obce Larth'owi - przeklęty mag! To dzięki niej noszę miano, pod którym jestem znana - pewnego dnia obserwując jak ostrzę swoje sztylety stwierdziła, że przypominam jej starożytną elfią boginię, której imię elfy bardzo rzadko wymawiają, bo symbolizuje ona zemstę i zniszczenie - wszechwładną Vanth. Słysząc to imię poczułam dreszcz, jakby obudziła się we mnie jakaś od dawna uśpiona obecność - i zostałam Vanth. Mithriel spojrzała mi w oczy
- Boję się, że stworzyłam w Tobie coś, co łatwo może wyrwać się z pod kontroli, a konsekwencje mogą być straszne. Wybacz mi Kronis.
Pomyślałam wtedy, ze to kolejny elfi przesąd. Ach, gdybym wiedziała, jak jest bliska prawdy.
W końcu jako mag posiadała zdolność kreacji, a w połączeniu z żywiołem ognia efekty mogły być zaskakujące - stworzyła demona ???
       Kiedyś dawno, gdy jej jeszcze tak dobrze nie znałam... Zastanawiałam się, w jaki sposób się tu znalazła - tak bardzo nie pasowała do tego miejsca. Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to uczucie, jakim darzy Larth'a - była w nim śmiertelnie zakochana i choć starała się to ukryć...cóż, nie za bardzo jej to wychodziło. Bardzo cierpiała, zwłaszcza że on doskonale wiedział, co ona czuje - w końcu był magiem, a i bez magicznych zdolności mógł to zauważyć - sposób, w jaki na niego patrzyła... to było jasne. Widziałam, jak on się nią bawi, jak bywa dla niej miły, by za chwilę, jednym słowem spowodować, aby wybiegła z płaczem. I ta jego gryząca ironia, z jaką się do niej zwracał... Dziwiłam się, jak Mithriel może to wytrzymać, jak może się tak poniżać. Ja bym się nigdy nie zgodziła na takie traktowanie przez mężczyznę! Co z tego, że jest elfem i magiem i że posiada tą magnetyczną siłę... Nigdy! Gdy kolejny raz wypadła z komnaty po sarkastycznej uwadze Larth'a pobiegłam za nią. Znalazłam ją skuloną u szczytu schodów gdy zachłystywała się niepohamowanym szlochem. Nie wytrzymałam i wygarnęłam jej wszystko, co myślę o Larth'u i o niej.
- Nic nie rozumiesz.. - wyszeptała - Nic... Ty mnie wcale nie znasz...
Tej nocy usłyszałam jej historię i chyba zrozumiałam... choć do końca nie jestem tego pewna...

       Jestem... nazywam się Mithrindriel, córka Fiannarwela... dziecię elfów... przekleństwo elfów... mój ojciec był księciem - elfem z wysokiego Rodu zasiadającym w Radzie... Moja matka... nigdy jej nie poznałam... oboje umarli dawno temu. Wychowała mnie babka - Silerenna aes Darth, pamiętająca czasy, gdy nasza rasa panowała nad całym kontynentem, a ludzie ledwie wyszli ze stadium barbarzyństwa. Dzieciństwo miałam niezwykle szczęśliwe - wszystkie elfy traktowały mnie jak swoją ukochaną córeczkę, małą elfią księżniczkę - pewnie ze względu na szacunek jakim cieszyła się Silera. Jedna tylko rzecz mąciła ten radosny obraz - sprawa moich rodziców. Nikt, nawet babka nie chciał mi o nich powiedzieć nic więcej poza tym, że byli. Jeszcze ,że mój ojciec był wspaniałym wodzem, wielką nadzieją wszystkich Elfów, ale... i tu moi rozmówcy milkli, rozglądali się z niepokojem wokoło i szybko odchodzili. O matce...nawet nie wiem, jak miała na imię. W miarę upływu czasu, gdy dorastałam, zaczęłam zauważać, że wiele elfów spogląda na mnie z pewnym niepokojem? Lękiem? Zdarzało się też, że gdy podchodziłam do grupki rozmawiających, na mój widok dyskusja gwałtownie się urywała... miałam wtedy nieodparte wrażenie, że mówili o mnie. Nie mogąc znieść tej sytuacji, poszłam porozmawiać z babką. Gdy jej opowiedziałam o moich odczuciach westchnęła ciężko." A więc stało się... Pamięć o mrocznych czasach nie zaginęła..." wyszeptała. Chciałam, aby wytłumaczyła mi te słowa, ale spojrzała na mnie z rozdzierającym smutkiem i wyszła z komnaty. Zostałam sama, wściekła na cały świat.Czułam się oszukana, że moja przeszłość została przede mną zakryta, a kto, jak nie ja był najbardziej predestynowany do jej poznania... ze złością wpatrywałam się w wiszący na ścianie obraz z wyobrażeniem zagłady D'Rillien... miasto ogarnięte pożogą... Płomienie wspinające się na blanki... Ogień pożerający pałace... Ogień...ogień... ogień... Poczułam ciepło, jakby w komnacie rozpalono kominek... Coraz cieplej... dziwne odczucie, jakby pod skórą coś się poruszało, dążyło do uwolnienia... spojrzałam na swoje ręce i z przerażeniem zobaczyłam wędrujące po nich płomyki... Nagły, przeszywający ból... Czułam, jakby moje kości roztapiały się w nieopisanym żarze, jakbym płonęła od wewnątrz... zaczęłam krzyczeć...krzyczałam coraz głośniej aż do momentu, gdy osunęłam się w błogosławioną ciemność.
       Magia... Nie każdemu dane było nią władać - Talent posiadali tylko nieliczni wybrańcy. Wśród ludzi zdarzał się on bardzo rzadko i zazwyczaj podlegał licznym ograniczeniom spowodowanym niedoskonałością ludzkiego umysłu, a aby go w choć najmniejszym stopniu rozwinąć potrzebne były długie lata nauki. Dlatego też prawdziwi czarodzieje byli dużą rzadkością i cieszyli się wielkim poważaniem. Mieszkali zazwyczaj w wyniosłych wieżach - tak wyniosłych jak ich stosunek do reszty ludzi, którymi zwykli byli gardzić, a do pomocy skłaniała ich jedynie wysoka zapłata. Oczywiście zdarzały się też wyjątki - magowie kierujący się w swoich działaniach dobrocią serca, lecz była to prawdziwa rzadkość.
Inaczej sytuacja przedstawiała się wśród Elfów. Lud ten z natury był magiczny- każdy prawie Elf posiadał w większym lub mniejszym stopniu jakieś Talenty , ale nawet wśród nich rzadko zdarzała się osoba, która by w pełni władała magią któregoś z Żywiołów. Najczęściej spotykaną i najbardziej rozwiniętą była magia Ziemi i Wody - rzecz naturalna dla rasy żyjącej w lasach i bardzo silnie związanej z całą przyrodą.Rzadziej spotykało się czarodziej mających kontrolę nad Powietrzem - Żywioł ten był bardzo kapryśny i do jego opanowania potrzeba było silnej woli i pełnej kontroli nad samym sobą. Rzecz dziwna osiągnąć to potrafiły wyłącznie kobiety. Najpotężniejsi elfi magowie stanowili Radę Starszych - grupę podejmującą wszystkie decyzję dotyczące losów swego ludu. Wspaniale prezentowali się zasiadając w Kręgu - postacie w białych, zielonych lub niebieskich szatach zależnie od podporządkowanego im Żywiołu na których twarzach malowała się powaga, wiedza i doświadczenie. Jedynym Żywiołem z którego magii żaden Elf nigdy nie korzystał był Ogień. Przejawiał on moc tak nieokiełzaną i niszczącą której praktycznie nie dało się kontrolować że sama myśl, aby jej użyć i wizja dramatycznych konsekwencji takiego czynu powodowała w Dzieciach Lasu automatyczną blokadę, która uniemożliwiała jakiekolwiek działanie, a jako że umiejętności nie używane zanikają, więc od wieków żaden Elf nie przejawiał nawet iskry Talentu w posługiwaniu się Ogniem. Co prawda dawne legendy opowiadały o elfich magach kontrolujących Ogień, lecz wszystkie te opowieści głosiły,że byli to odszczepieńczy, słudzy Zła którzy w zamian za mroczną wiedzę wyrzekli się prawa życia w Salindrien. Była to straszliwa cena gdyż wszystkie Elfy były tak silnie związane ze swą rodzinną Puszczą, że jej opuszczenie mogło spowodować tragiczne konsekwencje łącznie z szaleństwem i samozagładą. Jednak od wielu wieków nie zdarzyło się , aby Jakiś Elf uległ pokusie - aż do czasu...
       Ocknęłam się nagle - gwałtowne przejście od nieświadomości do pełnej koncentracji. Leżałam nie otwierając oczu i wsłuchiwałam się w głosy elfów rozmawiających o mnie. Rozpoznawałam głos babki i kilku Najstarszych z Rady
-Ona musi odejść !!! Stanowi zagrożenie dla nas wszystkich ! Przeklęta, a mieliśmy nadzieję, że mimo wszystko...
- Nigdy nie będzie mogła powrócić, a żaden elf nie powinien się z nią kontaktować! Ona niesie w sobie zagładę!!!
- Czy nie rozumiecie, że w ten sposób skazujecie ją na śmierć ! Wiecie dobrze, co ludzie robią z samotnymi elfami! - Silera walczyła o mnie, ale nie miała szans na zwycięstwo. Przez Starszych przemawiał strach - ta siła, która tłumaczy każde, nawet najbardziej karygodne postępowanie.
Otworzyłam oczy i wstałam z ziemi.
- Nie lękajcie się - moja noga tu dłużej nie postoi. Odejdę jeszcze przed zachodem słońca. Nic zresztą mnie tu nie trzyma - od dawna chciałam się wyrwać z Salindrien i poznać świat !
Co czułam mówiąc te słowa? Wściekłość, nienawiść, żal? Tak, przybrałam maskę, udając, że to bardziej moja niż ich decyzja, choć w głębi serca moim największym pragnieniem było pozostanie... Widząc twarz babki która w tej jednej chwili postarzała się o wiele lat wiedziałam, że nie mogę okazać moich prawdziwych uczuć - właśnie przez wzgląd na nią...
       Tego wieczoru słońce zachodziło krwawo - niczym kula ognia chowało się za drzewa. Wyglądało to tak, jakby cała puszcza była pożerana przez płomienie. Stałam na drugim brzegu Rillien - rzeki Granicznej i po raz ostatni spoglądałam na moją ojczyznę. Już nigdy... Odwróciłam się. Mrrau, dotychczas siedząca na skraju drogi podeszła do mnie i jednym susem wskoczyła mi na ramię. Mrrau... Moja ukochana kotka. była ze mną zawsze - odkąd sięgam pamięcią. Pomiędzy nami istniała bardzo silna więź telepatyczna - uważałam to za naturalne, ale gdy kiedyś niebacznie wspomniałam o tym jakiemuś elfowi... Chyba od tego czasu zaczęto na mnie dziwnie patrzeć.
       Larth... Poznałam go w pewnej wiosce... Gdy mijałam pierwsze domostwa, nagle zapadła dziwna cisza. Dzieci, bawiące się razem ze stadem świń w licznych kałużach na mój widok rozbiegły się do chat, niczym spłoszone ptactwo. Szłam przez wyludnioną drogę, choć moje kroki były coraz mniej pewne... Na placu w centrum wioski przystanęłam. Było pusto, cicho... Nagle z domów zaczęli wychodzić ludzie. Początkowo pojedynczo, potem większymi grupami. W dłoniach trzymali noże, kosy, widły... W pewnym momencie zorientowałam się, że utworzyli wokół mnie krąg, który coraz bardziej się zacieśniał. Jeden z chłopów, potężnie umięśniony i dzierżący w ręku coś, co przypominało miecz splunął na ziemię.
- No, znów jakaś elfica... dawno żeśmy waszej przeklętej rasy tu nie widzieli. Radziśmy bardzo, Hrabia dobrze płaci za wasze uszy!
Zarechotał paskudnie. Pozostali mu zawtórowali. Podobno w chwili śmierci całe dotychczasowe życie staje przed oczyma... Wyciągnęłam miecz. Nie byłam dobrym wojownikiem - brakowało mi doświadczenia, ale postanowiłam walczyć do końca. A wszystko wskazywało na to, że koniec jest już bliski.
- Czy mógłbyś Panie przepuścić mojego konia ? Odnoszę wrażenie, że nie lubi on Twego zapachu... - słowa te przerwały niesamowitą ciszę. Wieśniak, do którego były skierowane odwrócił się podnosząc widły i zamierzając do ciosu. Świsnęła stal. Chłop z przerażeniem spojrzał na krwawiące kikuty... kolejny wizg... głowa potoczyła się po ziemi.
- Czy ktoś jeszcze ma do mnie jakąś sprawę ?
Ludzie najpierw powoli, a następnie coraz szybciej zaczęli opuszczać plac. Po chwili zostałam na nim tylko ja i jeździec.Podniosłam głowę. Czarnego rumaka dosiadał człowiek w długim płaszczu z kapturem narzuconym na głowę w taki sposób, że nie można było zobaczyć jego twarzy. W ręku trzymał miecz o dziwnym kształcie z którego skapywały krople krwi. Wyciągną z rękawa szmatkę, którą pieczołowicie wytarł ostrze, a następnie wsunął je do pochwy.
- O broń należy dbać bardziej niż o samego siebie. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebna. - stwierdził - Nie powinnaś Pani przebywać samotnie w takim miejscu. to niebezpieczne. Pozwól, że zabiorę Cię tam, gdzie będziesz mogła odpocząć po przebytych nieprzyjemnościach. zapewniam Cię, że w moim zamku znajdziesz wszelkie wygody, do których nasza rasa jest przyzwyczajona.
Zrzucił kaptur i wyciągnął rękę. Pociągła twarz, czarne oczy i włosy, ironiczne skrzywienie wąskich ust - wiesz, jak wygląda Larth. Poczułam, że muszę z nim iść, że On jest moim przeznaczeniem - Ty pewnie miałaś podobne odczucia,gdy go poznałaś. Zabrał mnie do tego zamku, był uprzedzająco grzeczny... Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ze ma co do mojej osoby bardzo konkretne plany. Rzadko go widywałam, już na samym początku uprzedził mnie, że ma bardzo wiele pilnych zajęć i będzie zmuszony - z wielką przykrością - odmówić sobie radości częstego oglądania mojej osoby. Zrozumiałam to, przecież wychowano mnie zgodnie z wymogami etykiety elfów i poznałam jej najbardziej subtelne niuanse - w końcu to ja miałam wobec niego dług życia. Zresztą respektowanie czyjejś potrzeby samotności było jedną z pierwszych zasad, jaką uczono młode elfy.Pewnego wieczoru, gdy stojąc na murach zamku z Mrrau wtuloną w moja szyję patrzyłam w gwiazdy i myślałam... nie ważne, o czym wtedy myślałam, nagle poczułam za sobą jego obecność - czy zauważyłaś, jak silnie on emanuje - nie trzeba być empatą, aby to odczuć... Stanął obok mnie opierając się o blanki
- Mam nadzieję Pani, że nie nuży cię obecność w Sherreth, mimo iż nie mogłem ci zapewnić mojego towarzystwa. powinienem się wstydzić - jestem złym gospodarzem, ale pewne sprawy nie cierpiące zwłoki...Zresztą, zostawmy to. Chcę cię zapewnić, że od tego momentu cała moja uwaga będzie skupiona na Twojej osobie, pani, a żeby nadrobić stracony czas... pozwól, abym Ci opowiedział pewną historię, która, mam nadzieję wyda Ci się interesująca. Nie pamiętam już od kogo ją usłyszałem - może od jakiegoś wędrownego barda dawno, dawno temu. Ale czy to ważne - liczy się sama opowieść. Jest bardzo smutna... i przez to bardzo piękna, zresztą ocenisz sama.
       Było ich dwoje - on, elf z wysokiego rodu, książęcej krwi, przeznaczony do wielkich celów i ona - młodziutka elfka z dzikiego plemienia. Spotkali się w jakże typowy sposób - on przechodził siódmą fazę treningu ( znasz to - przez tydzień w leśnej głuszy bez broni i pożywienia, z zakazem używania magii), a ona... nikt nie wie, w jakim celu znalazła się na tej polanie w tym samym czasie, kiedy on tam przebywał. Gwoli ścisłości, on też nie wie, co skierowało jego kroki w tę właśnie stronę - planował iść w zupełnie innym kierunku. Ręka bogów? Przeznaczenie? Jakkolwiek by to nazwać, jakaś siła kierowała ich postępowaniem - musieli się spotkać. To była jak mawiają poeci miłość od pierwszego wejrzenia. Wybacz mi ten cynizm, ale nie rozumiem tego uczucia.Do D'Rillien wrócili razem. Spowodowało to spore zamieszanie, w końcu runęły plany i nadzieje wielu najszlachetniejszych elfich rodów. Nie do pomyślenia było, że wybrał tą dzikuskę, zamiast którejś z dobrze urodzonych elfich panienek. Mówiono o mezaliansie, zastanawiano się, czy w ten sposób nie przekreślił swojej przyszłości - w końcu, czy książe i wódz elfów może pozwolić sobie na takie ekstrawagancje. Ale przeważyła decyzja Rady Starszych, którzy uznali, że jego zdolności są zbyt cenne, aby z tak błahego powodu elfy miałyby się go pozbyć. Ale i w Radzie nie było co do tego jednomyślności. Co dziwne, najsilniej sprzeciwiała się jego matka, , która przed tym incydentem była jego wielką sojuszniczką. Rodzicielska zazdrość? Nie mnie to oceniać. Tak więc zostali razem i byli bardzo szczęśliwi. Krótko, niestety. Pamiętasz początek wojny Żywiołów? Wywołali ją ludzie, od dawna nienawidzący elfów i zazdroszczący im wiedzy? Potęgi? Dziś nikt już nie pamięta, jakie motywy na prawdę nimi kierowały - ludzie zdolni są do wszystkiego - krwiożercze bestie z wrodzonym instynktem zabijania dla przyjemności - zresztą widziałaś to w wiosce. Potężne armie zaatakowały Las Darth ze wszystkich stron - w odróżnieniu od nas ludzie plenią się jak robactwo, więc nie mieli większych problemów z zebraniem odpowiednich sił. Elfy broniły się dzielnie - z pogardą dla śmierci stali niewzruszenie na wyznaczonych stanowiskach i tam też ginęli, ale każda piędź ziemi drogo kosztowała najeźdźców. Nie wiem, czy w historii świata zdarzył się wcześniej taki akt heroizmu, na jaki zdobyły się elfy w tych straszliwych dniach. Lecz na nic się to nie zdało - początkowo powoli, a potem coraz szybciej nasi wojownicy zaczęli ginąć. Na nic zdało się ich męstwo, na nic starania magów, którzy całą swą wiedzę poświęcili na odparcie wroga i jeden po drugim padali wewnętrznie wypaleni. Ludzie posuwali się coraz dalej, aż w końcu z murów D'Rillien widać było dymy kłębiące się nad maszerującymi oddziałami. Wtedy przyszedł czas na ostatni zryw - pozostałości armii elfów opuściły mury miasta wyruszając na bój. Twarze jeźdźców przepełnione były smutkiem, z ich oczu przebijała wiedza, że już nigdy nie wrócą. Na czele, na czarnym rumaku jechał On - ich wódz i książe, prowadzący swoich towarzyszy na pewną śmierć. Ponuro łopotały sztandary. Na murach zebrali się ci, którzy musieli pozostać - kobiety i dzieci, z przerażeniem, ale i z dumą patrzące na swych ojców, synów i mężów wyruszających, aby wypełnić swoja powinność. Nagle przez bramę wypadła jakaś postać i podbiegła do wodza. Czepiając się strzemienia i unosząc do góry zalaną łzami twarzyczkę coś gorączkowo szeptała. Wstrzymał konia, pochylił się i wziął ją w ramiona. Chwilę rozmawiali, a potem spiął konia i ruszył galopem. Wszyscy jeźdźcy pognali za nim i po chwili na łące ,pozostała tylko Ona - zwinięta na trawie, z ramionami wstrząsanymi rozpaczliwym szlochem. Nigdy nie powrócili - żałobne wieści bardzo szybko zaczęły docierać do miasta. On zginął jako pierwszy - prowadząc swój oddział do ataku na przeważające siły wroga. W ostrzu jego miecza odbijało się zachodzące słońce i ginący z jego ręki ludzie myśleli, że to jakiś bóg walczy po stronie elfów. Ale było ich zbyt wielu. Otoczony ze wszystkich stron z coraz większym trudem podnosił oręż do ciosu. Koń padł pociągając go za sobą. Jeszcze przez kilka chwil jego przyjaciołom wydawało się , że widzą jego postać wśród tłumu napierających wojowników, ale wkrótce stracili go z oczu, sami zmuszeni do walki o życie. W tym samym momencie w komnatach zamku w D'Rillien Ona krzyknęła boleśnie i osunęła się na posadzkę. Gdy wstała, jej włosy były śnieżnobiałe, jakby doznany cios spowodował, że w jednej chwili postarzała się o wiele lat. Gdy przybyli gońcy z wieścią o klęsce i śmierci wszystkich elfich wojowników Ona jedna nie płakała. Z kamienną twarzą zeszła do podziemi, do miejsca, gdzie od wieków żaden elf nie odważył się wejść. Wśród wygasłych popiołów paleniska rozpaliła ogień, a gdy już gorzał jasnym płomieniem wrzuciła do niego pęki wonnych ziół. Nikt nie wie, do jakich bogów się modliła klęcząc przez wiele godzin na zimnych kamieniach, ale któryś z nich musiał ją usłyszeć. Nagle, w rogu komnaty zaczął zbierać się dziwny opar, jakby mgła wirująca lekko i migocząca własnym blaskiem, która powoli gęstniała przybierając kształty zbliżone do jakiejś postaci. Na oczach przestraszonej elfki opar zaczął nabierać struktury ciała i stanął przed nią - On, dokładnie taki, jakim go zapamiętała, gdy wyruszał na spotkanie swojego przeznaczenia. Z radosnym okrzykiem zerwała się z podłogi i wpadła mu w ramiona. Wrócił do niej! Nie wiedziała, że bogowie bywają kapryśni i spełniają życzenia nie do końca w taki sposób, jakiego się spodziewał proszący. Gdy zrozumiała, ze wrócił tylko na kilka chwil, aby mogła się z nim pożegnać, nim odejdzie w nicość nie wiedziała, czy ma ich przeklinać, czy błogosławić za to, że pozwolili mu cofnąć się dla niej z drogi Śmierci. Postanowiła w pełni wykorzystać ten krótki dany im czas... Po kilku godzinach, gdy wyszła z sekretnej komnaty, na jej ustach błąkał się delikatny uśmiech - jakby doznała czegoś, co napełniło ją szczęściem. Mijały dni, żyła samotnie, unikając innych elfów. Oblężenie miasta trwało kilka miesięcy - wszyscy wiedzieli, że to ostatni punkt oporu, że nie mają już gdzie uciekać. Początkowo armie codziennie przypuszczały szturm na mury i za każdym razem zostawały odparte. W obozach rozbitych na polach otaczających D'Rillien zaczęły krążyć opowieści o elfich bohaterach, którzy wstają z grobów, aby wesprzeć swych braci. Na żołnierzy padł strach, w każdym cieniu widzieli elfa - mściciela. Dowódcy postanowili więc zmienić taktykę - zamiast tracić ludzi w bezsensownych szturmach lepiej wziąć miasto głodem. I tak też się stało - elfy zrozumiały, że choć potrafią poświęcić życie w obronie swoich domów, to czekanie na nieuchronną zagładę w sytuacji, gdy nie można nic uczynić może być zabójcze. Grupka straceńców, którzy tajnymi przejściami wyszli pewnej nocy na teren wrogiego obozu, aby móc zginąć w walce, a nie umrzeć z głodu zostali pokonani przez ludzi, a żołnierze mieli rozkazy, aby jak najwięcej elfów brać żywcem. Promienie wschodzącego słońca oświetlały ich ciała rozpięte na rusztowaniach wzniesionych naprzeciw bram. Żyli jeszcze, ale byli potwornie okaleczeni - żołdacy wysilali wyobraźnię prześcigając się w co wymyślniejszych torturach. Nie ponowiono już więcej takiej próby.Gdy nadszedł straszliwy czas zdobycia i pogromu D'Rillien Ona nie dołączyła do uciekającego tłumu. Hordy najeźdźców paląc i grabiąc dotarły do pałacu Najwyższej Rady. Oszołomiła ich wspaniałość tej budowli, lecz zachwyt szybko minął i początkowo pojedynczy żołnierze, a po chwili cały tłum ruszył w górę po kryształowych schodach. Zatrzymali się jednak przed ich szczytem, bowiem stała tam Ona - w zbroi swego ukochanego i z jego mieczem w dłoni. Zagradzała im przejście i zrozumieli, że muszą ją pokonać. Sprawa wydawała się prosta - cóż może samotna elfka wobec całej armii. Ale Ona nie była zwykłą elfką - świetnie wyszkolona wojowniczka władająca magią, walcząca w imię swej jedynej miłości... Ruszyli na nią tłumem, chcąc jak najszybciej złamać jej opór i wtedy rozpoczęła się rzeź. Ostrze jej miecza przypominało białą błyskawicę, wirowało tak szybko, że wzrok nie potrafił uchwycić poszczególnych ruchów. Ale nawet największy kunszt i determinacja musi kiedyś ustąpić przeważającej sile liczebnej. Kilkakrotnie nie udało jej się na czas ustawić zasłony i czuła na skórze ciepłą lepkość spływającej krwi. Wreszcie któryś z ciosów dosięgnął celu. Poczuła przeszywający ból i świat wokół niej zawirował. Umarła z jego imieniem na ustach. W odległej komnacie w podziemiach, gdzie rozpoczynała się tajemna droga prowadząca za mury dostojnie wyglądająca elfka przycisnęła do piersi kwilące zawiniątko." Stało się - rzekła - Twoja matka nie żyje. Zostałaś sama na tym świecie i trudna droga cię czeka. Wszystkie elfy będą pamiętały o tajemnicy twego poczęcia i na zawsze pozostaniesz dla nich zagrożeniem, Dziecię Demonów".
       Tak, moja droga - myślę, że już zrozumiałaś - to opowieść o twoich narodzinach. Szukałem cię od dawna, w końcu niezwykłą rzadkością jest elfka od poczęcia naznaczona stygmatem zła. Jesteś unikatem, Mithriel, a ja nauczę Cię, jak możesz wykorzystać swe fascynujące zdolności.
       Stałam jak skamieniała, niezdolna wymówić słowa. Całe moje dotychczasowe życie legło w gruzach. Zrozumiałam teraz niechęć babki do mówienia o moich rodzicach i te ukradkowe spojrzenia elfów. Zrozumiałam, dlaczego mnie wygnano. Dziecię Demonów... Nie, nie wierzę w to! Jestem owocem miłości, tak wielkiej, że zdolna była pokonać śmierć. Uczucie łączące moich rodziców było tak piękne, że nie mogło w nim tkwić żadne zło...
- Dziękuję ci, Panie, że opowiedziałeś mi tę historię. Nareszcie usłyszałam prawdę,(a może tylko jej część) o moich Rodzicach. Ale w jednym się mylisz. To, pod jaką gwiazdą się rodzimy, nie determinuje naszego życia, nie wierzę w takie teorię. Każdy ma wolną wolę i może wybierać, jaką ścieżką będzie kroczył . Niepotrzebnie traciłeś czas na poszukiwania - nigdy nie zostanę twoim uczniem. Przez wzgląd na pamięć Ojca i Matki wybieram jasną drogę - dobro.
Roześmiał się odrzucając głowę do tyłu. Nie rozumiałam, dlaczego, w końcu w mych słowach nie było nic zabawnego.
- Nie wierzę, naprawdę nie wierzę, abyś była aż tak naiwna! Za dużo się naczytałaś dzieł filozoficznych Dawnych Mędrców. Wolna wola... cha, cha, cha, pyszny dowcip. Ale zgoda. Uszanuję twój wybór. Idź tą swoją Jasną Ścieżką, ale prędzej czy później zrozumiesz, że nie masz wyboru - twój los sam cię odnajdzie. Wydawało mi się, że już zauważyłaś, że świat wcale nie jest taki, jaki opisywano ci w Puszczy, ale niektórzy widać potrzebują bardziej namacalnych dowodów. Idź więc czynić to swoje dobro, a kiedy zrozumiesz, że jestem twoim przeznaczeniem, wystarczy, że mnie zawołasz...
       Odeszłam z zamku najszybciej, jak byłam w stanie. Długo jeszcze słyszałam jego szyderczy śmiech. Przyciskając do piersi Mrrau przynaglałam konia do oraz szybszego galopu (tak, Larth wręczył mi lejce z ironicznym stwierdzeniem, że rumakowi na pewno będzie lepiej ze mną, niż w tym gnieździe zła). Nie patrzyłam, gdzie jadę, chciałam jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Chciałam zapomnieć, choć było to niemożliwe.Gałęzie drzew chłostały mnie po twarzy, lecz prawie tego nie czułam. Na niebie zaczęły gromadzić się chmury...spadł deszcz, lodowate krople przenikały przez cienką koszulę, mieszały się ze spływającymi łzami... To uczucie, do którego nie chciałam się sama przed sobą przyznać, uczucie żalu, że mój wybór spowodował, że muszę Go opuścić... Ale udowodniłam w ten sposób, że nie rządzi mną ślepy los! Ale jednak żal... tak bardzo żal... Koń zwolnił biegu. Straciłam poczucie czasu - musiałam jechać przez całą noc i ranek, gdyż słońce stało już wysoko. W oddali zobaczyłam jakieś domy. Ścisnęłam boki rumaka przynaglając go do ostatniego już, miałam nadzieję wysiłku - w wiosce chciałam się zatrzymać. Spiął się i pomknął jak strzała. Na wysokości pierwszych domów nagle wyskoczyło na drogę kilku wieśniaków. Przestraszony koń stanął dęba i wtedy jeden z nich szybkim ruchem wbił w jego brzuch widły.Z bolesnym kwikiem zwierzę runęło na bok, a ja odtoczyłam się unikając przygniecenia. Wszystko widziałam jakby w zwolnionym tempie - jeszcze przed chwilą siedziałam na jego grzbiecie, a teraz leżał obok mnie wierzgając w agonii. Bolała mnie głowa, byłam oszołomiona, nie wiedziałam, dlaczego, co takiego uczyniłam, że ci ludzie... Wtedy zobaczyłam ich twarze pełne nienawiści, twarze które już widziałam na pewnym placu... Zrozumiałam, choć wydało mi się to niemożliwe... To ta sama wioska. Wróciłam tam, skąd rozpoczęła się moja wyprawa, zatoczyłam pętlę aby stanąć twarzą w twarz z moim przeznaczeniem, którego kiedyś udało mi się uniknąć. Ale ja nie wierzę w przeznaczenie... nie wierzę w nieodwołalne wyroki losu...nie wierzę...
Oczy kota w nocyzbiegali się ze wszystkich tron - jak głodne wilki spieszące na żer, zwłaszcza że ofiara jest niezwykle łatwą zdobyczą. Kobiety, mężczyźni, nawet dzieci. Z uśmiechem na ustach, pewni sukcesu. I znów pierwszy podszedł ich przywódca. Tym razem nie bawił się w przemowy. Cios padł tak szybko, że nawet go nie poczułam, ze zdziwieniem stwierdziłam, że leżę na ziemi, a po twarzy spływa mi strumyczek krwi. Zamierzył się ponownie, gdy nagle... małe, kosmate ciałko szaleńczym susem oderwało się od ziemi i wryło pazurami w jego twarz. Krzyknął z bólu i złości, jednym ruchem zerwał zwierzątko, rzucił na ziemię i przydeptał. Rozległ się suchy trzask gruchotanych kosteczek.
- Nieeee! - Nigdy nie myślałam, że znajdę w sobie tyle sił. Zerwałam się i rzuciłam na mężczyznę. Nie był przygotowany na atak i na jego obliczu malowało się zaskoczenie, gdy padał ze sztyletem w piersi. Przyklękłam przy ciałku Mrrau. Moja ukochana koteczka... Wzięłam ją w ramiona i ukryłam twarz w jej futerku. Wstrząsnął mną bezgłośny szloch.Gdy podniosłam głowę, na mej twarzy nie było śladu łez. Wyglądała, jak wykuta z kamienia, tylko w głębi oczu płonęła szaleńcza nienawiść. Otaczający mnie ludzie chyba to zauważyli i chcieli uciec, ale było już za późno. Z moich wyciągniętych dłoni wystrzeliły płomienie, które błyskawicznie ogarnęły wieśniaków. Ich przepełnione bólem krzyki uderzyły w niebo, wokół rozszedł się smród palonych ciał. Ogień niszczył wszystko, chaty zajęły się błyskawicznie, niczym wiązka traw. Powietrze drgało od piekielnego żaru. Stałam w centrum tego pandemonium raz po raz posyłając nowe fale ognia, żeby mieć pewność, że nikt nie ocaleje, ze moja kotka zostanie pomszczona. Nie wiem, jak długo to trwało. Gdy się opamiętałam, zapadał już zmierzch. Wokół mnie rozciągało się wielkie pogorzelisko, gdzieniegdzie resztki żaru dopalały się w miejscach, gdzie dawniej stały domy. Na ziemi leżały skurczone i sczerniałe ludzkie zwłoki. Było ich wiele... ach, jak wiele, nie spodziewałam się, że wioska liczyła aż tylu mieszkańców. Tuż obok mnie leżało ciałko dziecka - mogłam się tego domyślić tylko po jego rozmiarach, gdyż ogień zatarł w nim wszelkie ludzkie cechy. Przyklękłam przy nim... dziwnym trafem ocalała, przyciśnięta kurczowo do piersi szmaciana laleczka - trochę zwęgliła się w żarze, ale bez trudu mogłam poznać, że była to ukochana zabawka malca. I ten właśnie widok spowodował, że coś się we mnie odblokowało i z moich oczu zaczęły spływać łzy. Spadały na małe, pokurczone zwłoki, na ciałko Mrrau, które wciąż trzymałam w objęciach, ale nie przynosiły ze sobą ukojenia, lecz zrozumienie. I wtedy, stojąc na zgliszczach, w miejscu, gdzie wypaliły się wszystkie moje ideały, z sercem już na zawsze wypełnionym goryczą wyszeptałam "Larth".

       Słuchałam słów Mithriel bojąc się głębiej odetchnąć, aby nie zakłócić toku jej opowieści. Widziałam, z jak wielkim trudem zmusza się do tego, aby wyjawić komuś swoje najgłębiej skrywane sekrety i zastanawiałam się, dlaczego to właśnie mnie wybrała sobie na powiernika - czyżby była aż tak samotna, że kobieta z długą listą ofiar na sumieniu wydała jej się odpowiednim słuchaczem? Kobieta, o której wszyscy sądzą, że nie ma ani serca, ani sumienia. Chyba nie, raczej była pierwszą osobą, która przeniknęła moje od lat z uporem wznoszone bariery i dotarłszy do mego wnętrza odkryła, że jesteśmy bardzo do siebie podobne. Moja elfia siostrzyczka... Nie wiedziałam, że jest tak młoda - u elfów bardzo trudno rozpoznać wiek, są praktycznie nieśmiertelne i ich twarze przyobleka maska bezczasowej młodości. Ale ona urodziła się w ostatnich dniach Wielkiej Wojny, mogła więc mieć nie więcej niż 50 lat - była więc w wieku, kiedy elfy pozostają jeszcze pod opieką swych mentorów. A ona została zmuszona do porzucenia wszystkiego, co znała i kochała - to tak, jakby wyrzucić małe dziecko na mróz... Teraz zrozumiałam ten gorzki wyraz jej oczu - nie wiem, jak ja bym się zachowała postawiona w podobnej sytuacji... Chyba nie przeżwałabym tego tak bardzo, może kiedyś, dawno temu, gdy dopiero rozpoczynałam moją karierę wojowniczki. Ale dziś - jedno ciało więcej, czy mniej - kogo to obchodzi - każdy musi kiedyś umrzeć, a że stało się to trochę szybciej... Jestem cyniczna, ale w pewnym momencie nie miałam innego wyjścia - albo przyjąć taką postawę, albo oszaleć. Więc jestem normalna, ale potrafię zrozumieć cierpienie Mithriel. Przynajmniej wydaje mi się, ze rozumiem...
       Tego wieczoru zostałam wezwana do komnaty Larth'a. Nie lubię tam chodzić - panuje tam jakaś dziwna atmosfera, zawsze mam wrażenie, że gdzieś, na granicy widzenia kłębią się jakieś istoty i wystarczy chwila nieuwagi, aby zostać przez nie zaatakowanym. Płonące świece nie dają wystarczającej ilości światła - wydaje się, że mrok zalegający w kątach w jakiś sposób pożera wszelką jasność. Nigdy nie potrafiłam ocenić wielkości tego pomieszczenia - jakby nie posiadało ścian, a za czarnymi kotarami poruszanymi przez niewyczuwalny wiatr istniała droga w inne wymiary.
I ten natrętny szelest, jakby pod sufitem szybowało stado nietoperzy... Zawsze wychodziłam stamtąd zlana zimnym potem. Larth oczekiwał mnie siedząc w hebanowym fotelu, który ukształtowany był na podobieństwo wijących się istot - setki ciał splecionych wokół siebie jakby w obłąkanym tańcu. Kiedyś próbowałam się mu dokładniej przyjrzeć i nagle ... tak, zaczęły drgać, wyciągać w moim kierunku wężowe kończyny, jakby mnie wabiły, przyzywały... Od tego czasu staram się mój wzrok skupiać na twarzy elfa.
- Witaj moja droga. Zapewne nuży Cię już pobyt w moim zamku, cóż, nie potrafię zapewnić odpowiedniej rozrywki dla kobiety takiej, jak Ty - my elfowie jesteśmy tak wyrafinowani... Na pewno ucieszy Cię więc wiadomość, że mam dla ciebie kolejne zadanie. Ty razem jednak będzie ono nieco bardziej skomplikowane. Otóż wydaje mi się, że ktoś... a może coś ma zamiar rzucić mi wyzwanie.. O szczegółach nie będę mówić, nie ma powodu, abyś zaprzątała sobie nimi tą śliczną główkę. Musisz tylko dowiedzieć się, kto to jest i sprawnie go zlikwidować. Aha - najpewniej posiada on pewne zdolności... domyślasz się chyba jakie... W związku z tym razem z Tobą wysyłam Mithrindriel - może się czegoś nauczy, a ja przez ten czas będę miał chwilę wytchnienia. Wyruszycie zaraz po zachodzie słońca - mroczne sprawy najlepiej rozwiązywać w ciemnościach, nieprawdaż.
Wychodząc z wściekłością trzasnęłam drzwiami. Jak on śmie ten, ten... niewydarzony mag od siedmiu boleści! Te słowa ociekające wręcz sarkazmem! A Mithriel, biedactwo - gdyby ona wiedziała, co Larth o niej mówił. Nic jej nie powiem, nie chcę jeszcze bardziej łamać jej serca, ale... Kiedyś nadejdzie taki dzień, gdy przyjdę do niego w środku nocy i wtedy nie pomogą mu jego umiejętności - nareszcie pozna swoje przeznaczenie. Mam taki specjalny sztylet na tą właśnie okazję...
       Mithriel czekała na mnie na dziedzińcu. Wydawała się być niezwykle spokojna, zwłaszcza że to była jej pierwsza wyprawa w "służbie" Larth'a, ale gdzieś, w głębi jej szmaragdowozielonych oczu czaił się lęk. Opierała się o bok czarnego rumaka - czyżby tego samego, który poniósł ją kiedyś na spotkanie z przeznaczeniem? Nie wiem, nie chciałam pytać. Bez słowa osiodłałam moją klacz i ruszyłyśmy. Wrota zatrzasnęły się za nami ze złowróżbnym hukiem. Spięłam konia, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce. Elfka wyraźnie ociągała się , rzucając przez ramię spojrzenie na czarna wieżę zamku i migocące w pojedynczym oknie światło - mag czuwał. Nie chciałam jej ponaglać, wiedząc, a przynajmniej domyślając się, co może kłębić się w jej duszy. W końcu odwróciła się w moją stronę i przez mgnienie oka ujrzałam na jej twarzy tak przejmujący smutek, że aż się wzdrygnęłam. Czyżby coś przeczuwała - elfy posiadają umiejętność widzenia rzeczy przyszłych, ale wydawało mi się, że Mithriel nie ma takich zdolności. A może? Przetarła oczy rękawem szaty i uśmiechnęła się do mnie. A może mi się tylko zdawało, że coś widziałam.
- A więc ruszajmy - zawołała - Daleka droga przed nami, a czas nas goni!
Pochyliła się nad końskim karkiem, dotknęła dłonią jego szyi i coś wyszeptała. Rumak zarżał, stanął dęba i puścił się galopem do przodu. Pognałam moją klaczkę, chcąc go dogonić, lecz tempo narzucone przez elfkę było zbyt duże. Zostałam daleko w tyle klnąc pod nosem - że też się Mithriel zebrało na niewczesne żarty! Po jakimś czasie moim oczom ukazał się iście sielankowy widok - elfka siedząca na grzbiecie rumaka, który spokojnie stał szczypiąc trawę.
- Wybacz mi Vanth, że cię zostawiłam. Zbyt długo tkwiłam w murach. Musiałam poczuć wiatr na twarzy... tak, ten powiew wolności - skrzywiła wargi - bardzo mi go brakowało. Prawie zapomniałam, jak piękny może być świat.
Jechałyśmy przez całą noc i dzień. W końcu mój koń zaczął ustawać, podczas gdy czarny rumak Mithriel wydawał się być równie rześki jak na początku podróży. Zaczęłam się ponownie zastanawiać, czy nie jest jakimś demonem, który na czas pobytu w naszym świecie wybrał taką postać. Nie byłoby to niczym dziwnym znając umiejętności Larth'a. Niepokoiła mnie też dziwna zażyłość jaka zdawała się łączyć zwierzę z elfką - w pewien sposób przypominało to więź z Mrrau, próby odnalezienia tego, co kiedyś bezpowrotnie straciła. Ale Mrrau była kotem, może niezwykłym, ale jednak kotem, a to... Postanowiłam zwracać baczną uwagę na zachowanie tego konia. Wieczorem zatrzymałyśmy się na leśnej polanie. Siedziałam przy ognisku wpatrując się w płomienie. Myślałam o tym, co muszę zrobić - wskazówki Larth'a były tym razem wyjątkowo niejasne. Jakieś zagrożenie - sprawdzić i zniszczyć... Pierwszą rzeczą, jaką powinnam uczynić, to zdobycie informacji, gdzie dokładnie owo zło uwiło sobie siedzibę. Ciemność nadchodzi ze wschodu mówił mag. Cały czas podążałyśmy w tamtym kierunku. Siedziba elfa też była na wschodzie, na obrzeżach znanego mi świata, a skoro to niebezpieczeństwo miało by być jeszcze dalej... Czułam się tak, jakbym miała przejść za zasłonę oddzielającą świat żywych od ... sama nie wiem, czego. Otchłani? Krainy zmarłych? Podczas żadnej z moich dotychczasowych podróży nie czułam lęku, a teraz zaczynałam się bać. Zwłaszcza, że obecność Mithriel świadczyła o tym, że będziemy miały do czynienia z siłami ponadnaturalnymi. Uniosłam głowę - siedziała w cieniu wpatrzona w dziwną, gorejącą kulę,która unosiła się w powietrzu przed jej wyciągniętymi dłońmi. Wyglądała, jakby zapadła w jakiś dziwny, hipnotyczny trans. Jej wargi poruszały się, wymawiając niezrozumiałe dla mnie słowa. Magia! Przeklęta magia! Jakby nie wystarczył zawsze pewny miecz! Spoglądając na nią poczułam nagłą senność. Powieki samoistnie opadały, mimo iż przyzwyczajona przecież byłam do wielu bezsennych nocy. Na nic zdały się próby opanowania tego stanu... Nim do końca straciłam świadomość, usłyszałam gdzieś, z oddali szept
"Śpij, Vanth, śpij... jutro potrzebna nam będzie cała twoja sprawność. A teraz... Lepiej, żebyś nie widziała tego, co ma się wydarzyć... śpij..."
       Obudziłam się gwałtownie, błyskawicznie przechodząc ze stanu snu w pełną gotowość. To dziwne... zawsze po przebudzeniu byłam czujna, ale tym razem ten stan odczuwałam jakoś inaczej... Obozowisko było już zwinięte, konie osiodłane. Mithriel stała obok swego konia przymocowując do siodła sakwy ze swoimi tajemniczymi ingrediencjami. Na mój ruch odwróciła głowę
- Już pora... Dzisiaj powinnyśmy dotrzeć już do celu...
- Skąd Ty o tym możesz wiedzieć? Przecież ów cel nie jest nam nawet dokładnie znany!
- Tak, tobie nie jest on znany... Ale ja wiem - już wiem. Kosztowało mnie to nieprzespaną noc i ... powiedzmy, że cena była wysoka...
Spojrzałam na nią raz jeszcze. Rzeczywiście, nie wyglądała dobrze. Była blada tą śmiertelną bladością, jaka pokrywa twarze ludzi od lat żyjących w ciemności, a przez skórę przebijały się kręte linie niebieskawych żyłek. Wielkie oczy wydawały się być zapadnięte w bardziej niż zwykle szczupłej twarzy i okolone były sinymi kręgami. Koszta... Ciekawe...
- Czy jesteś pewna, że dasz radę jechać... wyglądasz cokolwiek dziwnie.
- Nie Tobie sądzić o moich siłach - była wściekła - Co Ty możesz wiedzieć o magii, o chwilach, gdy przez twoje ciało przepływa energia o takiej sile, że wydaje się, że mogłaby poruszyć cały świat! Każda komórka odpowiada na ten zew, a kiedy ten moment mija zostajesz pusta...wypalona...jakby wyrwano ci kawałek duszy!
Nigdy nie mówiła w ten sposób o tym, czym się zajmowała. nie miałam pojęcia, że jest to dla niej tak ważne, że wręcz nieodzowne do życia. Jakbym dotknęła najbardziej czułego punktu...
- Wybacz, ja...
- Zostawmy to - przerwała mi - Co do Twojego pytania - tak, jestem w stanie jechać dalej, nie mam innego wyjścia. To miejsce, do którego podążamy.... Mam wrażenie, że coś nas tam oczekuje... jak pająk przyczajony w sieci wypatruje swoje ofiary... Chyba Larth nie wiedział, jakie to jest potężne, inaczej...
- Co, inaczej sam by wyruszył. Jeśli tak czujesz, to lepiej wracajmy i niech on sam się szykuje na wyprawę, ten Wielki Czarny Mag!
- Nigdy - zbladła jeszcze bardziej, choć sądziłam że jest to już niemożliwe - Nigdy! On mi zaufał, wierzy we mnie! Przecież nie mogę go zawieść! Nie mogę okazać się tchórzem!
Nie chciałam dłużej tego słuchać - znów zaczęła myśleć sercem, nie głową. Wskoczyłam bez słowa na mojego konia i ruszyłam stępa nie oglądając się za siebie. Po chwili mnie dogoniła
- Przepraszam, nie powinnam tego mówić, ale... bardzo silnie czuję emanującą moc - im bliżej jesteśmy, tym jest ona większa.
Uśmiechnęła się do mnie i uśmiech ten opromienił całą jej twarzyczkę. Wyglądała teraz na młodą, niewinną elfkę, którą w końcu była, ale na taką, której nie skalało jeszcze zetknięcie z pewnym czarnym elfem i jego mroczną magią. Wtedy chyba po raz ostatni widziałam jej uśmiech.
       Jechałyśmy przez pola rozciągające się aż po horyzont Wiatr krótkimi, ostrymi porywami szarpał wysoką trawę... dziwną trawę o stalowo szarej barwie i ostrych, przypominających igły końcówkach. Nigdy jeszcze takiej nie spotkałam. Wiedziona ciekawością pochyliłam się w siodle chcąc się jej lepiej przyjrzeć gdy powstrzymał mnie krzyk Mithriel.
- Nie, nie zbliżaj się do tych roślin! Czuję w nich zło, są zatrute jadem sączącym się ze wschodu.One... w jakiś nie znany mi sposób niosą w sobie zagładę...
Nauczyłam się już wierzyć w jej przeczucia, a zresztą... przez chwilę, gdy zniżyłam twarz, ujrzałam na źdźbłach szkarłatne krople... krew.Ilu przed na mi tędy jechało i nigdy nie dotarło do celu? Powietrze zrobiło się dziwnie gorące i duszne, jakbyśmy znalazły się wśród lasów dalekiego południa. Oddychanie sprawiało mi coraz większą trudność... Po plecach spływały mi strużki potu...cały świat jakby zastygł w oczekiwaniu na coś, co miało się nieuchronnie się wydarzyć... Czułam zapach strachu... Nie pamiętam, jak długo jechałyśmy - miałam wrażenie, ze czas się zatrzymał, a my bez końca będziemy brnąć poprzez gęste powietrze. Nagle, zupełnie niespodziewanie to uczucie minęło - jakbym przekroczyła jakąś barierę... Z radością wciągnęłam do płuc głęboki haust ożywczego powietrza.
- Co to było?
- Co? Ach, wiec odebrałaś ścianę zakazu. Zapomniałam, ze nie posiadasz żadnych umiejętności... że nie potrafisz się przed tym bronić - uśmiechnęła się - ale przeżyłaś. Dotychczas chyba nikomu się to nie udało. Jesteś silna - to dobrze, będzie to nam potrzebne... w niedalekiej przyszłości.
Powiedziała to tonem, który niezwykle przypominał mi sposób mówienia Larth'a. Im bliżej byłyśmy celu, tym bardziej się zmieniała. Stawała się... obca - już nie rozpoznawałam w niej dawnej Mithrindriel. Czy to były te koszta, o których tyle razy wspominała? Zaczęłam się jej lękać.Zaufanie, którym ją dotychczas darzyłam odeszło w zapomnienie - w każdym jej spojrzeniu, w każdym czynie zaczęłam się dopatrywać złowieszczych intencji. A może... może ona jest w zmowie z Larth'em, może od początku prowadziła mnie w pułapkę.
Postanowiłam być czujna i przygotowana na atak z jej strony. Jak dawniej, podczas moich samotnych wypraw nie wypuszczałam z dłoni miecza. Uśmiechała się smutno... co ona knuje?
       Dalsza podróż... Niewiele pamiętam... mgła lepka i wilgotna otulająca nas zimnym całunem, las w którym nagie, jakby powykręcane paroksyzmem bólu drzewa wyciągały gałęzie obrośnięte zgniłozielonym mchem. Godziny, dni, tygodnie - nie wiem, jak długo jechałyśmy, mój umysł błądził gdzieś, jakby i w mojej głowie zalegał jakiś opar. Chciałam spać - zamknąć oczy i zapaść w błogosławiony sen, taki, który przyniósłby mi spokój i ukojenie. Mithriel... nie ważne, pewnie jechała gdzieś przede mną, czasami nawet czułam jej dłoń, gdy ujmowała wodze mojej klaczki, aby prowadzić ją tylko sobie znanym traktem. Ja nie widziałam żadnej drogi - tylko szarą ścianę, której mój wzrok nie potrafił przebić, a może by i potrafił, lecz wcale mi na tym nie zależało. Dobrze mi było w tej otaczającej mnie zewsząd ciszy. Nareszcie spokój - czy to mieli na myśli moi dawni nauczyciele - odpoczynek wojownika - wieczne zapomnienie - kim jesteś i jaki jest twój cel... czułam, że jestem o krok do osiągnięcia tego stanu.
       Nagły, oślepiający błysk - jakby w mojej głowie zapłonęło ognisko. Znów widziałam i przed moimi oczami objawił się obraz, na widok którego zatęskniłam do ogarniającego mnie wcześniej mroku. Była noc i chorobliwie siny, pulsujący księżyc oświetlał pustą, jakby wypaloną przestrzeń pokrytą szarym pyłem. W oddali, na skraju horyzontu wznosiła się jakaś budowla, lecz gdy starałam się jej dokładniej przyjrzeć... jej czarne mury pulsowały, jakby nie był to wytwór rąk ludzkich, lecz żywa istota, która wypełzła z otchłani i przyczajona czyha na nadchodzące ofiary. Czeka na mnie... Nagle, raczej odczułam niż usłyszałam za nami czyjąś obecność. Błyskawiczny zwrot z dłonią na rękojeści miecza. Czekali... postacie przypominające szkielety obciągnięte bladą skórą, zasiadające na podobnych im koniach. Kościste ręce ujmujące dziwne, powykrzywiane sztylety. Czerwone oczy beznamiętnie patrzące w naszym kierunku. Nie potrzebowali słów - sama ich postawa mówiła wyraźnie - nie przejdziecie. Uśmiechnęłam się - nareszcie walka, coś, co najlepiej znałam. Ze złowieszczym świstem ostrze wysunęło się z pochwy. Byłam gotowa do śmiertelnego tańca... Byli szybcy, nie spodziewałam się tak błyskawicznego ataku. Tym lepiej, tego teraz potrzebowałam.Walka - jak taniec - błyskawiczne ataki, zwroty, parowania i ten dziwny dreszcz gdzieś głęboko, na dnie serca w momencie kiedy czujesz że żelazo przeszywa ciało przeciwnika... gdy on osuwa się martwy... Tylko ze oni nie ginęli. W momencie, gdy byłam pewna, ze mój cios osiągnął cel oni otrząsali się lekko, jakby pozbawiając się uprzykrzonego insekta, a w ich oczach rozpalał się coraz bardziej szkarłatny płomień. Byłam juz otoczona ze wszystkich stron i czułam, ze na nic zdadzą się tym razem moje umiejętności, że za chwilę będę martwa... Nagle, przeraźliwy krzyk gdzieś zza moich pleców, gorący powiew, oślepiający blask i cisza. Wszyscy moi przeciwnicy zniknęli - w miejscach, gdzie wcześniej się znajdowali został jedynie czarny, oślizgły szlam.
- Czasami magia okazuje się być niezwykle przydatną... zwłaszcza ta czarna, mająca moc niszczenia i zagłady...
Odwróciłam się. Mithriel patrzyła na mnie spod półprzymkniętych powiek, a na jej ustach igrał uśmieszek... jakże znajomy uśmieszek Larth'a.
- Mam nadzieję, ze już nic nas nie zatrzyma - dodała - nie chciałabym więcej marnować sił.
Spięła konia i pomknęła przed siebie nie oglądając się w moją strona. Z wielka niechęcią, gdyż cała ta wyprawa stawała się dla mnie coraz bardziej podejrzana, a elfka zbytnio upodabniała się do swego mistrza - ruszyłam za nią. Złożona magowi przysięga powstrzymywała mnie przed zawróceniem - w końcu honor to jedyne, co mi pozostało....
        Wolno jechałyśmy w kierunku ruin. Moja klacz wyraźnie się opierała, czując, ze miejsce to jest złowrogie, ale nawykła do posłuchu ruszyła dalej. Budowla potężniała przed nami, w miejscu gdzie dawniej była umieszczona brama ziała ogromna wyrwa. Elfka jadąca przodem zagłębiła się w mrok miedzy murami. Myśl jak błyskawica - jeszcze możesz zawrócić... potrząsnęłam głową i ruszyłam na spotkanie swego przeznaczenia.
       Ciemność... tak głęboka,że prawie namacalna. Ciemność i całkowita cisza, którą przerywał tylko mój oddech... i chłód coraz większy, coraz bardziej przejmujący. Zaczęłam się zastanawiać, czy wraz z przekroczeniem linii murów nie opuściłyśmy znanego nam świata i czy nie znalazłyśmy się w...
- Goście... jakże mi miło - nagły głos, którego brzmienie spowodowało, ze ciarki przebiegły mi po plecach. Ton który przeczył wypowiedzianym słowom - tak, radość, ale z przybycia ofiar i możliwości ponownego zadawania cierpień - miłe urozmaicenie samotnego pobytu.... okazja do sprawdzenia własnych umiejętności - tak, to wszystko słychać było w tym powitaniu. Jednocześnie w mroku pojawił się jaśniejszy punkt - szarość otaczająca stojącą postać odziana w czarna szatę z zarzuconym na głowę kapturem którego cień padał na twarz uniemożliwiając zobaczenie jej rysów. Gdzieś głęboko w mojej głowie usłyszałam"Podejdź blizej moja piękna. Cóż za atrakcyjna niespodzianka - z przyjemnością oddam się tak rzadko mi możliwym hmm przyjemnoscią! No podejdź dziecko... choć...IDŹ!!!" Nie wiem, kiedy zsiadłam z konia...kiedy miecz wypadł mi z ręki... On czeka na mnie, mój Pan i Władca oczekuje mnie, a moim zadaniem jest spełnić wszystkie Jego pragnienia... Ból! przeszywający ból we wnętrzu mojej głowy, jakby mózg rozpadał się na kawałki. Padłam na kolana ściskając pulsujące skronie.
- Czar posłuszeństwa. Tanie sztuczki. Ale interesujące - głos Mithriel był zimny - wiele to wyjaśnia... chociażby wybitnie zdegenerowaną osobowosć. Ale chyba nie spodziewałeś się, że nie potrafię go przełamać. Zawsze uważałam że zbytnia wiara w swoje możliwości bywa zgubna - i oto mam potwierdzenie.
Uśmiechała się. Wyciągnięte ręce wykonywały jakieś skomplikowane gesty. W oczach czaił się ogień. Nasz wróg krzyknął coś niskim głosem poczułam pulsującą falę energii przesuwającą się w naszą stronę. W odpowiedzi elfka wzniosła dłonie i ściana ognia popędziła naprzeciw tamtej sile. Obie potęgi zetknęły się - złoto- czerwone płomienie przeciw ciemnej, bezpostaciowej formie mocy. Kolejna formuła... ogień złoty walczył z czarnym płomieniem, który wznosił się coraz wyżej, potężniał w miarę jak rosła wściekłość jego twórcy. A nienawiść promieniowała wręcz z całej jego postaci. I znów to poczułam - uczucie urażonej dumy, złości, że ktoś ośmielił się mu przeciwstawić, ale i ...lęku? tak - obawy i zaskoczenia, że przeciwniczka dysponuje taką siłą...
Nie wiem jak długo trwała ta walka - jeśli te zmagania można nazwać walką. Postronny obserwator, jakim ja byłam widział tylko dwie zastygłe w bezruchu postacie i kłębiące się pomiędzy nimi żywioły. Lecz widziałam więcej... coraz większą bladość Mithrindriel i krople potu spływające z jej czoła... do krwi przygryzione wargi... lekkie drżenie wyciągniętych rąk.. Czas... liczył się tu tylko czas. Nagłe zrozumienie, ze pomimo wielkiej mocy elfce brakuje doświadczenia...że jest u kresu sił, ze walczy już jedynie dzięki sile woli, bez nadziei na zwycięstwo... i to, że przeciwnik też to sobie uświadomił... Czarny ogień zaczął się cofać... Wyraz zaskoczenia na twarzy Mithriel, chwila dekoncentracji...na to właśnie czekał - ponowny atak, czarne płomienie przedzierają się przez złocistą barierę i otaczają elfkę... skręca się z bólu, ale nie wydaje nawet jęku. Ten ogień... nie wygląda, żeby palił, czuję od niego raczej lodowaty podmuch... Łzy płyną po jej policzkach, paznokcie wbijają się w dłonie. I ten śmiech - szaleńczy chichot wydobywający się z zaciśniętych warg jej dręczyciela. Powoli pełznę w jego kierunku. Nie widzi mnie, zbyt zaabsorbowany zadawaniem cierpienia, za bardzo napawa się swoim czynem. Błąd - kolejny jego błąd, tym razem już ostatni. Mój sztylet ze świstem przecina powietrze i zagłębia się w jego piersi. Przeraźliwy wrzask, a potem cisza - cisza i ciemność. Podnoszę się i biegnę do miejsca, gdzie stała Mithriel. Unoszę jej bezwładne ciało.. wyjście... gdzie jest wyjście. Słyszę z oddali rżenie konia i kieruję się w tamtą stronę. Wypadam na otwartą przestrzeń. Czarny rumak Lart'ha rży przeraźliwie stając dęba, jego oczy ploną krwawo. Dobiegam do niego, chwytam za uzdę i ciągnę w kierunku muru - o dziwo jest mi posłuszny... przerzucam Mithriel przez jego grzbiet, sama wskakuje za nią i ruszam nie oglądając się za siebie - jak najdalej od tego koszmaru...
       Las.. znów las z widmowymi drzewami. szybciej, szybciej...Narasta we mnie uczucie lęku, choć wiem, że mój sztylet osiągnął cel. koń mknie jak wicher, zdaje mi się ze ledwie muska kopytami ziemię.
- Vanth... - otworzyła oczy - Vanth... zatrzymaj konia.
Był w tych słowach nakaz, jakaś siła, której nie potrafiłam się oprzeć.
- Pomóż mi zsiąść.. proszę...
Delikatnie zdjęłam ją z siodła i położyłam na ścieżce.
- Vanth... proszę, zabij mnie...
- Oszalałaś! przecież udało nam się, obie żyjemy, uciekłyśmy, zabiłam tego.. to coś. Sama nie wiesz, co mówisz, jesteś ranna, pewnie masz gorączkę i majaczysz, odpoczniesz trochę, poczujesz się lepiej i ...
- Vanth... posłuchaj... ja nigdy nie poczuje się lepiej... ja umieram... nie widzisz tego....
Nagłym ruchem rozdarła koszulę . Pod jej skórą pulsowały płomienie...złote i czarne - jakby ogień zżerał ją od środka
- On użył... to był Płomień Zagłady... jeśli mnie nie zabijesz i tak umrę... ale moja dusza... nigdy się nie uwolni... będę cierpieć wiecznie... Proszę ... w imię naszej przyjaźni...
To takie proste... wyciągnąć sztylet... wybrać odpowiednie miejsce... zadać cios.. nie, nie potrafię. ten jeden, jedyny raz ja, która bez zmrużenia oka zabijałam, nie mogłam się zdobyć na zadanie śmierci.
- Proszę... - jej szept był coraz cichszy.
Z krzykiem rozpaczy wbiłam sztylet. Wyprężyła się, a potem rozluźniona opadła na ziemię
- Powiedz... powiedz mu... że ja... zawsze... go...
Głowa opadła jej na ramię. Uśmiech, nie ten złowrogi, lecz zapamiętany przeze mnie jeszcze z czasów początku naszej przyjaźni rozjaśnił jej twarz. Wyglądała, jakby zapadła w sen. Powoli jej ciało stawało się przeźroczyste... widziałam już tylko płomienie... aż wreszcie i one znikły... pozostał tylko srebrny pył, rozwiewany przez wiatr...
       Nie pamiętam drogi powrotnej. Czarny koń niósł mnie lepiej niż ja znając cel. Przed oczami miałam cały czas twarz Mithriel i ciągle słyszałam jej ostatnie słowa. Nawet w chwili śmierci myślała o Nim... mimo iż wysłał nas na w tą straceńczą misję z pełną świadomością, co może się zdarzyć - znałam mroczne kombinacje Larth'a na tyle dobrze, że fakt ten był dla mnie oczywisty. A Ona do końca mu ufała... do końca go kochała... Może lepiej, ze zginęła... oszczędziło jej to dodatkowych cierpień. Ale nie jemu - to jedyna rzecz, której w tym momencie byłam pewna - Larth nie przeżyje spotkania ze mną.
       Zgrzyt otwierającej się bramy. Pusty dziedziniec. Zeskoczyłam z konia, który spojrzał na mnie i odniosłam dziwne wrażenie - jakby w jego oczach czaiła się inteligencja... większa nawet od ludzkiej.Powoli odwrócił się i wypadł przez ciągle otwarte wrota. Niech wraca do odchłani, z której przybył, mnie czekało inne zadanie. Dobrze wiedziałam, gdzie mogę znaleźć elfa. Ciemne kręcone schody prowadzące do wieży. Okute stalą drzwi. Pchnęłam je bez zastanowienia. Otworzyły się bezszelestnie.
- Już wróciłyście? Dużo czasu wam to zajęło, a dla mnie liczy się szybkość wykonywania moich poleceń. Na przyszłość weźcie to pod uwagę. - stał przy stole przeglądając jakąś księgę. Podniósł głowę - a gdzież się podziała ta marudna elfka? Wiem, że ...
- Nie żyje - przerwałam mu - Mithrindriel nie żyje.
       Jego twarz! Nagła bladość i pustka w oczach. Trwało to mgnienie oka, tak że nie byłam do końca pewna... Błyskawicznie znalazł się przede mną. Ujął moją głowę w obie dłonie i spojrzał mi w oczy. Nie byłam w stanie się ruszyć czułam, że przeczesuje moje myśli, wydobywa cały przebieg naszej wyprawy... widzi, jak Mithriel walczy i jak umiera... słyszy jej ostatnie słowa...
- Idziemy - ciemność, znowu ciemność i uczucie jakby potężny wicher porwał mnie i unosił, jakby całe moje ciało zostało rozbite na setki drobnych części i w mgnieniu oka ponownie scalone. Nie byliśmy już w komnacie na wieży. Miejsce, w którym się znaleźliśmy było mi znajome - aż za bardzo... miałam nadzieję, że nigdy już nie będę musiała go oglądać.
- O, znowu goście... jakaż to radość - po tak długim osamotnieniu częste wizyty... - ten głos też znałam.
- Mastarna... Powinienem się był tego domyśleć... - w głosie elfa zabrzmiała nienawiść.
- Ach Larth! Jak dawno się nie widzieliśmy. Zastanawiałem się wiele razy, jak sobie radzisz... rzec można, stęskniłem się za tobą.
- A ja miałem nadzieję, że jesteś już w otchłani, gdzie twoje miejsce - zabrzmiało jak trzask bicza.
- Skąd ta wściekłość mój drogi, przecież nigdy nie wchodziliśmy sobie w drogę. Nie mam zamiaru się z tobą kłócić, zresztą jestem trochę zmęczony, miałem ostatnio bardzo wyczerpujące spotkanie...ale, ale coś mi się wydaje, że ty mógłbyś mi więcej opowiedzieć na temat tej damy - śmiech niczym szaleńczy chichot obłąkanego - tak, widzę ze miałeś coś wspólnego z tą wizytą, wiem już więc komu mam dziękować za wspaniałą rozrywkę. Cóż to był za apetyczny kąsek...
Spojrzałam na elfa. Jego twarz przypominała kamienną maskę, jedynie zaciśnięte wargi psuły obraz niewzruszonego spokoju i obojętności.
- Była tak interesująca, że pozwoliłem sobie, wykorzystując umiejętności z których jak wiesz jestem dobrze znany, przedłużyć przyjemność możliwości obcowania z nią. Patrz!
Wyciągnął przed siebie rękę i w zielonkawym blasku pojawiła się... Mithriel?! Ale skąd, przecież ją zabiłam... na moich oczach wiatr rozwiał jej prochy... mówiła że zazna ukojenia... Unosiła się nad ziemią otoczona pierścieniem ognia, miała zamknięte oczy. Mastarna wykrzyknął jakieś słowa i całym jej ciałem wstrząsnął spazm bólu. Spod zaciśniętych powiek popłynęły krwawe łzy.
- Mithrindriel - w krzyku Larth'a usłyszałam porażającą rozpacz. Rzucił się w kierunku elfki, lecz nie dane mu było osiągnąć celu, jakaś potężna siła powaliła go na posadzę. Po raz pierwszy widziałam go w takim stanie i zrozumiałam, że tam, w jego komnacie nie zawiódł mnie zmysł obserwacji.
Cierpienie i miłość... On ją kochał? Ale jak, jak to możliwe.. byłam pewna, że bawił się nią, wykorzystywał do swych mrocznych celów, zwodził przez cały czas, a to, że wiedział o żywionym do niego przez Mithriel uczuciu tylko ułatwiało mu ten cały proceder. Przeklęte elfy, nigdy nie zrozumiem ich motywów.A teraz... pełznął do niej wkładając w ten ruch całą swoją siłę. Płakał... Larth płakał... myślałam, że prędzej świat się skończy, niż ujrzę łzy w jego oczach.
- Cóż ci się stał o Wielki Magu - głos Mastarny przesycony był jadem - czyżbym odkrył twój słaby punkt. A uczono Cię przecież, że poświęcając się Sztuce trzeba odrzucić wszelkie uczucia, bo uniemożliwią one całkowite oddanie się magii. A tak dobrze ci szło - jakże ja ci zazdrościłem - byłeś najlepszy z wąskiego grona tych, których pociągały czarne siły. I jedyny elf z całą wiedzą waszej przeklętej rasy! A teraz - czołgasz się w pyle pokonany przez miłość! Gdyby chodziło ci tylko o moc, jaką ona posiada - potrafiłbym cię zrozumieć - rzadko trafia się ktoś obdarzony taką potęgą i możliwość wykorzystania tego jest niezwykle kusząca. Ale ty ją po prostu kochasz - jakież to poniżające. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak dokończyć dzieła zniszczenia. Wiedz jednak, że po śmierci nie spotkasz się z nią, mimo iż wy , elfy posiadacie ten dar... jedność dusz, czy jak to się nazywa. O nie, jej dusza jest w moich rękach, a ty odejdziesz z tego świata ze świadomością, że uczynię wszystko, żeby jak najbardziej cierpiała !
       Larth nie zwracał uwagi na jego słowa. Był coraz bliżej, wyciągał dłonie do Mithrindriel, jego wargi poruszały się... byłam pewna, ze wypowiadał jej imię. I wtedy elfka otworzyła oczy. Płonęły jak gwiazdy. Spojrzała w dół, na Larth'a, który teraz klęczał i wpatrywał się w jej twarz
- Ukochany... - tylko jedno słowo, nie wypowiedziane, ale usłyszałam je gdzieś głęboko w duszy. I uśmiech, jak promień słońca rozświetlający bladą twarz. - Na zawsze...
Nic już nie słyszałam,ale na obliczu elfa pojawił się wyraz spokoju... i szczęścia. Byłam pewna, że Mithriel nadal do niego mówi. Nie wiem, co usłyszał, jakie słowa padły i jakie obietnice. Z każdą chwilą czułam, że staje się silniejszy. Mastarna zorientował się, ze dzieje się coś, na co on nie ma najmniejszego wpływu. Chyba postanowił coś zrobić, ale było już za późno - o wiele za późno. Larth wstał i spojrzał na niego.
- Dziękuje ci, nareszcie wszystko zrozumiałem.Wiem kim jestem i czego chcę.
powietrze drgało od gromadzącej się wokół niego mocy. Jego przeciwnik próbował zastosować swoje magiczne formuły, lecz mim zdołał rozpocząć inwokacje...
- Wynoś się stąd! Ale już - elf krzyknął i jakaś siła porwała mnie i odrzuciła daleko poza ruiny.
       Ostatnie, co zapamiętałam to twarz Larth'a, nareszcie spokojna, potem błysk, potężna fala energii i cisza. Zemdlałam? Przecież ja nigdy nie tracę przytomności... Gdy się ponownie ocknęłam, znajdowałam się na polu porośniętym krótką, szorstka trawą które ciągnęło się aż po horyzont. Nie było śladu po tajemniczej budowli - jakby zapadła się pod ziemię razem z walczącymi w niej magami.Razem z Larth'em i Mithrindriel... Odeszli... Jeśli istnieją jacyś bogowie, w co zawsze wątpiłam, ale ostatnie zdarzenia spowodowały, że zaczynam się zastanawiać... jeśli wiec istnieją, to chciałabym, aby przynieśli im spokój...choć wiem, że jest to nierealne....za dużo bólu i cierpienia, za dużo wylanych łez... Choć byli sobie przeznaczeni nigdy nie będzie dane im się połączyć - na zawsze samotnie, przeklęci w chwili narodzin - Mroczny Mag i Dziecię Demonów...
              Kolejny dzień... Idę błotnistą drogą mijając wędrujących w tylko sobie wiadomych sprawach podróżnych. Patrzę w ich twarze - naiwne, szczęśliwe, rozpalone oczekiwaniem lub zafrasowane jakimś drobnym problemem. Na mój widok w pierwszej chwili uśmiechają się i składają usta do pozdrowienia, lecz gdy spojrzą w moją twarz, szybko odwracają wzrok, udając, że zobaczyli coś niesamowicie interesującego z innej strony szlaku. Ciekawe.. A przecież nie mogą ujrzeć mojej towarzyszki... Tylko ja mam świadomość jej istnienia. Idzie za mną już od dawna - właściwie nie pamiętam od kiedy i czasem mam wrażenie, że zawsze przy mnie była. Czuję na plecach jej oddech, a czasem, gdy odwrócę się dostatecznie szybko, kątem oka udaje mi się ujrzeć jej mglistą sylwetkę. Jest mi bliska jak siostra - odwieczna pocieszycielka - Pani Śmierć. Dobrze mi z nią, świadomość jej obecności przynosi mi spokój i ukojenie, daje wiarę w to, że kiedyś to wszystko się skończy. Któregoś dnia podejdzie bliżej, tak blisko, że wreszcie zobaczę jej twarz, obejmie mnie czule jak matka i poprowadzi w zapomnienie, w wieczną ciemność, gdzie nie ma żadnych barw, gdzie nie ujrzę już koloru krwi. Czuję, że ta chwila jest już tak blisko... Wystarczy obejzeć się za siebie, wyciagnąć rękę i ująć Jej dłoń. Nadszedł mój czas i nareszcie, po tak długim oczekiwaniu będę mogła ujrzeć Jej twarz. Jestem gotowa, nie pozostało już nic, na czym by mi zależało, co by mogło powstrzymać mnie przed spotkaniem z moją Towarzyszką. Ciekawe, czyją twarz ujżę... Wyciągnąwszy miecz, gdyż nie godzi się wojownikowi umierać z gołymi rękami, wydawszy okrzyk bojowy wykonuję błyskawiczny zwrot i oto stoję twarzą w twarz z moim Przeznaczeniem, czuję falę zimna i spokoju. Jej oblicze.... gdzieś głęboko czułam, że ... ale było to tak nieprawdopodobne...
Ma twarz Mithrindriel...

By Maja

Ejhin de Vanth

La Maison de Vanth, l’une des plus anciennes d’Achéron et peut-être même du Royaume du Lion, a traversé les âges en se plaçant toujours dans les coulisses du pouvoir. Conseillers, chambellans, conspirateurs et courtisans de cette lignée ont tour à tour marqué les générations.
Le secret de la Maison de Vanth a éclaté au grand jour lors de son ralliement à la cause d’Achéron : ses fondateurs avaient vendu leur âme aux démons en échange de la gloire terrestre…

Ejhin, Dynaste de la Maison de Vanth d’Achéron, est une redoutable Zélote versée dans les arts sombres du démonisme. Iconoclaste, dotée d’une Aura de Foi de 17,5 cm, elle saura causer une indescriptible panique dans les rangs des adversaires de son infâme famille. Le sang des démons qui coule dans ses veines lui procure le Stigmate Abyssal, le sombre héritage des Immortels des Ténèbres. Le Sceau des Corrompus lui permettra d’Appeler des miracles à travers ses esclaves désincarnés ; c’est également à travers lui qu’elle déchaînera l’Emprise du Démon, maléfice lui permettant de se réincarner temporairement dans le corps de l’un de ses serviteurs… Le Chuchotement des Diables et la Lame d’Erebus, miracles accordés par ses maîtres infernaux, assureront la domination de la horde d’Achéron et la mort de tous les laquais de la Lumière.
Ejhin de Vanth est présentée avec deux cartes propres à Rag’Narok : le Voile de la Faucheuse, redoutable Communion qui dresse un bastion où les Ténèbres sont reines, et le Diamant Noir qui fournit de l’Emprise Ténébreuse à n’importe quel Meneur d’Achéron.

 

 


9.10 Euro
59.69 FF

• BLISTER • Ejhin de Vanth

Le blister comprend une figurine , ainsi que son socle et ses cartes de référence.

Edition Francaise.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos


1.36 Euro
8.92 FF

• CARTES • Set de 8 cartes Ejhin de Vanth

Le set de cartes de référence est disponible à l'unité. Edition Francaise.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos

 


9.10 Euro
59.69 FF

• BLISTER • Ejhin de Vanth

The blister includes one figurine , its base, and its reference cards.

English Edition.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos


2.40 Euro
15.74 FF

• CARTES • Set of 8 cards Ejhin of Vanth

The set of reference cards is available separately. English Edition.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos

 


7.10 Euro
46.57 FF

Ejhin de Vanth - Corps

Les pièces détachées sont disponibles séparément afin de vous permettre de faire de vos figurines des pièces uniques.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos


2.00 Euro
13.12 FF

Ejhin de Vanth - Arme

Les pièces détachées sont disponibles séparément afin de vous permettre de faire de vos figurines des pièces uniques.

 

 . Sélectionner

 . Plus d'infos

 

Etruskan and Hittite mythologies.

 

In Etruria, in sacred city the god (whose name is transferred differently: Velthuna, Vertumna? Velthina) was esteemed. Sometimes him is considered as chthonic form of Tin or the god of a nature circulation (Nemirovsky, 1983). The Romans inform an interesting history, as a certain demon in the wolf image wanted to escape from the underground world and to devastate vicinities of sacral Etruscan town, but hardly he has raised a cover of well as immediately was tired out back. (Raschinger E, 1992, vol. 1, p. 44). Romans names a demon of Olt (Olta), but Raschinger believes that in Etruscan this name was Veltha , that can be identically mentioned chthonic Vertumn, 'the main god of Etruria'. Relieves on some funeral urns give fines illustrations to this myth to one of the few it is clean Etruscan plots, known to us in writing. We see a monster that is getting out from well. More often it looks like the shaggy wolf though one relief shows it with a smooth body and as though a horse head. There are variants, that depict Olt/Veltha in an image of the person with a head of the wolf and even is simple in the wolf mask. The monster is surrounded with people which are taking place in the strongest excitement. They try to jostle it back in well or to constrain, having covered with a circuit. One person has already fallen Veltha victim. On one variant it is possible to see the most popular Etruscan goddess Vanth , messengeress of death, likes Greek furies, and typologically - Scandinavian Valkyrie , Slavic vilas, Baltic veles and etc. (Genetically all of them occur from the Great Goddess).

The given plot puts before us some questions. On the one hand, the root 'vel' connected with the world dead, belongs to the God of Earth Powers. Besides Vertumn was the main god of this city (that is the main god of priests). With another - the wolf traditionally is the opponent of the God of Earth Powers and is connected with the God of Thunder. And the motive of chaining of the wolf by means circuit likes the Scandinavian myth about World Wolf Fenrir. Probably we deal with inversion when contrasts converge - the God of Earth Powers in Etruscan myth got features of the wolf, and the God of Thunder in the Scandinavian and Hittite myths has driven about on a chariot with the rams and the bull accordingly. For the benefit of that Veltha is the God of Earth Powers, speaks also the image on Etruscan cista from Preneste. The Minerva (the Etruscans esteemed her also) which whether helps, whether prevents the naked baby to leave at the weapon from an amphora. Near to the baby it is written 'Mars'. About Mars/Maris it was already spoken in connection with Scythian culture. Now it is necessary to add, that the Roman Mars was considered also as the god of arising year (Vertumn was gods nature circulation). There is also small winged figure, reminding role Vanth on one of the relieves representing a history about Olt.

 

 

The legend about Olta. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

The Etruskan created an important and Indo-European tradition. However, as their texts, Etruskan miths are not known for us. But the legend about Olta (Pliny). When some monstr let the Underworld, it was going to destroy sacral town Volsiny, but it was stopped. Various depictions have contained in Etruskan art. Olta -Roman transcription of name, that in Etruskan was Veltha. Veltha is related with Veles ( Slav mythology 2. ), Vels (Balt mythology) and Vala ( Indian mythology 2 ).

There is Etruskan goddess Vanth also.

 

 

 

 

The traveling of soul. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

The Etruskan were spared great attention for the traveling of soul in the Underworld. The dead soul, like a litlle human figure is riding on a fantastical animal.A winged goddess Vanth (who was very venerated by Etruskans) drive this animal. Vanth likes valkiries (Scandinavian mythology) and she was protector of souls. On the contrary, a daemon of the death Haru (with wood hammer) was embodiment of evil power of the Underworld. Daemon Tuhulka (with bird head) and the beast are related with theme also.

 

 

The myth about Illuyanka. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

This myth is a Hittite variant theme of fighting the God of Thunder against the World Serpent, like Thor and Ermungand ( Scandinavian mythology2 ) Indra and Vritra (Indian mythology), Zeus and Tithon (Greek mythology).

The Hittite God of Thunder was defeated by the Serpent Illuyanka and lost his heart and eye. In order tu give back his power, the god married on a daughter of some man. When their son grown up, he in his turn married a daughter of Illuyanka. As a dowry, the god's sohn took hearth and eyes and gave these his father. Then the God of Thunder gave back his power, he defeated Illuyanka by means lightning.

 


Next day, Back in Kartakas

Well, like most things, it didn't work out quite the way we planned it. We tried to stick around -- Demetrius and I stayed in bed, and the others went downstairs. They planned to to explain to Dominiani that we wouldn't be leaving for a few more hours. But Alanna came up some time later saying that the Doctor was kicking us out. Something about expecting important guests.
So with some misgivings, and not a few complaints about how ungrateful the man was being, we headed out for Kartakas. On the way, however, the little side road before Dominiani's keep caught our attention. We decided to go explore it.
The dirt road led to an old chapel built of worn looking stone. The years had not been kind to it, for the walls were cracked and weathered. Dark vines stretched along the stone, making it look as if the building had been snared by a great, living net. A cold iron door, rusted but very sound looking, seemed to be the only means of entering this long neglected place.
Curious, we approached the chapel. But soon our pace began to slow. I felt my heart pound rapidly as an unexplainable fear welled up within me, and by the looks on my companions' faces I could see that all of them, even Thibor, were similarly affected. It was as if some terrible secret lay hidden within the tired stone building ahead of us, and I, for one, didn't want to know what it was.
Exchanging nervous glances, we walked up to the steps. Suddenly, Vanth let out a blood-curdling scream, turned and raced off into the woods. Astonished, we turned our attention to the chapel. A fine wisp of vapor drifted up from a crack in the stone wall. The mist shimmered and gradually took on a humanoid form. We shuddered, and Thibor looked away. The phantom's face contorted in agony and let out a moan of unspeakable anguish that made my racing heart seem to stop dead. It fixed its burning gaze on us, seeming to radiate an aura of death.
"I'll go get Vanth!" I bravely offered, suddenly concerned with the welfare of our thief, all alone in the woods. No one protested, so I promptly took off after him.
Vanth must have been pretty terrified, because by the time I finally found him all I could do was throw myself to the ground beside him and catch my breath.
"You okay?" I asked him when at last I could speak.
Vanth nodded weakly. "Oh, yeah. I'm fine."
I sat up and looked towards the chapel. You couldn't even see it through the trees from where we'd stopped.
"Guess we should go check on the others."
Vanth sighed. "Guess so." And so we dragged ourselves to our feet and ambled on back to the chapel. We found both our friends and the phantom gone. The door was shut.
We stared at the door. "Guess they went inside," I said.
Vanth nodded. "Guess so."
"Guess we should go in after them."
We both stared at the door. There was something forbidding about it, and we really didn't want to go in there. But I, for one, didn't want to stand around and do nothing while my friends might be in danger. So I walked up to the door and opened it. At least, I tried to. It wouldn't budge.
Without a word, Vanth and I both got out our thieves picks and bent to examine the lock. There wasn't one.
"Well," I suggested, "we could try to force it."
Vanth raised an eyebrow at this, but he seemed willing to try. So the two of us backed up and charged the door. It hurt. Us, that is. Didn't seem to affect the door at all.
"That was fun," said Vanth, rubbing his sore shoulder.
"Okay," I admitted, "so it wasn't the brightest idea. But we've got to get in somehow."
Vanth shrugged, as if he didn't quite understand why we were so anxious to get inside a place that was no doubt stuffed full of phantoms and all sorts of nasty, evil, mean, ugly undead. But he followed me around the outside of the chapel to check for secret doors. We didn't find any. We even climbed up on the roof, but there was no way in from there either.
"Well," I said after we dropped down before the front door. "I guess we can't get in."
"Guess not," said Vanth, and said down.
"What do we do now?" I asked, sitting down beside him.
Vanth shrugged.
I still felt guilty for not helping the others. But there was absolutely nothing we could do for them, and there was no point in our being bored. So I pulled out my dice (the honest ones) and suggested a game. Vanth happily obliged, and the two of us contented ourselves with dicing while our friends battled nameless horrors inside.
Finally, the door opened. Vanth and I had barely stood before our friends rushed out, dragging Lisha. She was pale and covered head to toe in blood. And she wasn't breathing.
"What happened?" I asked, terrified.
Ignoring me, Thibor bent over the fighter's still form and began spellcasting as the rest of us looked on anxiously. At last, Lisha began to breathe.
"Is she all right?" I asked, for Thibor still could not wake her.
"I don't know," said the cleric. Noticing the dice scattered at our feet, Thibor glared at me. "What were you two doing out here all that time?"
"Well, uh, we tried to get in. Really. We even climbed onto the roof. But we couldn't. Get in."
It sounded lame, even to me, and Thibor was not amused.
"What happened to her?" Vanth asked.
"She was eaten by a coffin," Alanna explained.
"Oh. I see."
"No, really." Alanna's eyes grew wide in remembered terror. "It was awful. The door slammed shut behind us and these mysterious winds picked up. Voices began chanting Voishlacka, Voishlacka over and over again. And suddenly the winds picked up Lisha and sucked her into the coffin. The lid slammed shut, and we couldn't get it open. So we began hacking at the coffin, and it bled! Blood was running all over the place, onto us and down the altar steps. Finally, the coffin disappeared, and there was Lisha lying in a puddle of blood, looking, well, dead."
"Sorry we missed it," said Vanth.
"Is she all right now?" I asked, looking anxiously at Lisha. "Why doesn't she wake up?"
"I don't know," Thibor admitted. "Why don't you stay here with her. I want to check out the rest of this chapel while there's still daylight left."
"Oh, joy," Vanth muttered under his breath. "Let's see if we can all get eaten by assorted pieces of furniture." But I don't think Thibor heard him, because they all headed into the chapel without another word.
I stayed out on the steps, watching Lisha breathe. She woke up at last, unable to remember too much about being eaten by the coffin, but insisting that she was perfectly fine. Lisha has a tendency to take even the strangest of events in stride, and she regarded being swallowed whole by a coffin as a matter of course. She's a bit odd, I guess, but no more so than the rest of us. I kind of like her.
Well, the rest of them came back a few hours later to report nothing in the chapel but a whole bunch of dust-covered coffins (go figure). So we left. Thibor suggested we check out Dominiani's story about the madman in Teufeldorf, so we decided to head there. Except for the zombie ogres and the two werewolves who attacked us (Thibor now has the werewolf heads in a sack), it was both an uneventful and pointless journey. We learned that there was, in fact, a madman here, and Dominiani did take him. But nothing more than that. The people seem to like the doctor here.
Anyway, it's too late to head into Skald now, so we're spending the night.

Hittite and Etruskan mythologies.

 

 

The myth about Illuyanka. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

This myth is a Hittite variant theme of fighting the God of Thunder against the World Serpent, like Thor and Ermungand ( Scandinavian mythology 2 ), Indra and Vritra (Indian mythology), Zeus and Tithon (Greek mythology).

The Hittite God of Thunder was defeated by the Serpent Illuyanka and lost his heart and eye. In order tu give back his power, the god married on a daughter of some man. When their son grown up, he in his turn married a daughter of Illuyanka. As a dowry, the god’s sohn took hearth and eyes and gave these his father. Then the God of Thunder gave back his power, he defeated Illuyanka by means lightning.

 

 

The traveling of soul. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

The Etruskan were spared great attention for the traveling of soul in the Underworld. The dead soul, like a litlle human figure is riding on a fantastical animal.A winged goddess Vanth (who was very venerated by Etruskans) drive this animal. Vanth likes valkiries (Scandinavian mythology) and she was protector of souls. On the contrary, a daemon of the death Haru (with wood hammer) was embodiment of evil power of the Underworld. Daemon Tuhulka (with bird head) and the beast are related with theme also.

 

 

The legend about Olta. (A. Fantalov, water-colour, 2001).

The Etruskan created an important and Indo-European tradition. However, as their texts, Etruskan miths are not known for us. But the legend about Olta (Pliny). When some monstr let the Underworld, it was going to destroy sacral town Volsiny, but it was stopped. Various depictions have contained in Etruskan art. Olta -Roman transcription of name, that in Etruskan was Veltha. Veltha is related with Veles ( Slav mythology 2. ), Vels (Balt mythology) and Vala ( Indian mythology 2 ).

There is Etruskan goddess Vanth also.

Dans le Bestiaire des Dieux,
les Animaux Fantastiques :
Monstres et Chimères



LE VAMPIRE



          Si l’on devait en croire Éloïse Mozzani : « 
les premiers récits mentionnant des morts vivants suceurs de sang appartiennent à la Chine du Vème siècle avant notre Ére » (Le livre des superstitions, Laffont Bouquins, 1995).
          Or, chez les Grecs et chez les Romains ce “vampire” existait déjà sous forme de spectre, d’Empuse ou de Lamie et, puisque nous en trouvons aussi trace dans la littérature sanscrite, sans doute peut-on affirmer que c’est un concept indo-européen ancien et, tout simplement : celui du spectre, du re-venant1 ?


Étymologie : précisons ici que ce mot qui vient de l’allemand Vampir est, en fait, d’origne serbe et signifie tout simplement… “fantôme”.


En Perse : « Sa première trace tangible est un vase préhistorique découvert en Perse et orné d’un dessin : un homme aux prises avec un être monstrueux essayant de lui sucer le sang. » Jean Marigny, Sang pour sang, le réveil des vampires, Gallimard, 1993.
          Mais il s’agit là, semble-t-il, d’un effet d’iconotropie contre laquelle Robert Graves (Les Mythes Grecs, Fayard Pluriel, 1967) nous a soigneusement mis en garde. Et, puisque nous avons vu ensemble dans l’article Blasons*2 que le “meuble” ou “figure” appelé Guivre – un Serpent qui engame un enfant ou un humain – pourrait être une figuration symbolique du grand raz de marée qui dévasta l’Europe du Nord (cf. art. Déluges* : le Ragnarök/ Gigantomachie, et art. Atlantide* boréenne), cela reporterait la date de l’origine de ce mythe vers le XIIIème siècle avant notre Ére comme suite de ce cataclysme (à supposer qu’il ne soit pas né chez les Cimmériens de la Mer Noire alors que, remontant, elle envahissait leurs riches terres noires agricoles.
          Posons-nous donc la question : ces “vampires” ou Vanth étrusques en sont-ils les héritiers ?


Dans la mythologie grecque :
« Les ombres errent dans les champs d’asphodèles3 qui est la première région du Tartare, avant l’Érèbe “obscur, couvert” où habitent Hadès et Persépnoné (“meurtre de Persée”, le récurrent)n :  leur seul plaisir est dans les libations de sang4 que leur offrent les vivants ; lorsqu’ils les boivent, ils se sentent presque redevenir des hommes”. » Adaptation locale – et quelque peu superstitieuse ! du rite* indo-européen d’Action de Grâce, de ce sacrifice animal qui consistait à rendre à la Terre Mère le sang fécondant de la victime propitiatoire en le versant dans la fosse rituelle soigneusement cuvelée (Tymbos).

          Tisiphoné (“meurtre de Thésée” ou “qui honore le meurtre”) était une 
Erinnye chargée de punir les coupables. Proche en est la Sphinge (du grec sphingein “étreindre mais, signalons aussi sphygmos “léger tremblement de terre”…) La sphinge (infra), "vierge au doigts crochus, au chant énigmatique",i posa son énigme à Œdipe, laquelle concernait, dans ce cas particulier, le moustique de la malaria : Œdipe résolut l'énigme en asséchant les marais par un système de drainage et le monstre en mourut… dit-on !


La Sphinge de Délos



          « L’
Empuse, “celle qui force” était un spectre hideux envoyé par Hécate et qui s’attaquait surtout aux voyageurs. C’était une sorte de vampire qui suçait le sang de ses victimes, comparable aux Lamies. » Jean Vertemont, Dictionnaire des mythologies indo-européennes, Faits et Documents 1997.

          Les
Kérès étaient des daïmons célestes qui présidaient aux morts violentes : exécutrices des châtiments divins, elles symbolisaient la justice immanente (Vertemont). Nous penserons ici aux Walkyries de nos ancêtres germains dans leur action d’élection des combattants morts dans l’honneur, faisant d’eux les héros de leur clan*… et origine du culte rendu aux Grands Ancêtres (et non pas aux “morts/ cadavres”).


Chez les Romains : Lamie. On retrouve la racine dans le mot lamentation, lamantin, mais aussi dans le nom de la tribu celtique de la nymphe Lamia (Ceux du Tilleul) mais, par comparaison, Laima est la déesse balte du destin*. (En grec on a lamia “glouton ou sensuel”, et surtout lamos “dévorant”).

          La
Stryge était le “vampire des nouveau-nés”, nouveau-nés mis au monde par Lucine ou Maïa et l’on sait que la déesse romaine Carna “protectrice des gonds de porte” 5 était là pour éloigner ces funestes “femmes-oiseaux” 6 de leurs berceaux.
          Le Stryge s’appelle Cesk, à Cenzato/ San Pietro où elle est un “prédateur de la nuit7 ”. C’est là l’origine du fait que :

Toutes ces bestioles imaginaires appartiennent à la famille des “strigiformes” !

 

          
Les petits esprits s’échappent du grand pithos grec le jour de “l’Ouverture des Jarres”
(version citadine de l'archaïque Fosse rituelle– cf. art. Celtes*)


Chez les Étrusques : La tradition du vampire est bien attestée : c’est la Vanth (ou Lasha), un “démon femelle” ailé et à la taille ceinturée d’un gros noeud*. Elle paraît “présenter la note” au défunt (telle Klothé la Parque, sa cousine grecque), défunt qu’un Charun/ Charon, ailé et marteau en main, introduit aux enfers (chez les dieux îinferiis donc “sous terre”) en le présentant.
          Le char de la Vanth est tiré par des dragons* femelles et, ainsi, elle évoque bien le “meurtre de Persée” (–> Pérséphoné = l’hiver, la période pendant lequel Persée le récurrent Printemps est “meurtri”) ! Derrière elle un Cerbère à trois têtes de loup et à queue de serpent dévore des entrailles (image de la fosse rituelle) et, dans un char tiré par des dragons – griffus griffons* – semble trôner Déméter – la Déesse Mère/ Terre – en personne !
          Mais, dans les tombeaux étrusques : « Charun et Tuchulcha apparaissent rarement seuls. Toute une armée d'autres démons de la mort, du sexe masculin et féminin, parmi lesquels la déesse de la mort Vanth les accompagnent. Incarnant tous le
destin* inéluctable, ils leur servent d'acolytes. Eux aussi sont ailés, chaussés de bottes de chasse, équipés de massues, de pinces et de lacets ; ils brandissent aussi torches et maillets, tiennent des serpents dans leurs mains. Menaçants, ils planent au dessus des scènes où la mort fait son œuvre ou bien, à l'écart, ils attendent qu'elle ait officié. Ils accueillent les morts, les arrachent au cercle de leurs parents et les entraînent. Ils conduisent le coursier de la mort, accompagnent le char funèbre où s'attellent même à lui. Ils précèdent les cortèges funèbres ou ferment la marche ou encore attendent devant la dernière porte.
          « Autres symboles de la mort, des animaux sauvages et des monstres peuplent également le monde des morts. Ils guettent au fronton des tombeaux, sont accroupis, prêts à bondir, dans les frises qui, le long des parois, ceinturent les hypogées. Ce sont des chimères et des sphinx, des lions, des panthères et des griffons. Ils attaquent hommes et animaux, chassent, déchirent ou dévorent leurs proies.
          « Ne laissant rien ni personne leur échapper, les puissances éternelles règnent impitoyablement sur le Cosmos… » Werner Keller, Les Étrusques, Fayard GLM 1976.

          Le Caron ou Charon des Romains était Charun8 pour les Étrusques, un “démon” – c’est à dire une dieu subalterne, un “esprit” – qui frappait avec son marteau sur la tête de tout mortel "marqué par la mort", puis le conduisait dans "l'autre" monde (où il connaissait – peut-être, on peut toujours rêver – une autre vie de bonheur (on voit donc bien ici ce que “l‘Église* catholique et romaine” (!) doit aux Étrusques)…
          Tuchulcha est son collègue : il a un bec et une paire d'ailes de vautour, des oreilles d'âne, et son crâne est entouré d'horribles serpents, en somme il est très médusien ou griffonien.
          Un autre personnage mortuaire étrusque est
Orcus, équivalent d’Horcos chez les Grecs dans lequel nous retrouvons le lupus-ircus, le “luperque” des Romains (cf. le Loup, # 3/5).


Chez les Nordiques :
cet Orcus était connu sous le nom vieux norrois de Hakaal9 mais on retrouve la racine dans Niddhogr, le Serpent du Monde (océan ciculaire) qui s’est révolté (Raz de Marée du XIIIe s. AEC) pour accompagner Fenrir (–> Cerbère) dans son œuvre destructrice : le Ragnarök (Gigantomachie)…
          Il est remarquable que, chez eux, le revenant se nomme
Draug (cf. art. Dragon*) bien proche de Dracula : les Celtes et les Germains n’étaient-ils pas parents avant que les Romains ne les opposent en les nommant ainsi, pour satisfaire leur politique impérialiste : “diviser pour régner” ?


En Lituanie : Cette Vanth se retrouve en effet plus au Nord car les habitants ont gardé une Croyance (lat. superstition, “superstition” pour l’Église*) selon laquelle, entre le monde des vivants et celui des morts, existe l’univers des Vélès10 (vaonès Å Vanth) ou “morts vivants” qui ont une “certaine” présence physique : ce sont des Velniai (cf. les larvae romaines. Cf. aussi art. Elfes* et Manes*).
          Ce sont : « Les “esprits”,
Wales, Velnias, Uel (cf. Hel)n, qui ont un statut proche de celui des diables chrétiens et les uns et les autres sont sous le commandement de Velnias leur maître à tous. » Marc Soriano, Les contes de fée, in Le Monde Indo-Européen, Brepols, B.


Le Vampire polonais
se nomme Wikolaki

Chez les Celtes d’Europe centrale : Il est donc normal de voir le “Vampire” réapparaître dans le folklore paysan car l’Église* n’a pas pu tout éradiquer, elle profite même grandement des terreurs irrationnelles qu’elle encourage : l’absence de culture maternelle et d’identité, depuis qu’elle a éradiqué notre Arbre de Vie, favorise la recherche de l’irrationnel : notre monde “moderne” en est une vibrante illustration !
          Ainsi,
strigoï est le nom des vampires en Roumanie. Le mot féminin français strige représente un “vampire mi-chien (Cerbère) – mi-femme11 (Vanth)”, et l’anglais strike comme l’allemand streich12 signifient “grève et arrêt de l’activité, de la vie sociale”…


En Égypte : Un curieux rapprochement phonique existe avec le nom de la Vanth : Manéthon nous apprend que : « Les anciens Égyptiens brûlaient des hommes roux et répandaient leurs cendres au loin au moyen de vans13… », il le précise expressément, et Frazer le complète : « Sur les monuments égyptiens, le roi est souvent représenté sacrifiant des prisonniers roux - de ses mains - devant un dieu (Osiris probablement). »
          C’est fort Curieux de la part de gens qui étaient eux-même roux d’origine ! Serait-ce un mythe d’incinération des ancêtres fondateurs de la dynastie… qui se serait mêlé à l’exécution des prisonniers de ces “Peuples de la Mer et du Nord” qu’on voit sur les gravures de Medinet Abou… (cf. d° in art. Atlantide* boréenne)…


Au Moyen Âge où l’on cultivait fort benoîtement (†) les peurs populaires, on appelait le vampire Alouby et, avec le Garache/ garou (Loup), il était censé participer à cette Chasse Hennequin ou Harlequin d’Odhin/ Wotan* qui déferlait pour le Solstice d’Hiver et à nouveau pour la Nuit de Walpurgis*, cette veillée du 1er Mai qui nous préoccupe en premier lieu !

Concernant une légende de sorcellerie post évangélique, Éloïse Mozzani nous rappelle que : « Les personnes les plus exposées à devenir vampire sont les suicidés, les excommuniés donc, ainsi que les sorciers*, les enfants mort-nés, les victimes de mort violente et tous ceux qui n’ont pas eut de sépulture… chrétienne » (tout s’explique !)…
          On trouve bien ici la dégradation d’un vieux mythe nordique dans ce châtiment réservé à “ceux qui n’ont pas eu de sépulture chrétienne”. Ainsi, du Fenrir ouvrant grand sa gueule sanglante pour dévorer les Dieux du panthéon nordique, en passant par les libations de sang/ commémoration de la mort des Grands Ancêtres des Grecs ou des Romains c’est à dire (de ceux qui sont donc devenus) des “Dieux*” (indo-européen* *Diew : “lumineux comme le Ciel Diurne”) on est arrivé à travers l’habituelle inversion/ dénigrement, à des “morts vivants”, des “re-venants”
pour être perpétuellement punis car c’était des “vilains” sorciers*14 , des suicidés, des moins que rien privés de sépulture… chrétienne15.


Folklore : Les Bulgares nomment leurs vampires Ustrels. Les Valaques croyaient qu’un enfant “né coiffé” deviendrait un vampire à moins qu’on ne lui fasse manger un petit morceau de sa coiffe placentaire : il s’agit là manifestement d’une de ces inversion chrétienne d’où naquirent les superstitions* ! Dans les régions hongroises, on parle d’oupires16, ou de broucolaques (vroukolakas).


Chimère, sirène, sphinge, défions-nous de ces mots qui, parlant d’une figure à peine différente, créent des catégories, des séparations artificielles : tous ces personnages sont des Vanth, intermédiaires entre la vie et la mort, psychopompes bienveillantes ou malveillantes, mânes* ou Elfes et, ensuite “démons” post chrétiens.


En Grande-Bretagne, au XIIème siècle apparaissent « les premières manifestations de
vampirisme au sens propre du terme, c’est à dire de morts vivants qui sucent le sang : ils étaient appelés à l’époque cadaver sanguisugus (…) C’était des morts en général excommuniés† (!) et le seul moyen de mettre fin au maléfice était de brûler leur corps après l’avoir transpercé à l’aide d’une épée†. » William de Newburgh, Historia Regis Anglicarium, 1196, cité par Jean Marigny.

         Nous voici donc devant une légende moderne (et non d’un mythe* – ne mélangeons donc pas les torchons (sales) avec les serviettes (propres) – légende déjà bien constituée : essayons donc d’en retrouver les éléments constitutifs :

– a/ excommuniés : l’Église* trouve donc intérêt à ces terreurs…

– b/ corps brûlé : redoublement, l’Église interdisait la crémation, qu’elle ne tolère d’ailleurs que depuis peu pour sauvegarder les meubles (et le “casuel”)…

– c/ corps transpercé : il s’agit-là d’un vieux rite* nordique appelé la “marque d’Odhin” qui consistait à percer le corps du défunt d’un coup de lance (on pensera ici à sa “récupération” chrétienne dans la légende d’un hypothétique légionnaire Longinus perçant, de même, le corps de Jésus sur le Golgotha). Ce rite est toujours pratiqué par les chamans* bouriates de Sibérie.

          Ainsi,
la littérature anglaise moderne accouplant la Strige17 et Vlad IV – dit Vlad Tépès “l’empaleur” ou Vlad Basarab dit Daracul “le dragon*”, petit noble valaque héros de la Résistance-Reconquête contre les Turcs musulmans, en a fait Dracula : Nosfératu le Vampire.
          D’autres éléments mythologiques ont été incorporés au roman de Bram Stocker : par exemple, le prêtre † Saxo Grammaticus dans sa Gesta Danorum parle de Mythotyn18 un “magicien” que les habitants † de Fionie tuent mais qui, depuis sa tombe, provoque des épidémies : on le déterre, on lui coupe la tête, on l’empale en lui perçant la poitrine avec un bâton pointu afin de s’affranchir de ses méfaits posthumes.

Màj : si vous êtes un mordu (!) de Dracula, vous pouvez aussi visiter
un site sur Vlad Tepes, lequel inspira ces vers à Victor Hugo :

« Vlad Boyard de Tarvis appelé Belzébuth
Refuse de payer au sultan son tribut
Prend l’ambassade turque et la fait périr toute
Sur trente pals plantés au bord de la route.
Mourad accourt, brûlant moissons, granges, greniers,
Bat le boyard, lui fait mille prisonniers.
Puis, autour de l’immense et noir champ de bataille,
Bâtit un large mur tout en pierre de taille.
Et fait dans les créneaux pleins d’affreux cris plaintifs
Maçonner et murer les vingt mille captifs.
Laissant des trous par où l’on voit leurs yeux dans l’ombre
Et part, après avoir écrit sur le mur sombre :
Mourad tailleur de pierre, à Vlad planteur de pieux. »

 

En fait le “vampirisme” existe :
c’est une maladie génétique !


          « Selon un chimiste américain, les vampires et loups-garous, ces créatures terrifiantes du Moyen Âge pourraient avoir souffert d’une maladie grave,
la porphyrie (aggravée par la lumière du soleil et l’aïl), qui afflige ses victimes de canines proéminentes, de poils sur le visage et les fait souffrir horriblement :
          « Ce n’est pas une plaisanterie : cette maladie – héréditaire – peut aujourd’hui être soignée par des transfusions d’hémoglobine. Mais ce moyen de guérison étant inconnu dans les temps médiévaux, les malades n’avaient d’autre ressource que de boire beaucoup de sang. » Michel Belaton, quotidien D.L. du 8-5-97, à propos de la signature du nouveau livre du
Professeur Jean Marigny de l’Université de Grenoble : Dracula, éd. Autrement/ Figures mythiques, 1997.



Remarque sur quelques chimères supplémentaires
et les “liens” pour les retrouver :

          Dans, Nous avons pensé que vous préféreriez suivre les différentes parties (#) de cet article consacré au Bestiaire des Dieux et des légendes indo-européennes* sans vous distraire, sur le moment, en cliquant sur des suppléments tels que Licorne*, Loch Ness*/ Nessie, Mélusine*, ou encore Narval* et Sirènes*.

          Il sera sans doute beaucoup plus clair pour vous d’appeler ces articles (*) en cliquant sur le bouton “Sources” de la “Page d’accueil”. Vous le connaissez sans doute déjà : il ouvre un tableau complet de ces articles du Tome II et, de plus, il vous indiquera toutes les mises à jour datées…